"To się dla Kaczyńskiego źle skończy"
Prezydentura Lecha Kaczyńskiego to prezydentura jednej partii i to źle się dla niego skończy - mówi w wywiadzie dla "Dziennika" marszałek Senatu Bogdan Borusewicz.
- Aleksander Kwaśniewski często bronił interesów swojego środowiska, a jednak potrafił też wykazać się niezależnością - mówi marszałek i dodaje, że gdyby Donald Tusk zdecydował się startować w wyborach na prezydenta i nim został, to na pewno "żaden lider partii nie będzie miał na niego takiego wpływu jak Jarosław na Lecha".
uważa, że niezdrowa była sytuacja, gdy jeden z braci był prezydentem, a drugi premierem, bo "te dwa urzędy powinny tworzyć dla siebie przeciwwagę".
Według niego, prezydentura Lech Kaczyńskiego jest niekonsekwentna. - Najpierw razem z premierem Jarosławem Kaczyńskim negocjuje traktat lizboński, potem go blokuje. Myślę, że kieruje się ocenami brata - mówi marszałek.
Pytany o pozytywne aspekty prezydentury L. Kaczyńskiego Borusewicz wskazuje osiągnięcia w dziedzinie polityki zagranicznej, np. walkę z rosyjskim embargo na żywność przy uzyskaniu poparcia UE. - Tylko znów widzę tu niekonsekwencję, bo wcześniej doszło do pogorszenia relacji z Niemcami - dodaje.
W wywiadzie Borusewicz mówi także o byłym prezydencie Lechu Wałęsie i jego początkach w Wolnych Związkach Zawodowych. Wyjaśnia, że każdego swojego współpracownika w opozycji poddawał testom. - To były najtrudniejsze testy, bo na sobie. Wystarczyło komuś coś powiedzieć, potem sprawdzić, czy SB się dowiedziała. Ryzykowałem, że zostanę zamknięty. Wałęsa został sprawdzony. Ale najważniejszym testem jest oczywiście jego udział w sierpniowym strajku - wyjaśnia marszałek.
Podkreśla, że Wałęsa sprawdził się w najtrudniejszych chwilach. - On już 16 grudnia 1979 r. - po moim aresztowaniu - przejął organizowanie wiecu pod stocznią i wywiązał się z tego - mówi.
Marszałek Senatu wypowiada się również na temat IPN. Jego zdaniem, po części jest on narzędziem w rękach PiS. - Kurtyka (prezes IPN-PAP) prowadzi własną politykę. Widać, jacy historycy dominują dziś w tej instytucji. To ludzie o skrajnie prawicowej orientacji - podkreśla.
INTERIA.PL/PAP