Sprawę opisuje we wtorek "Gazeta Pomorska". Małżeństwo ma troje dzieci. Najmłodsze urodziło się kilka tygodni temu. Najstarszy jest siedmioletni syn z niepełnosprawnością, wymagający niemal całodobowej opieki. - Ma autyzm, astmę, problemy z chodzeniem i widzeniem. W jednym oku ma 10 dioptrii, w drugim 11, a wada się pogłębia - opowiada mieszkanka Torunia. Rodzina mieszka w trudnych warunkach. Mieszkanie wymaga gruntownego remontu. - Na ścianach grzyb. To nic, że brzydko wygląda. O zdrowie chodzi. Najbardziej cierpi przez niego syn astmatyk, który nie może normalnie oddychać - dodaje jego mama. Toruń: Trudna sytuacja małżeństwa z trojgiem dzieci Mąż kobiety zrezygnował tymczasowo z pracy, aby pomóc w opiece nad dziećmi. Kobieta otrzymuje rentę w wysokości 1200 zł miesięcznie. - Dostaję 2119 zł świadczenia pielęgnacyjnego. Mamy trzy razy 500 plus na dzieci. Syn i ja otrzymujemy jeszcze po 214 zł ze względu na niepełnosprawność. Miasto przyznało nam ekstra 150 zł na syna, to w ramach lokalnego projektu - dodaje kobieta. Jak mówi 39-latka, koszt wynajmu mieszkania wynosi 1800 zł. Twierdzi, że nigdy nie zalegali z czynszem. Od pół roku rodzina nie ma jednak kontaktu z właścicielką nieruchomości, która wysyła jedynie pisma za pośrednictwem prawnika. Kłopoty rodziny z Torunia. Opłaty wzrosły do 2500 zł Pod koniec ub. roku małżeństwo dostało kolejny list. Właścicielka zawiadomiła o wzroście opłat do 2500 zł miesięcznie. - Od prawie dziewięciu lat tutaj mieszkamy, opłaty zawsze regulowaliśmy na bieżąco. Nigdy nie było kłopotów. W ubiegłym roku się pojawiły. Wtedy nasz kontakt z właścicielką się urwał. Dla nas stała się nieuchwytna - komentuje matka trojga dzieci. Rodzina nie ma szans na znalezienie tańszego mieszkania, które odpowiadałoby na ich potrzeby. Istnieje natomiast szansa na mieszkanie od miasta. Na początku 2021 Zakład Gospodarki Mieszkaniowej powiadomił rodzinę: "Państwa wniosek o wynajęcie lokalu z mieszkaniowego zasobu Gminy Miasta Toruń Komisja Mieszkaniowa rozpatrzyła pozytywnie". Sęk w tym, że na mieszkanie trzeba czekać trzy, cztery lata. - Został nam pewnie przynajmniej rok. Obyśmy go w dotychczasowym miejscu przetrwali - mówi kobieta.