W wywiadzie Piotra Witwickiego siostra Chmielewska opowiada o tym, jak wygląda wychowanie niepełnosprawnego dziecka. "Największy majątek mam w klamkach. Ja mówię, że jak przyjdzie do mnie złodziej, to nie ma nic cennego oprócz nich. One są właśnie dla mojego autystyka. Mówię o tym, by pokazać, że są rzeczy, o których normalny człowiek nie ma pojęcia" - opowiada. Zakonnica przyznaje, że czasem też "można mieć dosyć". "Artur najrzadziej dwa razy w miesiącu ma ataki lekoodpornej padaczki. Na to nie jestem wściekła, tylko on jest wtedy agresywny i robi rzeczy, o jakich się filozofom nie śniło. Na przykład wykręca wszystkie żarówki i rozkręca klamki. Zabiera wszystko, co ma się w ręku. Bywa, że człowiek nie wytrzymuje i czasem krzyknie. W tych dniach Artur bywa też agresywny" - mówi. "Koronawirus to ogromna udręka" Siostra Chmielewska opowiada również o tym, jak koronawirus wpłynął na funkcjonowanie jej wspólnoty zakonnej. "Jeśli to się do nas dostanie, to mamy z miejsca kilka śmiertelnych wypadków. To jest ogromna udręka. Samo to, że nie możemy wpuścić wolontariuszy, jest sporym problemem. Zamknęliśmy przedszkole i świetlicę. Ograniczyliśmy też wyjazdy do minimum, a normalnie mamy ich przecież mnóstwo: do szpitali, po zaopatrzenie czy do lekarzy" - mówi.Zakonnica przyznaje, że większość jej podopiecznych jest bezradna wobec COVID-19. "To są ludzie starsi, niepełnosprawni czy mocno schorowani. Zresztą Artura też nie wyobrażam sobie samego w izolatce pod respiratorem. To jest po prostu fizycznie niemożliwe. Dlatego cały czas pilnujemy i drżymy. Wirus utrudnił życie, zmęczył i bardzo podniósł koszty" - podkreśla. Przyznaje też, że opieka nad niepełnosprawnymi "to jest szerszy problem". "Jako społeczeństwo bronimy się rękami i nogami przed pomocą niepełnosprawnym, bo to wymaga wyjścia z siebie. Takie spotkanie przypomina nam o naszej kruchości" - mówi siostra Chmielewska. Całą rozmowa Piotra Witwickiego z siostrą Małgorzatą Chmielewską można przeczytać w "Tygodniku" na stronie polsatnews.pl.