Zapomniana rezydencja Kocha
Po tym parku na przełomie XIX i XX wieku biegał mały Marceli Nowotko, którego nazwisko młodym czytelnikom nic już chyba nie mówi. W stojącej przy wejściu do parku neogotyckiej wieży ciśnień mieszkali rodzice przyszłego pierwszego sekretarza Polskiej Partii Robotniczej, który tu chodził do szkoły i pracował jako pomocnik ogrodnika.

Do Krasnego sprowadziła mnie jednak inna historyczna postać, która przez całe życie również deklarowała lewicowe poglądy, będąc jednym z przywódców prawicowej Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. Prawie 40 lat po Nowotce, po tym parku dumnie kroczył gauleiter NSDAP Erich Koch.
Skazany na karę śmierci
Gdy w poniedziałek 9 III 1959 r. Sąd Wojewódzki dla województwa warszawskiego w imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ogłaszał wyrok w sprawie Ericha Kocha, uznając oskarżonego: "za winnego popełnienia zbrodni z artykułu 1. punkt 1. dekretu z dnia 31 sierpnia 1944 roku o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy" i skazał go na karę śmierci, wydawało się, że jej wykonanie będzie kwestią najbliższych tygodni. Że wkrótce Polska Agencja Prasowa ogłosi standardowy komunikat, iż Rada Państwa PRL nie skorzystała z prawa łaski i wyrok został wykonany. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Wprawdzie PAP podała informację o śmierci Kocha, ale stało się to dopiero w listopadzie 1986 roku. W wieku 90 lat Erich Koch 12. tegoż miesiąca zmarł śmiercią naturalną albo w więzieniu w podolsztyńskim Barczewie, albo - jak twierdzą niektórzy historycy - w Szpitalu Wojewódzkim w Olsztynie. Szpital zaprzecza.

Pan i władca Prus Wschodnich
Erich Koch, żołnierz z czasów wojny światowej nazwanej później pierwszą i urzędnik kolejowy, wstąpił do NSDAP w 1922 roku. Był więc jednym z weteranów partii, do ostatnich dni Wielkoniemieckiej Rzeszy szczycąc się niezwykle niskim numerem legitymacji NSDAP. W pierwszych latach swej działalności partyjnej, którą prowadził zrazu w Zagłębiu Ruhry, a później w Prusach Wschodnich, był zwolennikiem przeprowadzenia w Niemczech radykalnych reform społecznych i uchodził za sprzymierzeńca przywódcy socjalistyczno-rewolucyjnego skrzydła NSDAP, Gregora Strassera, zamordowanego z rozkazu Adolfa Hitlera podczas "nocy długich noży" w połowie 1934 roku. Koch uratował głowę, będąc już wówczas naczelnym prezesem Prus Wschodnich i gauleiterem NSDAP, chociaż nigdy nie krył swych lewicowych poglądów.
Nad nim tylko Hitler
Żyjąc niczym król, w Prusach Wschodnich zaczął - na wzór Związku Radzieckiego - forsować kolektywizację rolnictwa, co wrogo nastawiło do niego chłopstwo tej rolniczej prowincji. Swych przeciwników Koch usuwał z partii, a niektórych kazał aresztować. Starając się utrzymywać poprawne stosunki z czołowymi przywódcami Rzeszy, zwłaszcza z wpływowym reichsführerem SS i szefem policji niemieckiej Heinrichem Himmlerem, wszystkim dawał do zrozumienia, że w Prusach Wschodnich rządzi tylko on, Erich Koch. A nad nim stoi tylko jeden człowiek - Adolf Hitler.
Miał go zresztą niejako pod bokiem, bo dwie najważniejsze kwatery wojenne Führera zostały zbudowane na ziemiach, którymi Koch zarządzał. Wszak "Wilczy Szaniec" znajdował się koło Rastenburga (Kętrzyna), a więc w samym centrum Prus Wschodnich, a kwatera oznaczona kryptonimem "Werwolf" (Wilkołak), urządzona została koło Winnicy na okupowanych ziemiach radzieckiej Ukrainy, którą od lata 1941 r. Koch zarządzał jako komisarz Rzeszy.

