W Łodzi od początku roku karetki pogotowia wyjechały ponad 2,5 tys. razy, a w ambulatorium lekarze ratowali życie i zakładali gipsy prawie 2 tys. pacjentów. Te liczby można porównać do liczby przyjęć wielkiego szpitala. Brak pieniędzy wynika z niekorzystnego kontraktu z Kasą Chorych, jeszcze gorszego niż w ubiegłym roku. Dyrektor pogotowia Bogusław Tyka mówi, że stawki za konkretne usługi są z roku na rok coraz mniejsze. Oblicza, że stacja dostaje od kasy 2,5 miliona złotych na miesiąc, z czego 2 miliony powinny iść na ZUS i płace dla pracowników. Okazuje się, kasa nie ceni naszego zdrowia zbyt wysoko - nasza reporterka przeanalizowała wraz dyrektorem Tyką stawki za poszczególne usługi. I tak kiedy pacjenta zaboli ząb, za jego wypełnienie kasa zapłaci pogotowiu 13 groszy. Za leczenie złamanej nogi czy ręki, pogotowie dostanie niecałe 2 złote. W tej sytuacji nietrudno się dziwić, że pogotowie miało w ubiegłym roku ogromny dług. Szef pogotowia podkreśla, że dużo pracy dostarczają stacji lekarze pierwszego kontaktu, kierujący pacjentów do pogotowia z prawdziwymi drobiazgami. Chcą w ten sposób oszczędzić pulę swoich środków finansowych.