Pół Polski za PO i PiS
Według ostatniego sondażu, koalicja PO-PiS po raz pierwszy może liczyć na ponad połowę głosów w wyborach i prawie dwie trzecie mandatów w Sejmie.
Jak wynika z sondażu zrealizowanego dla "Gazety Wyborczej" w ostatni weekend przez PBS, 52 proc. poparcia dałoby PO i PiS łącznie 295 mandatów w Sejmie (159 PO i 136 PiS).
A jeszcze wiosną sondaże nie dawały obu partiom pewności uzyskania większości bezwzględnej, czyli 231 mandatów, co oznaczało konieczność poszukiwania trzeciego partnera. Poprzedni "rekord" z początku lipca to 272 mandaty przy poparciu 47 proc. PiS zyskiwał w notowaniach od marca do czerwca, głównie - jak twierdzą analitycy - dzięki obecności swoich liderów w chwilach historycznych. Poparcie dla PO wzrosło podczas wakacji o 6 punktów, zapewne wskutek prowadzonej z rozmachem kampanii medialnej.
Obecny wynik oznacza, że koalicji PO-PiS zabrakłoby raptem 12 mandatów do umożliwiającej zmianę konstytucji sejmowej większości 2/3 głosów.
Do parlamentu - oprócz PO i PiS - weszłyby tylko trzy inne partie, wynika z sondażu. Rezultat Samoobrony - tylko 11 proc. - to najgorszy wynik od marca 2002 r. Partia Andrzeja Leppera praktycznie utraciła poparcie poza terenami wiejskimi. Przy takim wyniku do Sejmu wprowadziłaby 58 posłów. O jednego posła mniej miałby SLD (10-procentowe poparcie), zaś Liga Polskich Rodzin ulokowałaby w ławach sejmowych 50 posłów.
Analitycy twierdzą, że jeżeli PO i PiS nie popełnią w kampanii większych błędów, a przede wszystkim jeśli nie zaczną się wzajemnie atakować przed wyborami, poparcie dla nich raczej będzie rosło. Tyle że zwycięzców będzie dwóch.
Obie partie, choć deklarują chęć zawarcia koalicji, nie ukrywają jednocześnie głębokich różnic programowych. PiS chce bardziej aktywnej polityki społecznej, jest sceptyczny wobec prywatyzacji, mniej przejmuje się równowagą budżetową, nie chce słyszeć o podatku liniowym. Platforma ma program liberalny, martwi się deficytem budżetowym, choć w ostatnich latach kilka razy głosowała w Sejmie za ustawami psującymi budżet. Podatek liniowy jest jej hasłem wyborczym. Nie trzeba być wybitnym analitykiem politycznym, by przewidzieć poważne kłopoty przyszłego rządu koalicyjnego.
PO i PiS idą łeb w łeb i do końca nie będzie jasne, która partia zajmie miejsce pierwsze, a tym samym będzie miała prawo obsadzić stanowisko premiera. A od tego dużo zależy, bo premier może dowolnie zmieniać skład gabinetu, niekoniecznie licząc się ze zdaniem koalicjanta.
INTERIA.PL/PAP