Okrutny satrapa
Podczas II wojny światowej, zwłaszcza, gdy po agresji na Związek Radziecki Koch został szefem Zarządu Cywilnego Okręgu Białystok i wspomnianym komisarzem na Ukrainę, pełniąc jednocześnie swe państwowe i partyjne urzędy w Prusach Wschodnich, dał się poznać jako jeden z najokrutniejszych satrapów Hitlera na podbitych terytoriach wschodnich. Jego zbrodnicze rozkazy przyczyniły się do śmierci setek tysięcy niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci, deportacji do obozów koncentracyjnych i zrównania z ziemią wielu wiosek.
"Jesteśmy narodem panów i musimy pamiętać, że najnędzniejszy robotnik niemiecki jest rasowo i biologicznie tysiąckroć bardziej wartościowy niż tutejsza ludność" - powiedział Koch 5 III 1943 r. w okupowanym Kijowie.
Rolf Berger złapany
Za zbrodnie popełnione na Ukrainie Koch nigdy nie poniósł odpowiedzialności. Gdy pod koniec maja 1949 r. w podhamburskiej miejscowości Hasenmoor został - pod przybranym nazwiskiem Rolf Berger - aresztowany przez brytyjskie służby specjalne, tamtejszy Trybunał Ekstradycyjny, po krótkim śledztwie, postanowił Kocha wydać Polsce, chociaż o jego ekstradycję starały się także władze Związku Radzieckiego. Na swój proces czekał on w polskim więzieniu 8 długich lat. Ze względu na jego obłożną chorobę kilkakrotnie przekładano termin rozprawy, a gdy wreszcie do niej doszło, w październiku 1958 r., Koch oskarżony został tylko o współudział w zamordowaniu około 400 tys. Polaków z Suwalszczyzny i Białostocczyzny oraz Ziemi Ciechanowskiej. Jego zbrodniami na Ukrainie sąd się nie zajmował...
Erich Koch miał uczciwy proces. Tak w każdym razie twierdzą jego obserwatorzy. Na zdjęciach prasowych i kadrach z Polskiej Kroniki Filmowej widać Kocha (często z głową w bandażach) siedzącego na ławie oskarżonych w towarzystwie dwóch milicjantów. Nieco z tyłu zajęła miejsce pielęgniarka, która - ze względu na chorobę Kocha - na sali sądowej obecna była w jego pobliżu. Proces zakończył się wydaniem wyroku śmierci, którego nigdy nie wykonano.

W narodowosocjalistycznym stylu
Cofnijmy się do pierwszych tygodni wojny. Hitler, dzieląc pokonaną Polskę, utworzył Generalne Gubernatorstwo, a pozostałe ziemie włączył do Rzeszy, które utworzyły Kraj Warty (początkowo był to okręg Posen czyli Poznań), rejencję katowicką prowincji śląskiej oraz okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie, do którego - oprócz ziem II Rzeczypospolitej - weszło dawne Wolne Miasto Gdańsk i rejencja kwidzyńska z Prus Wschodnich. Chcąc Kochowi zrekompensować tę stratę terytorialną, Führer do Prus Wschodnich włączył północne Mazowsze jako oddzielną rejencję. Jej stolicę zlokalizowano w Ciechanowie, który przemianowano na Zichenau. Kochowi, który jesienią 1939 r. wizytował swe nowe włości, spodobał się dawny majątek Krasińskich, a później Czartoryskich, w leżącym niedaleko Ciechanowa Krasnem. I nie czekając na opinie doradców, postanowił, że urządzi tu swą kolejną rezydencję.
Na jej temat funkcjonuje sporo mitów.

