może już w lutym pożegnać się ze stanowiskiem. - Chyba że stanie się cud i minister zdecyduje się go zatrzymać, a poświęci swojego zastępcę, Marka Surmacza - mówi informator gazety. Szef MSWiA Ludwik Dorn bagatelizuje sprawę i twierdzi, że Bieńkowski nie zamierza odchodzić z pracy. Konflikt na linii MSWiA-KGP narasta od czasu, gdy Surmacz objął przed czterema miesiącami stanowisko wiceministra nadzorującego policję. Surmacz sam przed laty był policjantem, a w PRL - milicjantem gorzowskiej drogówki. - Ekspolicjanci nadzorujący policję są bardzo groźni, bo po latach spędzonych w służbie nie potrafią wejść w rolę nadzoru cywilnego. Zaczynają tworzyć coś na kształt takiej "nadkomendy" - komentuje jeden z policjantów. Funkcjonariusze z tęsknotą wspominają poprzednika Surmacza - Władysława Stasiaka (dziś szef BBN), który był sprawnym urzędnikiem bez ambicji politycznych. Czarę goryczy przelały dwie ostatnie afery z udziałem ministerialnych urzędników. Chodzi o odwiezienie do domu radiowozem dyrektora z (policjanci zginęli w drodze powrotnej) i dostawę hamburgerów przez policjantów właśnie na polecenie Surmacza. Ale problemy ze sprawami "politycznymi" były już wcześniej. Zatrzymanie praktycznie bez dowodów człowieka w sprawie "gejobombera" albo spektakularne zatrzymanie b. ministra skarbu Emila Wąsacza (sąd uznał, że było bezpodstawne). Wszystko to było robione z hukiem na zamówienie polityczne. Marek Bieńkowski przyszedł do policji jako as w rękawie ministra Ludwika Dorna. Prawnik po KUL, działał w opozycji, od 1993 r. w straży granicznej, od 1997 r. - jej szef. Ma stopień generała. Był pierwszym w historii komendantem nienoszącym policyjnego munduru. Miał świetne notowania u Lecha Kaczyńskiego. I dopóki wiceministrem był Władysław Stasiak, wszystko układało się w miarę dobrze. Relacje popsuły się, kiedy przyszedł Surmacz, poseł PiS-u i były wiceszef sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych - podkreśla "GW".