Strach przed powodzią
Mieszkańcy wielu regionów Polski z niepokojem patrzą przez okno. Boją się gwałtownej odwilży i powodzi. Wielkiej wody najbardziej obawiają się mieszkańcy rejonów, które już wielokrotnie nawiedzała powódź. Minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik powiedział dzisiaj, że w chwili obecnej nie ma zagrożenia powodziowego. Zapewnił jednocześnie, że odpowiednie służby będą czujne. Wojewoda mazowiecki ogłosił stan pogotowia przeciwpowodziowego w czterech powiatach nad Pilicą: przysuskim, białobrzeskim, grójeckim i kozienickim. Synoptycy i hydrolodzy uspokajają - w ciągu najbliższych dni śnieg będzie topniał powoli, temperatura będzie oscylować wokół zera, a to nie grozi powodzią.
Minister spraw wewnętrznych i administracji Krzysztof Janik powiedział dzisiaj, że w chwili obecnej nie ma zagrożenia powodziowego. Zapewnił jednocześnie, że odpowiednie służby będą czujne. - Na razie nie ma zagrożenia, ale będziemy czujni. Będziemy obserwować rozwój sytuacji - powiedział Janik, który dzisiaj brał udział w naradzie Sztabu Kryzysowego. Pytany o sytuację na drogach, Janik odpowiedział, że "jest nieźle". - Jest jeszcze kłopot z dostaniem się do kilku wsi, gdzie roztopione błoto zamieniło się w lód. Jednak jeszcze dziś lub jutro powinniśmy utorować tam drogę - powiedział Janik.
Minister zapewnił, że w przyszłym tygodniu, na posiedzeniu rządu, omawiane będą potrzeby związane z zapewnieniem bezpieczeństwa podczas powodzi. Chodzi o wały przeciwpowodziowe, worki, piasek oraz sprzęt.
Opolski sztab antykryzysowy uważa, że nie ma powodów do paniki. Wojewoda ostrzega jednak przed lokalnymi podtopieniami. Jednak te zdarzają się na Opolszczyźnie praktycznie co roku. Reporterka RMF, Barbara Zielińska rozmawiała z mieszkańcami jednego z osiedli we Wrocławiu, które po powodzi w 1997 roku nazwano Wenecją. Woda przez ponad dwa miesiące zalewała tam domy. Mieszkańcy Strachocina co roku boją się, że sytuacja może się powtórzyć:
Jak na razie woda w Odrze na Opolszczyźnie płynie poniżej stanów ostrzegawczych. Niski jest również poziom na górskich dopływach rzeki. Duże rezerwy mają zbiorniki retencyjne. Wojewoda opolski uważa, że sytuacja jest pod kontrolą. Ostrzega jednak przed lokalnymi podtopieniami. Te nie są niczym nowym dla mieszkańców regionu. Niemal co roku woda z topniejącego śniegu wdziera się na pola, łąki czy do gospodarstw.
szczęście zdecydowanie mniej niż się spodziewano jest niebezpiecznej, spływającej kry i to zarówno na samej Wiśle, jak i na Wisłoce czy Sanie. To, co jednak najbardziej niepokoi hydrologów oraz przede wszystkim zwykłych mieszkańców, to stan wałów w rejonie Sandomierza oraz sąsiednich gmin. Tych wałów od powodzi w lipcu ubiegłego roku prawie w ogóle nie naprawiano. Pieniędzy wystarczyło tylko na najpilniejsze naprawy. Załatano więc wszystkie wyrwy w wałach np. w Zalesiu Gorzyckim. W Świętokrzyskiem wciąż aż 90 kilometrów zabezpieczeń wymaga natychmiastowego remontu. Ponieważ zabrakło czasu i pieniędzy na naprawianie ich przed zimą, w wałach zostawiono worki z piaskiem, ułożone podczas powodzi.
