Co najbardziej wzrusza Adama Nowaka? - (śmiech) Na koncercie? Na koncercie, po koncercie... - Tzw. artysta na koncercie nie jest od wzruszania, tylko od kierowania emocjami, więc gdyby popadł w egzaltację własnego wzruszenia, to w ogóle wysiada z wózka i nie może prowadzić całego tego pociągu zwanego występem. Nawet wtedy, kiedy gracie koncert, kiedy jest 2 kwietnia, godz. 21:37, i schodzicie na minutę ze sceny? - Ale to jest czynność. Jestem zwolennikiem tzw. czynności do wykonania. Jeżeli w najlepszy z możliwych sposobów udaje się wykonać czynność, to już jest dużo. Reszta ma się dziać w wyobraźni odbiorcy. I od tego jest wykonawca, by na tę wyobraźnię zadziałać, nie popadając w egzaltację własnego wzruszenia. Czyli każdy koncert jest takim zaplanowanym wywoływaczem wzruszeń widzów? - Nie, my jesteśmy trochę takimi strażnikami chaosu, tzn. wiemy mniej więcej, jak będzie przebiegała uroczystość koncertu, ale nie ma planu, nie ma kartek, nie ma żadnej ramówki. Ja się obracam w lewo, w prawo, do tyłu i mówię, jaki będzie utwór, w zależności od tego, kto go rozpoczyna. Nie ma planu, a to co się wydarza w poszczególnych utworach, w ramach improwizacji, to wynika z nastroju, z chęci podarowania czegoś widzom, słuchaczom. To musi się dziać na gorąco. Jak się nie dzieje na gorąco, to jest nuda. Te wydarzenia zależą od publiczności, od reakcji? - Są różne zbiorowości ludzkie. Są takie, które tylko wymagają, i takie, które co dziesięć sekund dają do zrozumienia, że przyszły specjalnie dla nas. Ale to nie może mieć na nas wpływu. Jeśli aplauz ma wpływ, to oznacza, że zaczyna się robić coś dla aplauzu, a tak nie wolno. Zobacz dokument "Przechodzień Adam Nowak": A co wzrusza Adama Nowaka w życiu? - Wzruszają mnie drobiazgi, których się spodziewam, ale ponieważ się ich spodziewam i wiem, że nastąpią, to jakoś tym bardziej mnie wzruszają. Np. kiedy mam urodziny i syn albo córka robią dla mnie rysunek. W ogóle, każdorazowo jak ktoś dla mnie coś robi, to ja się wzruszam. Jestem tak skonstruowany, że jestem nastawiony na dawanie. - Nie umiem brać, nie umiem przyjmować, a to jest wielka sztuka - umieć przyjąć. Jestem, jak taka maszyna, nastawiony na dawanie, dawanie, dawanie, i już mnie nie interesuje, czy ktoś chce się odwdzięczyć i coś dać. Jestem wtedy głęboko zdziwiony, że ktoś mi coś daje! Tak niedawno był pierwszy wiersz, pierwszy papieros, pierwszy koncert, pierwszy kieliszek... dzisiaj jest niewiadomoktóra kawa, niewiadomoktóry papieros, kolejny koncert... Co po tym wszystkim zostanie? Próbowałeś sobie zadawać takie pytania? - Jeżeli coś ma zostać, to chyba takie zwykłe wspomnienie o człowieku, który żył i coś robił. Niekoniecznie dlatego, że był ważny, bo śpiewał albo napisał niezwykły wiersz. Tak samo w pamięci ludzkiej zostaje dobry murarz, dobry piosenkarz, filozof, pielęgniarka, która umie robić zastrzyki. - Zostawiamy po sobie ślady. Jeśli pielęgniarka umie dobrze zrobić zastrzyk, to zostawia dobre wspomnienie u pacjenta. Jeżeli lekarz wyleczy pacjenta, to pacjent jest mu wdzięczny. I to jest naturalna kolej rzeczy, i ja to bardzo akceptuję. Jeżeli jako wykonawca spełniam to, co sobie zamierzam, to znaczy, że czymś, co mówię, oddziałuję na odbiorcę? Zobacz też: Wydrapać dziurę w sercu płyty - Są tacy, którzy zmieniają życie pod wpływem piosenek, jakie usłyszeli, jakie zaśpiewaliśmy. To jest rodzaj zaufania, którego nie przewidywałem. I raczej nie myślę o nim tak: teraz napiszę taką piosenkę, żeby ktoś mi zaufał. Albo: ktoś mi ufa, to ja teraz napiszę tak, żeby być wiarygodny. Ja muszę być wiarygodny przede wszystkim przed sobą. Ponieważ poeta nie kłamie, w związku z tym nie wolno kłamać. Musi być tak, jak jest naprawdę: z pełną akceptacją własnych słabości i własnych możliwości. Ja mogę tak coś zrobić, że dotrę do kogoś, ale to też nie jest jakaś moja główna ambicja. Masz świadomość tego, że twoja twórczość, twoja piosenka czy nawet pojedyncza wypowiedź dla mediów może być dla kogoś bardzo ważną wskazówką, podpowiedzią? - Zdaję sobie z tego sprawę, że tak może być, ale wypowiadając się, nie biorę tego pod uwagę. Sama słodycz mądrości musiałaby wtedy ze mnie wyjść, a nie wychodzi. Nie w tym celu się to robi. - Tak naprawdę piosenka jest narzędziem do spotykania ludzi. I to jest piękne, bo daje możliwość wielu spotkań. Czasami się tego nie dźwiga, czasami jest tych ludzi zbyt wielu, spotkań za dużo, są one zbyt intensywne, ale to jest już taka przypadłość zawodowa: trzeba spotykać ludzi! Jeżeli artysta zaprasza, to ludzie przychodzą, ale tylko wtedy, kiedy chcą go słuchać, coś przeżyć na jego koncercie. - Jeżeli jest się wykonawcą, który wykonuje coś z otwarciem na innych, to trzeba się liczyć z tym, że to jest rodzaj zaproszenia do siebie. Ci ludzie przychodzą, pytają się, są pełni podziwu - to jest piękne. Natomiast to musi zostać przesiane na bok, bo najważniejsze jest spotkanie zwykłego człowieka ze zwykłym człowiekiem. I nie jest ważne, czy to jest profesor, czy robotnik. To tak naprawdę jest niedefiniowalne. - Zawód piosenkarza nie służy temu, żeby się dorobić, ani żeby kolekcjonować ludzi, tylko temu, żeby ich spotykać. Jednych spotyka się raz w życiu, innych dwadzieścia, jeszcze innych sto razy... A tacy jak ty, zostają drogowskazami? - Wolę być nazywany kioskiem z gazetami albo tablicą ogłoszeń. Ja przecież nie mogę stanąć na środku miasteczka i pokazywać: tam idźcie! To byłoby bardzo źle. Ja mogę być kioskiem, w którym można coś dla siebie wybrać.