"To był rok psucia państwa"
Na koniec 2006 roku "Dziennik" publikuje wywiad z Donaldem Tuskiem. Lider Platformy ocenia mijające 12 miesięcy.
"Dziennik": Jaki był ten rok?
Donald Tusk: To był niezły rok dla Polaków w związku z niezłą sytuacją gospodarczą. Jeśli ocenić władzę, był to zły rok.
Ale w sumie najlepszy z 17 ostatnich lat - mówi premier.
, która mogłaby być traktowana jako źródło dobrych notowań gospodarczych. I nie znajduję żadnej. Jeśli podsumowujemy ten roku pod kątem działań władzy to był to rok psucia państwa i rujnowania marzeń o tańszym i skuteczniejszym państwie. Wystarczy przypomnieć sobie czołówki gazet: gorszące skandale, niekompetencja urzędników, marnotrawienie publicznych pieniędzy, głupie wypowiedzi liderów obozu rządzącego. Nastąpiło też pogorszenie relacji z sąsiadami i wyraźne nadwątlenie autorytetu Polski w Unii Europejskiej.
Ale nie było raczej protestów społecznych, strajków - podkreśla premier.
Nie jestem zwolennikiem wyprowadzania ludzi na ulice, ale pamiętamy strajki w służbie zdrowia. Rzeczywiście udało się rozładować napięcie związane z bezrobociem. Ale to dlatego, że ludzie, którzy mogli wyjść na ulice wyszli na lotniska. Otworzyła się europejska szansa dla tych, którzy w Polsce nie mogli zarobić na życie. Energia buntu przekształciła się w energię emigracyjną. Nie widzę tu powodu do radości. To nie pierwszy przypadek, w którym władza z satysfakcją mówi, że obywatele są spokojni ponieważ mają alternatywą w postaci życia poza granicami kraju. Ale to nie znaczy, że my jesteśmy z takiej władzy zadowoleni. Wręcz przeciwnie. Tym bardziej, że ta władza organizując jednych przeciwko drugim spowodowała, że przez te dwanaście miesięcy Polacy patrzyli na siebie wilkiem, jeśli chodzi politykę.
Rząd nie robi niczego pożytecznego? Czy mu nie wychodzi?
Najważniejsze są kompetencje. Nie potrzeba nam charyzmatycznych wodzów, którzy prowadzą prawdziwe, czy wyimaginowane bitwy. Potrzeba nam władzy wykwalifikowanej, skromnej, umiarkowanej, która koncentruje się na rozwiązywaniu problemów zwykłych ludzi, a nie na realizowaniu wielkich historycznych misji. Rząd Jarosława Kaczyńskiego jest często karykaturalną wersją rządu, który ma wielką misję w głowach i dwie lewe ręce do roboty. Tak złe rządy i wręcz plugastwo w życiu publicznym to też skutek sojuszu Kaczyńskiego z Lepperem i Giertychem. Politycy obozu rządzącego zajmowali się sobą: mieliśmy do czynienia z ciągłymi konfliktami, wzajemnymi grami podjazdowymi i postępującą kompromitacją.
Ale macie jeszcze polityczne inicjatywy w zanadrzu?
Wszystko mi mówi, że niezadowolenie społeczne, kręgów opiniotwórczych, także tych zbliżonych do rządu, sięgnie zenitu jeszcze zimą. Możliwość rządzenia Polską przez układ Kaczyński- Giertych-Lepper wyczerpie się w ciągu najbliższych kilku, czy kilkunastu tygodni. I to ostatecznie. Nie wiem, czy to będzie oznaczało zgodę na wybory. Sądzę, że nawet tak bardzo uparty, radykalny w wielu sprawach polityk jak Jarosław Kaczyński zrozumie, że trwanie u władzy z tą koalicją nie tylko szkodzi Polsce, ale także doprowadzi do ruiny jego ugrupowanie. Jeśli nie patriotyzm, to interes własnej partii każe mu uznać, że wybory są konieczne. Bo to już nie jest kwestia wstydu tylko polskiej racji stanu. Najbliższe tygodnie będą być może najcięższą polityczną próbą w życiu premiera Kaczyńskiego. A ja niezmiennie będę gotowy do podjęcia decyzji o rozwiązaniu parlamentu. W tym sensie ta szalupa ratunkowa dla PiS będzie jeszcze przez jakiś czas w dyspozycji.
INTERIA.PL/PAP