Budował rękami Żydów
Choćby ten, że już jesienią 1939 Koch, rękami miejscowych Żydów, kazał zburzyć dawny pałac Krasińskich i Czartoryskich z XIX w., a na jego miejscu zbudował żelbetowy gmach bardziej swym wyglądem przypominający bunkier niż pałac. Wschodniopruski gauleiter faktycznie znacznie rozbudował dawny pałac. Architekci nowej rezydencji Kocha wykorzystali jednak piwnice i większą część skrzydła głównego, tworząc obiekt w narodowosocjalistycznym stylu. Do Krasnego nie byli zapraszani fotoreporterzy i operatorzy filmowi. Brak materiałów ikonograficznych wielce utrudnia zaprezentowanie tej rezydencji. Ponoć była ona urządzona z wielkim przepychem: stare meble, obrazy mistrzów, drogie dywany. Na parterze były ponoć trzy sale: jadalna, balowa i myśliwska, a w piwnicach urządzono kręgielnię i salę kinową. Na piętrach znajdowały się pokoje dla gości. Z tych - jak na lata wojny - luksusów Koch nie korzystał często. W Krasnem przebywał bowiem bardzo rzadko. Swą główną rezydencję miał pod Königsbergiem, obszerne mieszkanie w samym Królewcu, a od 1941 r., gdy doszły obowiązki komisarza Rzeszy na Ukrainie, sporo czasu spędzał w Równem i Kijowie. Na wypady do rejencji ciechanowskiej Prus Wschodnich nie starczało już czasu.
Bursztynowa Komnata
Z postacią Ericha Kocha niesłusznie wiąże się historię zaginięcia Bursztynowej Komnaty, XVIII-wiecznego arcydzieła sztuki barokowej zrabowanego w 1941r. przez Niemców z Pałacu Jekatierinskiego (Katarzyny) w Puszkinie, koło ówczesnego Leningradu, i przewiezionego do Królewca, gdzie pod koniec wojny ślad po nim ginie. I oto pod koniec 2003 r. tygodnik "Wprost", w publikacji Cezarego Gmyza "Testament Ericha Kocha", wskazał na Krasne, gdzie - jak napisał ten publicysta znany dzisiaj z tekstów o materiałach wybuchowych na pokładzie prezydenckiego Tu 154M - komnaty nikt jeszcze nie szukał.
To nieprawda. Poszukiwacze skarbu z Pałacu Jekatierinskiego co najmniej kilkakrotnie odwiedzali tę mazowiecką wioskę przed publikacją wspomnianego artykułu Gmyza. I przeprowadzali jakieś prace sondażowe w parku i stojących tam ruinach rezydencji Kocha, a gdy te ostatecznie się rozpadły, to w jej obszernych piwnicach, które przetrwały do dziś. Poszukiwacze nie mogli jednak pozwolić sobie w Krasnem na bardziej zaawansowane prace eksploracyjne, ponieważ za blisko miejsca, gdzie stał pałac, są ludzkie siedziby, a nikt z nich nie dysponował formalnymi zgodami na ich przeprowadzenie.
Wspomnienia krawcowej z Krasnego
O Krasnem poszukiwacze skarbów dowiedzieli się z kultowej od lat książki Ryszarda Badowskiego "Tajemnica Bursztynowej Komnaty" z 1976 roku. Wśród wielu opublikowanych w niej listów telewidzów, napisanych po emisji dokumentalnego filmu pod tym samym tytułem, Badowski zamieścił także ten. Jego autorem był Anatol K. z Ostródy. Napisał (list pochodzi z pierwszej poł. lat 70. XX w.), że zna Stanisława G., byłego jeńca wojennego. W latach 1943-1945 pracował on w Królewcu na statusie robotnika przymusowego.
I tenże G. powiedział mu, że przed nadejściem wojsk radzieckich wywoził: "ogromne ilości starannie opakowanych skrzyń do Krasnego i innych miejscowości wskazywanych przez gestapo, które konwojowało transporty. O Bursztynowej Komnacie przedtem nie słyszał, opowiadał ciekawe rzeczy o łupach gestapowskich, sposobach ich ukrywania itp. Obywatel G. mieszka w Ostródzie i bardzo dobrze pamięta koszmar tamtych lat. Sądzę, że ktoś kompetentny mógłby od niego dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy". Tyle cytatu z listu Anatola K., który już 40 lat temu zwrócił na Krasne uwagę.
