Roelofs-Saakaszwili: Chciałabym być tam, gdzie rok temu zginęli moi przyjaciele
W naszej chrześcijańskiej wierze rocznica śmierci jest momentem niezwykle symbolicznym. Chciałabym być tam, gdzie rok temu zginęli moi przyjaciele. Czy to będzie w Rosji, czy w Krakowie - będę tam, gdzie nasi przyjaciele zostaną uhonorowani - powiedziała Sandra Roelofs Saakaszwili, gość Przesłuchania w RMF FM.
Agnieszka Burzyńska: Gdzie pani będzie w niedzielę 10 kwietnia 2011 roku?
Sandra Roelofs Saakaszwili: Bardzo chciałabym być tego dnia w Polsce, dowiedzieć się gdzie będą odbywały się uroczystości. Czy to będzie w Rosji, czy w Krakowie - będę tam, gdzie nasi przyjaciele zostaną uhonorowani.
Czy dostaliście już jakieś oficjalne zaproszenie od polskich władz?
Myślę, że jest za wcześnie, nie jestem pewna czy zaproszenia zostały wysłane. Oczywiście jestem osobą publiczną, ale w takim ludzkim odruchu, chciałabym być tam, gdzie rok temu zginęli moi przyjaciele. W naszej chrześcijańskiej wierze rocznica śmierci jest momentem niezwykle symbolicznym.
Ale czekacie na takie zaproszenie?
Zobaczymy.
Maria Kaczyńska to moja prawdziwa przyjaciółka - to pani słowa. Kiedy zdążyłyście się zaprzyjaźnić?
Kiedy jest się pierwsza damą ma się wiele ulotnych, formalnych znajomości z innymi pierwszymi damami. Spotykamy się w czasie kolacji, wymieniamy prezenty, piszemy listy z podziękowaniami za gościnność. Z Marią Kaczyńską było inaczej. Maria mogłaby być moją matką, a była bardziej jak starsza siostra. Zawsze bardzo interesowała się moją rodziną, życiem zawodowym, bardzo lubiła odwiedzać Gruzję, była tam w dzieciństwie. Planowała, że przyjedzie do Batumi latem 2010... Nie przyjechała.
A rozmawiałyście o swoich mężach, o ich zaletach i wadach?
Skupiałyśmy się bardziej na naszych rodzinach i na naszych rolach pierwszych dam.
Ale narzekałyście czasami?
Dlaczego miałabym narzekać. Oczywiście rozmawia się o rodzinach, o tym jak trudne jest życie, jak dużo czasu pochłaniają obowiązki i jak wielka to odpowiedzialność. To, jak sobie z tym stresem wraz z mężami radzimy, jest jednak kwestią bardziej prywatną. To taki nasz wewnętrzny niepokój.
Czy pamięta pani pierwsze spotkanie z Marią i Lechem Kaczyńskimi?
Oczywiście, że pamiętam. To było na Litwie. Podróżowałam ze swoim malutkim dzieckiem. Maria miała okazję zobaczyć Nicolosa, była bardzo wzruszona widząc takie maleństwo odbywające daleką podróż. Ona zawsze była bardzo naturalna, bez żadnej sztuczności.
A macie dużo przyjaciół wśród polityków?
Tak, oczywiście.
A Donald Tusk, Bronisław Komorowski i ich żony to kategoria przyjaciele czy nie?
Poznałam Annę Komorowską. Dwa dni temu miałyśmy bardzo przyjazne i miłe spotkanie. Zjadłyśmy lunch, a wieczorem zostałam przez nią zaproszona do Belwederu.
Co pani pamięta z tego tragicznego dnia 10 kwietnia 2010?
To był bardzo trudny dzień, wypełniony tą tragedią. Rano zadzwoniła do mnie przyjaciółka z Brukseli, która zapytała czy widziałam wiadomości. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało, to było porażające. Do końca miałam nadzieję, że stał się cud i oni jednak przeżyli. Niestety okazało się inaczej. Tego dnia zapaliłam świece za ich pamięć. Była ze mną mama, która zabrała do ogrodu młodszego syna. Zrozumiała, że w tym momencie nie dam rady się nim zajmować. Potem zaczęłam dzwonić do przyjaciół, którzy także znali Lecha i Marię. To było najtrudniejsze. Można słuchać i próbować sobie to uświadomić, ale kiedy trzeba to powiedzieć, że oni nie żyją, to jest to takie ostateczne. Potem zaczęliśmy organizować podróż na pogrzeb do Krakowa, co nie było proste.
No właśnie, najpierw katastrofa, a potem chmura wulkanicznego pyłu. Co pani wtedy myślała? Że to jakiś piekielny scenariusz?
Tak, to wydawało się takie symboliczne, że po tej katastrofie znów coś działo się w przestrzeni powietrznej. Cała Europa była zamknięta. Ja byłam w Brukseli, skąd całą noc jechaliśmy do Krakowa samochodem. Nad ranem dojechaliśmy do granicy, dzięki eskorcie udało nam się zdążyć. Mój mąż dotarł nieco później, ponieważ miał bardzo trudną podróż, ale udało się - to też był cud.
Słyszała pani o rosyjskim raporcie w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem. Rosjanie całkowicie obwinili polskich pilotów. Dziwi to panią?
Nie chcę znać szczegółów. Wiem, że były problemy, zła pogoda, ogień i, że nikt nie przeżył. Mnie to wystarczy. Drążenie szczegółów - czyja to wina, co się stało - jest tylko bardziej bolesne. Mam swoje własne wyobrażenie i mogę mieć tylko nadzieję, że ludziom na pokładzie nie przemknęło nawet przez myśl, że coś im się stało celowo. To moja jedyna nadzieja, że umierali z przekonaniem, iż był to wypadek, że umierali z tą właśnie myślą, a nie żadną inną.