Siedem godzin rozmowy i polityka miłości
Nie prezydent Lech Kaczyński wymyślił wielką koalicję PO-PiS na czasy kryzysu. Jak ustalił "Dziennik", to premier Donald Tusk rzucił taką ofertę podczas ostatniego spotkania z głową państwa. Spotkania, o którym wiedziało dotąd jedynie wąskie grono polityków.
12 grudnia 2008 roku. Prezydent i premier jadą na unijny szczyt. Mieli podróżować osobno, ale samolot premiera ma awarię. Prezydent zaprasza go na swój pokład. Podróż do Brukseli przebiega w kiepskiej atmosferze. Ale z powrotem jest już inaczej. Dotąd nieznane były jednak szczegóły powrotu polskich przywódców do Polski.
Zaraz po wejściu na pokład prezydent i premier idą do głównej salonki. Chcą porozmawiać. Wypraszają wszystkich współpracowników. Rozmowa przeciąga się na długie godziny. Nie przerywa jej lądowanie w Warszawie. Trwa, gdy samolot godzinę oczekuje na odlot do Gdańska. Tusk i Kaczyński rozmawiają, lecąc nad morze, a potem jeszcze godzinę na lotnisku w gdańskim Rębiechowie. Łącznie blisko siedem godzin.
- To właśnie wtedy szef rządu zaproponował prezydentowi wielką koalicję PO-PiS - opowiada bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego. Jak szeroką? Nie wiadomo. Jak zareagował prezydent na tę niespodziewaną ofertę? Według rozmówcy "Dziennika" z Pałacu Prezydenckiego, "szczęka mu opadła" i nic nie powiedział. Odpowiedzią stała się "polityka miłości" zaprezentowana na niedawnym kongresie PiS w Krakowie.
INTERIA.PL/PAP