Sprawa Z. Gilowskiej, czyli równi i równiejsi
Wygląda na to, że dzień nam radosny nastał w naszym pięknym kraju. Oto okazuje się, że wicepremier Zyta Gilowska nie była tajnym współpracownikiem - pisze w "Gazecie Wyborczej" Helena Łuczywo.
Ubeckie papiery - istotnie - mówią czasem straszną prawdę, ale czasem kłamią, co też jest jakąś prawdą o tamtych wstrętnych czasach, gdy donos szpiclowski czy raport ubecki łamał ludziom życiorysy.
Tak czy owak, nonsensem jest twierdzenie powtarzane od wielu miesięcy przez prezesa IPN-u Kurtykę i jego personel, że wszystkie dokumenty ubeckie są autentyczne i wiarygodne - podkreśla Łuczywo.
Okazuje się jednak, że wszystkie są autentyczne i wiarygodne z wyjątkiem tych, które nie są. Tak przynajmniej zapewnia nas premier Jarosław Kaczyński. Bowiem nie są, wynika z jego deklaracji, autentyczne dokumenty zawarte w jego własnej teczce, gdzie miano podrzucić sfałszowaną deklarację lojalności Jarosława Kaczyńskiego z pierwszych dni stanu wojennego.
Nie są też - jak się okazuje dzisiaj - prawdziwe dokumenty zebrane w teczce Zyty Gilowskiej, którą oficer bezpieki Witold Wieczorek wpisał jako tajnego współpracownika rzekomo z troski o jej bezpieczeństwo.
Zdaniem Łuczywo, nasz wymiar sprawiedliwości - przesycony duchem rewolucji moralnej - jest jak w książce Orwella owładnięty zasadą, że są równi i równiejsi.
Do tych równiejszych z pewnością należy od wczoraj oficer Wieczorek, który zeznał właśnie to, czego mógł od niego oczekiwać premier Jarosław Kaczyński.
Rządząca koalicja ma powód do dumy: oficer UB okazał się bardziej życzliwy rządowi niż łże-elity czy front Obrońców Przestępców z Trybunału Konstytucyjnego.
I tak to już pozostanie: dzięki wielomiesięcznym wspólnym staraniom braci Kaczyńskich i Jana Rokity lustracja weszła w taką fazę, że odtąd oficerowie bezpieki będą wydawać świadectwa moralności ludziom z demokratycznej opozycji - uważa autorka komentarza w "GW".
INTERIA.PL/PAP