Węgry - odwaga samodzielności
W sobotę 21 stycznia blisko pół miliona ludzi wyszło na ulice Budapesztu w wielkiej manifestacji gromadzącej tłumy, jakie pamiętam chyba tylko na Mszach podczas pielgrzymek Ojca Świętego. Widziałem dumnych Węgrów, silnych przekonaniem, że obrali słuszną drogę, pełnych nadziei, bo widzą jak wielu ich jest i z tego także bierze się ich siła.
To porównanie do pielgrzymek Jana Pawła II wcale nie jest na wyrost, gdyż atmosfera Marszu Pokoju zwołanego przez organizacje społeczne miała coś z uduchowienia, szacunku, powagi i powściągliwości. To nie była demonstracja buntu i agresji, naprawdę widziałem ludzi silnych poczuciem własnej godności, wyrażających poparcie dla zmian.
Śledząc czołówki gazet, opinie telewizyjnych i radiowych mądrali, a przede wszystkim wypowiedzi lewicowych parlamentarzystów rodzimych i europejskich, można by odnieść wrażenie, że na Węgrzech panuje dyktatura. Dla sporej grupy polskiej opinii publicznej, która na co dzień doświadcza, na czym polega zmasowany efekt propagandy i kłamstwa (np. pijany generał naciskał na pilotów), histeryczny wrzask wokół węgierskich reform rodzi tylko życzliwe zainteresowanie. Tak też było w moim przypadku.
Zero konkretów
Krytyka Viktora Orbana w swej formie jako żywo przypomina nagonkę na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, tym bardziej że najgłośniej protestują te same ośrodki. Najciekawsze jest jednak to, że im ostrzej stawiane są zarzuty, tym mniej w nich treści. Klasycznym przykładem jest awantura wokół wprowadzonej rok temu węgierskiej ustawy medialnej. Zarówno eurodeputowani lewicy, jak i cała liberalna prasa na Zachodzie podnieśli niesamowite larum, zanim treść ustawy została przetłumaczona na język angielski. Porównywano przyjętą przez parlament regulację do analogicznych ustaw na Białorusi. Gdy w końcu opublikowano jej treść, okazało się, że nie tylko nie ma tam śladu ograniczeń godzących w wolność słowa, ale że 95 proc. wprowadzanych zapisów dostosowuje węgierskie prawo prasowe do obowiązujących w Unii reguł i dotyczy na przykład praw autorskich. Najlepszym dowodem jest to, że po roku obowiązywania nowej ustawy medialnej najstraszniejsze i kompletnie nieprawdziwe zarzuty wobec Viktora Orbana bez żadnych skrupułów publikują węgierskie lewicowe media. Ton podsycania atmosfery skandalu i świętego oburzenia, za którym nie stoją rzeczowe argumenty, doskonale widać było 18 i 24 stycznia, gdy węgierski premier spotykał się z politykami UE. Gdy zapytałem go podczas wywiadu dla TVP Info i "Gazety Polskiej", jak brzmią zarzuty wobec jego polityki, odpowiedział: "Na konkretne debaty zawsze jesteśmy otwarci. Ale nie przyjmujemy do wiadomości zdania, że ogranicza się u nas demokrację. (...) Jeżeli chodzi o bank centralny - Komisja Europejska nie zgadza się, by szefowie Banku Centralnego i Rada Polityki Pieniężnej przysięgali na węgierską konstytucję. Ta sprawa pozostaje otwarta. Sądzę jednak, że w pozostałych kwestiach możemy i dojdziemy do kompromisu".
Gdy nie wiadomo o co chodzi...
Próbuję zrozumieć, dlaczego demokratycznie wybrany węgierski parlament ma nie mieć prawa, by delegować swojego przedstawiciela do dziewięcioosobowej rady Narodowego Banku Węgier jako zastępcę prezesa? W jakim stopniu składana przez prezesa banku przysięga na konstytucję Węgier ogranicza demokrację czy niezależność? Viktor Orban wyjaśnia: "Wielu Węgrów myśli, że nie chodzi tu o konkretną ustawę, tylko o to, że chcieliśmy tak głęboko i tak szybko zmienić nasz kraj. (...) od czasu kiedy zostałem premierem przyjęliśmy 365 ustaw, w tym konstytucję i ponad 10 ustaw konstytucyjnych (...) To tempo, które narusza pewne interesy. Interesy gospodarcze, ideologiczne".
Naruszenie interesów polega przede wszystkim na tym, że kosztami kryzysu rząd Węgier postanowił obciążyć solidarnie obywateli i biznes. Ci, którzy korzystali z siły nabywczej węgierskiego społeczeństwa, którzy często w uprzywilejowany sposób nabyli możliwość robienia wielkich interesów na Węgrzech, dziś zaproszeni są do wspólnego łożenia na ratowanie zrujnowanej dwiema kadencjami postkomunistów gospodarki. Stąd podatek obrotowy dla wielkich korporacji zagranicznych: telekomunikacyjnych, hipermarketów, banków i koncernów energetycznych, a obniżenie podatków dla obywateli i radykalne ulgi dla liczniejszych rodzin.