Hipoteza prawdopodobna jak inne
Czy - biorąc pod uwagę stan wiedzy o Bursztynowej Komnacie z lat 70. - można było przypuszczać, że skrzynie z tym arcydziełem sztuki mogły trafić do mazowieckiej rezydencji Kocha? Oczywiście, że mogły. Ta hipoteza była tak samo prawdopodobna jak wiele innych, a zniszczenia komnaty przez czerwonoarmistów nikt wtedy nie brał poważnie pod uwagę.
Na kartach "Tajemnicy Bursztynowej Komnaty" pojawia się też, pochodząca z Krasnego, Stefania R. Badowski zacytował bowiem publikacje prasowe poznańskiego dziennikarza Zbigniewa Szymańskiego, który swego czasu odszukał panią R. Powiedziała mu, że Arbeitsamt (Urząd Pracy) w Krasnem skierował ją do miejscowego pałacu, w którym rezydował Koch. Według Szymańskiego, Stefania R. była jedyną Polką, wchodzącą w skład służby wschodniopruskiego gauleitera (więcej na ten temat: P. Maszkowski, "Tajemnica krawcowej Gauleitera", "Odkrywca" nr 7/2009). W Krasnem nie pracowała długo, bo wpadła w oko żonie Kocha, Klarze, która na początku 1940 r. zabrała ją do Królewca, gdzie pracowała w tamtejszej rezydencji niemal do końca wojny. "Żona gauleitera korzystała chętnie z krawieckich umiejętności dwudziestoletniej dziewczyny" - napisał Badowski w "Tajemnicy Bursztynowej Komnaty".
Fantazje krawcowej
Zmarłego w 2010 r. Zbigniewa Szymańskiego znałem dobrze. Przez ponad 5 lat pracowaliśmy w jednym małym pokoju, biurko w biurko. To był rzetelny dziennikarz, który - na ile to było możliwe - weryfikował relacje swych rozmówców. Ale opowieści Stefanii R. nie dawało się łatwo zweryfikować. Wydaje się też, że po latach dawna krawcowa Klary Koch nieco fantazjowała lub przynajmniej próbowała interpretować to, co widziała. Na pewno jednak mówiąc o wyjeździe do Królewca na początku 1940 r., nie miała powodu kłamać. To ważne, bo do tego czasu Koch nie zdążył zbudować nowej rezydencji i mieszkał w starym pałacu. Opowieści o jego zburzeniu jesienią 1939 r. są zatem nieprawdziwe. Stefania R. bardzo szczegółowo opisała podkrólewiecką rezydencję Kocha i wiele wskazuje, że w nowym pałacu w Krasnem nigdy nie była. Prawdopodobnie i Koch w Krasnem był bardzo rzadkim gościem. Od czasu do czasu wpadał tam na nocleg. Gdyby wybrał się do Krasnego na dłuższy wypoczynek, zabrałby żonę, a ta zaufaną krawcową, która przecież znała te okolice. Stefania R. nic o takim wypadzie nie wspomniała.

Kwatera Führera?
Siedem lat przed publikacją artykułu C. Gmyza w tygodniku "Wprost", na łamach gdańskiego "Wieczoru Wybrzeża" (nr z 21-22-23 II 1997 r.) ukazał się artykuł Janusza Ryszkowskiego "Kocha tajemnice...". Autor opisał historię dotarcia do listu, który Erich Koch 5 XI 1967 r. napisał w Łodzi do swego brata, sióstr, krewnych i przyjaciół. Były gauleiter Prus Wschodnich miał wówczas 71 lat i był ciężko chory na nowotwór pęcherza moczowego. Lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie, ale postanowili jeszcze przeprowadzić operację.
Zabiegu dokonano w Łodzi i od polskiej nazwy tego miasta zaczyna się list Kocha: "Łódź den 5 Nov. 1967". Czytamy w nim m.in.: "Ten ostatni znak życia ode mnie przekażę tylko wtedy, jeśli nie przeżyję operacji, która odbędzie się jutro o 3 rano. Wówczas będę już w krainie wiecznego spokoju. Namiętne i waleczne serce już nie będzie biło. Moja tęsknota i moja walka, które dawały mi przeżyć te 18 lat ciężkiego więzienia, o narodową jedność, wolność, sprawiedliwość społeczną - to się nie ziściło. Poddaję się". Operacja się udała i Kochowi pozostało jeszcze 19 lat życia za kratami.

