Sąd nakazał policji doprowadzenie Sakiewicza
Stołeczny sąd nakazał doprowadzenie przez policję redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza i jego zastępczyni na następny termin procesu karnego o znieważenie, wytoczonego im przez TVN. Sakiewicz nazywa decyzję sądu "błędną i skandaliczną".
Powodem wtorkowej decyzji Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy była nieusprawiedliwiona nieobecność obojga oskarżonych - powiedział rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie sędzia Wojciech Małek. Dodał, że sąd uznał za niewystarczające usprawiedliwienie Sakiewicza, który napisał sądowi, że "jest na ślubie przyjaciół za granicą", a jego zastępczyni Katarzyna Hejke nie podała powodów niestawiennictwa.
Według prawa, sąd może wtedy nakazać doprowadzenie oskarżonych przez policję na następny termin, po ich uprzednim zatrzymaniu. Kolejny termin rozprawy to 14 grudnia. Małek podkreśla, że decyzja jest nieprawomocna; można złożyć na nią zażalenia.
Sakiewicz uważa decyzję sądu za "błędną i skandaliczną", bo "musi być ona odebrana jako próba zamknięcia ust Gazety Polskiej". Jednak, jak powiedział, nie zdecydował jeszcze, czy się odwoła. "Naradzimy się w tej sprawie jeszcze z adwokatami. Myślę jednak, że taka decyzja sądu być może warta jest uszanowania. Skoro sąd uważa, że dziennikarze powinni siedzieć w więzieniach, to być może warto to uszanować, żeby opinia publiczna w Polsce i na świecie to zobaczyła" - powiedział.
"Do rangi symbolu urasta fakt, że kierownictwo Gazety Polskiej spędzić ma w areszcie 13 grudnia (dzień później odbyć ma się rozprawa). Fakt ten każe zastanowić się, czy wypowiedzi o nowym 13 grudnia po odsunięciu od władzy zwolenników IV RP, były faktycznie bezpodstawne" - napisał Sakiewicz w swym blogu.
Sakiewicz mówi, że nie stawił się, bo jest za granicą, co przekazał sądowi adwokat, a do Hejke informacja o rozprawie w ogóle nie dotarła. - Odbyło się już kilka rozpraw. Do tej pory stawiałem się na wszystkich - powiedział. - Mamy do czynienia ze sprawą z powództwa prywatnego i zastosowanie tak ostrych środków chyba nie ma precedensu w przypadku kogoś, kto się zawsze stawia na rozprawy. Poza tym ja nie jestem przestępcą, nigdy za nic nie byłem skazany. Nie widzę powodu, dla którego miałbym być traktowany jak ktoś, kto morduje czy gwałci - oświadczył.
- Sąd musi stosować przepisy, a każdy oskarżony ma się stawić na rozprawę - replikuje Małek. Podkreśla, że we wtorek odbyła się pierwsza rozprawa, wcześniej były tylko posiedzenia pojednawcze i próby mediacji. Nie chciał komentować zarzutów Sakiewicza wobec sądu.
Szef Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP Miłosz Marczuk w specjalnym oświadczeniu przypomniał, że SDP od dawna chce likwidacji art. 212 kk - przewidującego do 2 lat więzienia za pomówienie w mediach o "postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć kogoś w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności". - Absurdem jest utrzymywanie w kodeksie karnym przepisów, na podstawie których można uwięzić dziennikarza za słowo - dodał.
Przeciwko Sakiewiczowi i Hejke toczy się proces karny z art. 212 kk, z oskarżenia prywatnego, wytoczony za artykuł pt. "WSI na wizji" z października 2006 r. Napisano w nim, że Milan Subotić z TVN doradzał przy akceptacji programów publicystycznych stacji, m.in. programu "Teraz My" - gdzie ujawniono rozmowy Renaty Beger z politykami PiS, oraz że od 1984 r. współpracował on z wywiadem wojska PRL, a od ok. 1993 r. - z WSI. "Oficerem prowadzącym Suboticia był Konstanty Malejczyk, były szef WSI, później związany z Samoobroną i Andrzejem Lepperem" - podała "GP".
Niedawno ruszył też proces cywilny z powództwa Suboticia, który żąda od "GP" przeprosin za podanie, jakoby był agentem WSI, a jako sekretarz programowy TVN miał wpływ na program, w którym ujawniono "taśmy Beger". Subotić przyznaje się do kontaktów z wywiadem wojskowym PRL, zaprzecza zaś, by był agentem WSI oraz by manipulował programem "Teraz my".
Subotić uważa, że raport z weryfikacji WSI bezpodstawnie wymienia go jako agenta WSI. Pozwał już MON za raport (ten proces jeszcze nie ruszył). Za zarzuty, jakoby na zlecenie WSI miał manipulować programem z "taśmami Beger", pozwał też prof. Andrzeja Zybertowicza, doradcę premiera ds. bezpieczeństwa.
Pytany na procesie cywilnym przez Sakiewicza, czemu wcześniej nie ujawnił swemu pracodawcy związków z wywiadem PRL, Subotić odparł, że "nie było takiej potrzeby". Dopytywany przez Sakiewicza, czy już po artykule "GP" przyznał się w TVN do związków ze służbami PRL, Subotić odparł: "Byłem w takim szoku po tych kłamstwach, że nie pamiętam, co i kiedy mówiłem pracodawcy". Sakiewicz przypomniał wtedy, że Suboticia odsunięto od funkcji sekretarza programowego TVN, gdy w końcu - po ujawnieniu przez media jego teczki IPN - przyznał się do podpisania zobowiązania z wywiadem wojskowym PRL. - Ale nie za rzekome związki z WSI - replikował Subotić.
INTERIA.PL/PAP