U ujścia Wisły, gdzie w przypadku piętrzenia się lodu, sytuacja może być najgroźniejsza, na razie gotowych do akcji jest 6 lodołamaczy. Na śluzie w Przegalinie w tej chwili lodołamacze nie są potrzebne. Kra, która jeszcze kilka dni temu gęsto pokrywała rzekę, spłynęła do morza. Na szczęście także bryły lodu zatrzymują się na licznych wypłyceniach, które Wisła tworzy u swojego ujścia. Sprzyjający jest także wiatr, który nie wpycha wody z Zatoki Gdańskiej do koryta rzeki i okolicznych kanałów. Stan rzeki Wisły przy ujściu nie jest nawet ostrzegawczy.
Mieszkańcy największej w Polsce depresji na Żuławach Elbląskich żyją w ciągłym strachu. Jeśli podnosząca się temperatura powietrza stopi śnieg, a dodatkowo silny wiatr wypchnie wodę z zalewu w głąb regionu, ich domy i gospodarstwa zostaną zalane. Dodatkowo od kilku lat wały przeciwpowodziowe na Żuławach nie są prawidłowo zabezpieczone. Zwolniono strażników wałowych, a pracownicy zarządu melioracji doglądają ich sporadycznie. Mieszkańców tak zwanej małej Holandii, centrum zarządzania kryzysowego i zarząd melioracji odwiedziła olsztyńska reporterka RMF Beata Tonn:
Na Podkarpaciu najbardziej obawiają się śniegu który zalega w górach. W trzech zbiornikach retencyjnych - Solnie, Klimkówce i Lesku - utrzymywane na wszelki wypadek są spore rezerwy. - Do walki z lodowymi zatorami na rzekach przygotowano już wojsko - mówi Romuald Lipczyński z centrum zarządzania kryzysowego: "We wszystkich rodzajach wojsk są przeszkoleni saperzy, którzy mogą zwalczać ewentualne zatory. Trotylu również nie zabraknie, a to jest najlepszą formą szkolenia saperów". Na Podkarpaciu w większości naprawione zostały też wały przeciwpowodziowe, zniszczone podczas ubiegłorocznego kataklizmu.
Synoptycy uspokajają, że w ciągu najbliższego tygodnia nie będzie gwałtownego ocieplenia, co oznacza, że śnieg będzie topniał powoli: "Przez najbliższy tydzień będzie łagodna odwilż. Nie spodziewam się zagrożenia z punktu widzenia meteorologii, jeśli chodzi o zagrożenie powodziowe". Wojciechowi Raczyńskiemu z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej wtóruje hydrolog, Marianna Sasim. Jej zdaniem niebezpieczne mogą się okazać zatory lodowe. W tej chwili sześć lodołamaczy pracuje na Odrze w Zachodniopomorskiem. Kruszą lód w rejonie Szczecina, Gryfina i Widuchowej.
System Monitorowania i Osłony Kraju
W systemie ostrzegania przed powodzią najważniejsze są wodowskazy, czyli urządzenia do pomiaru poziomu wody w rzekach. Niestety, duża cześć wodowskazów to tzw. system odczytu bezpośredniego, czyli stare urządzenia, których odczyt musi sprawdzić kontroler. Są też wodowskazy automatyczne, ale tylko na głównych rzekach: Odrze, Bugu, Sanie, Warcie i Wiśle. Jest ich tam jednak zdecydowanie za mało. System tych automatów w połączeniu z radarami meteorologicznymi tworzy SMOK, czyli System Monitorowania i Osłony Kraju. Radarów i wodowskazów jest jednak mniej niż miało ich być. Wyniki z tych, które są, trafiają do regionalnych zarządów gospodarki wodnej, a stamtąd do Centrum Zarządzania Kryzysowego. Tam trafiają też raporty meteo i raporty straży pożarnej. Gdy rzeki przekraczają stany alarmowe, na wały wysyła się do obserwacji strażaków-ochotników. Z centrum opracowane już dane wracają do województw, powiatów i gmin. Powstają także systemy lokalne, np. na Dolnym Śląsku.