Ze szpitala na makulaturę
Janusz Ryszkowski w "Wieczorze Wybrzeża" sugerował, że w tej sytuacji list-testament okazał się niepotrzebny i "z łódzkiego szpitala trafił na makulaturę", gdzie został wychwycony przez jakiegoś kolekcjonera. To mało prawdopodobna historia. Zapewne bliższy prawdy był Piotr Maszkowski, który w publikacji "Ericha Kocha zbrodnie bez kary..." ("Odkrywca" nr 5/ 2010) pisał: "Po śmierci Kocha w 1986 roku jego rzeczy osobiste i zapiski miały zostać spalone, jednak funkcjonariusz (Służby Więziennej - przyp. L. A.), który był za to odpowiedzialny, zatrzymał je »dla potomności«". Piotr Maszkowski w cytowanej publikacji zwrócił uwagę na to, co zdziwiło także mnie, a zapewne również innych czytelników listu-testamentu Kocha z 5 listopada 1967 roku. Że to tajemniczy i dziwny dokument. Niektórzy twierdzą, że jest falsyfikatem. Jego całości, a liczy on 18 stron, nikt nigdy nie badał. Zagadkowy zapis Koch, lub fałszerz, poświęcił w nim Krasnemu, gdzie - jak czytamy - "zbudowano dla Hitlera - na jego rozkaz i za jego pieniądze - kwaterę główną. Zazdroszczono mi i atakowano mnie z tego powodu. Przez tę budowę zyskałem zainteresowanie Hitlera dla mojej pracy".
"Anlage Mitte" i "Anlage Süd"
W niemieckich dokumentach dotyczących kwater głównych Führera nie ma wzmianki o Krasnem. Na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich powstały dwa zespoły takich obiektów, które otrzymały kryptonimy: "Anlage Mitte" i "Anlage Süd". Dwa wielkie schrony kolejowe dla pociągów specjalnych ekipa Siegfrieda Schmelchera, który w Organizacji Todta nadzorował budowę poszczególnych kwater wodza, postawiła koło Tomaszowa Mazowieckiego. Hitler nigdy tam nie był. Podobne schrony zbudowano niedaleko Krosna. Hitler był tam tylko raz. W związku ze wspólną z premierem Włoch wizytą na froncie wschodnim, on i Benito Mussolini noc z 27 na 28 VIII 1941 r. spędzili w swoich pociągach specjalnych, wstawionych do tuneli-schronów.
Trudno zrozumieć, co Koch miał na myśli pisząc o budowie w Krasnem kwatery głównej dla Hitlera. Nowy pałac nie był bowiem ani kwaterą, ani rezydencją Führera. Na obecnych ziemiach polskich przygotowywano dwie takie rezydencje. Na obie wybrano ogromne zamczyska: Fürstenstein koło Waldenburga (dzisiaj to zamek Książ w Wałbrzychu) i pocesarski zamek w Posen (Poznaniu). Przy nich pałac w Krasnem był niczym... domek dla lalek. Nie spełniał podstawowych warunków choćby bezpieczeństwa. W pobliżu nie było też linii kolejowej. Jeśli jednak Koch dla siebie zbudował w Krasnem okazałą rezydencję, to zgodę na to musiał wyrazić sam Hitler, który też zatwierdził budżet takiej inwestycji. I nic dziwnego, że za taką rozrzutność Koch był krytykowany przez aktyw NSDAP. Tym bardziej, że pałac nie był mu pilnie potrzebny.

Ślady ukryte w popiele
W Königsbergu nie zapomniano o Krasnem, chociaż późną jesienią 1944 r. nikt z władz Prus Wschodnich nie miał złudzeń, że i do tej miejscowości wkrótce wkroczy Armia Czerwona. Przed obiektywem hitlerowskiej kroniki filmowej Erich Koch tryskał jednak optymizmem, zapewniając Führera, że wschodniopruski Volkssturm obroni prowincję przed bolszewickimi hordami. Tymczasem zaufani ludzie z otoczenia gauleitera zastanawiali się, co będzie po rychłej ofensywie na froncie wschodnim. Można domniemywać, że łudzili się, iż na przedwojennych ziemiach polskich łatwiej będzie ukryć jakieś dobra, bo Rosjanie nie będą wszędzie zaglądać. I stąd tajemnicze, starannie opakowane skrzynie, które Stanisław G. zwoził w te okolice. Co w nich było? I co się z nimi stało?