Bóg, Honor, Ojczyzna
Ale Viktor Orban, jak sam mówi, naruszył też interesy ideologiczne. Obecność Boga w ustawie zasadniczej sama w sobie nie jest problemem, podobne zapisy są od zawsze w kilku europejskich konstytucjach, ale wprowadzanie takiej preambuły właśnie dziś, dla kapłanów lewicy staje się skandalem. Viktor Orban uzasadnia to prosto: "Konstytucja mówi, że bez chrześcijaństwa nasz kraj by nie przetrwał. To wartość, o którą musimy zadbać. Konstytucja mówi, że wartością jest szacunek dla własnego kraju i narodu. Musimy więc go wzmacniać. Poza tym konstytucja mówi, że podstawą życia jest rodzina, dlatego nie zezwala parom homoseksualnym na takie prawa jak rodzinom i odmawia prawa do adopcji dzieci. Oczywiście konstytucja mówi również, że bronimy życia od poczęcia". Ktoś, kto pamięta spór o odniesienie do chrześcijańskich korzeni Europy w preambule do traktatu UE, kto śledził zablokowanie nominacji na komisarza UE przyznającego się do chrześcijaństwa Rocco Butiglione, musi przyznać, że istotnie Węgry naruszyły te interesy. Stąd ten ton pouczania i arogancji ze strony krajów tzw. starszych demokracji, o którym powiedział mi premier. Istota zmian jednak nie polega na tym, że wprowadzono taką czy inną ustawę. Dziś słyszymy, że obniżenie wieku emerytalnego sędziów gwałci niezależność sądów, że ustawa o ochronie danych osobowych ma wady. To wszystko wygląda jak zasłona dymna, jak temat zastępczy. Viktor Orban chce rozmawiać z przedstawicielami Unii. Lakoniczny komunikat po ostatniej rundzie rozmów pokazuje, że twardo stoi przy swoich zasadach. Gdy zapytałem go o odczucia, odparł: "Nieraz czułem, że skuteczność mojego działania jest znacznie ważniejsza dla innych niż dla mnie samego. I właśnie wczoraj też tak się czułem. Bo ode mnie zależało, czy naród potrafi obronić swój honor i szacunek do siebie".
"Szacunek dla własnego kraju, honor narodu"! Który z europejskich polityków jest dziś w stanie tak mówić? Niezwykłość Orbana polega na tym że jest właśnie zwyczajny, że mówi z pewnością, godnością wprost to, co wielu chrześcijańskim politykom nie przeszłoby przez gardło: "W Europie Środkowej ruch modlitwy w intencji narodu ma duże tradycje i ta tradycja ma dla mnie ogromne znaczenie. Za mnie też, przed trudnymi zadaniami, modlą się ludzie. I to daje mi ogromną pomoc".
Węgierska recepta na kryzys
Moim zdaniem tym, co dziś w sporze Viktora Orbana z politykami UE ma dla nas największe znaczenie, jest kwestia podmiotowości. To pytanie, czy państwa Europy Środkowo-Wschodniej potrafią spojrzeć na siebie jak na niepodległe kraje. Czy prawo do kształtowania własnej polityki bierze się z demokratycznego mandatu, jaki przywódca uzyskuje w wolnych wyborach, czy też za każdym razem musi oglądać się na to, co powiedzą inni, lub szukać akceptacji u silniejszych. Spór wokół Węgier pokazuje jeszcze coś bardzo ważnego. Pogrążona w kryzysie Unia, uwikłana w potężne kłopoty finansowe, wypłukana z treści, które mogłyby porwać lub choćby pozytywnie inspirować społeczeństwa do wspólnotowego projektu, nie potrafi rozpoznać w węgierskim eksperymencie swojej wielkiej szansy. To, co może być receptą na kryzys, co może nakłonić społeczeństwa do ustępstw i samoograniczeń, jednocześnie będąc wskazaniem dla działań w obrębie gospodarki i rynku, jest widoczne właśnie w reformach Viktora Orbana. Mówi o tym z pasją i bardzo przekonująco:
"W ostatnich 20 latach upowszechniło się niebezpieczne myślenie, że ludzie będą szczęśliwi, jeśli zasady wolnego rynku będą decydować o wszystkich obszarach ich życia. Zupełnie się z tym nie zgadzam. (...) Kryzys gospodarczy to suma kryzysów moralnych pojedynczych osób. Punktem wyjścia jest moralny upadek Zachodu, np. spekulacje na nieruchomościach. Na tym polega kryzys na Zachodzie, kryzys bankowy. Wierzę, że społeczeństwo funkcjonuje inaczej, ważna jest w nim solidarność, odpowiedzialność, poczucie przynależności do narodu, wspólnota i jej interes. Interes wspólnoty może być ważniejszy niż interes jednostki".
Jan Pospieszalski, z Budapesztu