Wysadzony w ostatniej chwili
Pałac Kocha saperzy niemieccy wysadzili w powietrze 17 stycznia 1945 roku, a więc dosłownie w ostatniej chwili. Jak wspominali mieszkający w Krasnem Polacy, zniszczenia nie były wielkie. Również czerwonoarmiści, którzy pałac obrzucili granatami, nie spowodowali poważniejszych szkód. Pałac w Krasnem zdewastowała miejscowa ludność. Najpierw zabierano ocalałe obrazy, meble i dywany, potem zrywano kafelki, demontowano wanny i umywalki, usuwano miedziane przewody elektryczne i stalowe rury, w końcu zainteresowano się cegłami. W latach 70. XX wieku stał już tylko żelbetowy szkielet rezydencji.

Gdy w najlepsze trwała dewastacja uszkodzonego przez eksplozje materiałów wybuchowych pałacu w Krasnem, w zniszczonym i płonącym Królewcu dopełnił się los Bursztynowej Komnaty. Wehrmacht, którego łupem wojennym było to arcydzieło sztuki, miastu Królewiec przekazane tylko w zarząd komisaryczny, pozostawił je na pastwę losu. Władze miejskie stolicy Prus Wschodnich, które w myśl umowy z wojskiem miały obowiązek jego zabezpieczenia, nie zadały sobie nawet trudu zniesienia skrzyń z bursztynowymi wykładzinami do piwnic zamku królewieckiego, gdzie komnata miałaby spore szanse na przetrwanie walk o Königsberg. A jednak przetrwała.
Ognisko w Sali Rycerskiej
Gdy w nocy z 9 na 10 IV 1945 r. dowodzący obroną miasta generał Otto Lasch wydał rozkaz przerwania ognia i złożenia broni, skrzynie z komnatą stały w Sali Rycerskiej i przylegającej doń klatce schodowej północnego skrzydła mocno uszkodzonego zamku. Następnej nocy spora grupa czerwonoarmistów w tymże zamku świętowała zwycięstwo. Szukając alkoholu natrafili na skrzynie. Wódki w nich nie było, ale drewno przydało się do rozpalenia ogniska. Kwietniowe noce w Prusach Wschodnich są bowiem chłodne, a w pozbawionym wszystkich szyb zamku hulał lodowaty wiatr od morza.
Do palącego się na środku Sali Rycerskiej ogniska dorzucano kolejne fragmenty skrzyń. Od iskier zajęły się te stojące w pobliżu. Wkrótce Sala Rycerska stanęła w ogniu. Kilka tygodni później jeden z członków wysłanej z Moskwy do Prus Wschodnich brygady trofiejnej Komitetu do spraw Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, przerzucając w mocno zniszczonej Sali Rycerskiej zwały popiołu, natrafi na drobne metalowe elementy, jak zawiasy i klamki, które pochodziły z Bursztynowej Komnaty...

2,5 roku za długo
Erich Koch w pewnym momencie pobytu w polskim więzieniu grał kartą Bursztynowej Komnaty w stawce o swe życie, chociaż o jej losach w ostatnich tygodniach wojny nic nie wiedział. Podejrzewam, że w ogóle niewiele o niej wiedział. To powojenna legenda dopisała rozdział o zachłannym gauleiterze w dzień i w nocy interesującym się komnatą i na każdym kroku przypominającym współpracownikom jej materialną wartość.
Ostatnie dwa i pół roku życia Erich Koch spędził w więzieniu bezprawnie. Zgodnie z obowiązującym w PRL prawem, jeśli kara śmierci nie została wykonana w ciągu dziesięciu lat od jej wydania, automatycznie została zamieniona na 25 lat pozbawienia wolności. Ten termin minął 9 marca 1984 roku. Tego dnia Koch powinien wyjść na wolność. Nie wyszedł.
Leszek Adamczewski