Pierwszy destruktor IV RP
Gdyby znalazł się w rządzie, to przede wszystkim po to, by ten rząd rozbijać - mówił niespełna miesiąc temu o Romanie Giertychu wicepremier Ludwik Dorn. Dziś obaj panowie są rządowymi kolegami.
Awans Giertycha z niesfornego koalicjanta na ministra edukacji i wicepremiera jest niesłychany. Ledwie kilka tygodni temu szefostwo PiS było absolutnie zgodne co do tego, że z liderem LPR w żaden sposób dogadać się nie da. Kiedy jednak okazało się, że brakuje kilku głosów do sejmowej większości, niemożliwe stało się faktem.
Jeszcze na początku kwietnia PiS swoje zaproszenie do rozmów koalicyjnych skierowało ostentacyjnie nie do Giertycha, ale do wiceszefowej klubu LPR, Anny Sobeckiej. Dlaczego? Bo - jak tłumaczył szef klubu PiS, Przemysław Gosiewski - Giertych "jest pierwszą osobą destrukcyjną" w Sejmie, a powodem "destabilizacji paktu stabilizacyjnego" nie był klub Ligi, a właśnie Giertych. - Wielu przedstawicieli klubu LPR jest zwolennikami współpracy z PiS-em, na co dzień otrzymujemy takie sygnały. Wszyscy zauważają, że osobą, która uniemożliwia współpracę, jest Roman Giertych - podkreślał wtedy Gosiewski.
W identycznym tonie wyrażał się w tym czasie wicepremier i szef MSWiA, Ludwik Dorn, który przekonywał w jednym z wywiadów, że gdyby Giertych znalazł się w koalicyjnym rządzie, to niechybnie prowadziłby go do destrukcji. - Całe doświadczenie członków rządu i klubu parlamentarnego PiS jest takie, że pan Roman Giertych nie jest partnerem, nie może być partnerem - tłumaczył Dorn, dodając, że PiS absolutnie nie wyobraża sobie koalicji, "w której Giertych jest współkonstruktorem tej koalicji i znajduje się w rządzie".
Trochę łagodniejszy w tonie był prezes partii Jarosław Kaczyński, ale i on nie omieszkał zauważyć, że choć w LPR są środowiska, które chcą współpracy z PiS, to "jest pewna niejasność" co do postawy przewodniczącego Ligi, Romana Giertycha. W prasie pojawiły się zaś informacje, że PiS za plecami Giertycha kusi polityków LPR stanowiskami w rządzie, by zyskać większość w Sejmie. Ostatecznie jednak z Ligi odeszło tylko kilkoro posłów - za mało, by mieć większość. I nagle okazało się, że z Giertychem da się jednak dogadać. Że może on nie tylko wejść do rządu, ale nawet zostać wicepremierem.
A to nie pierwszy raz, kiedy liderzy PiS nie tylko dogadują się z ludźmi, z którymi jeszcze niedawno nie wyobrażali sobie współpracy, ale i obdarowują ich najwyższymi stanowiskami w państwie. Trzy lata Jarosław Kaczyński ogłosił, że Samoobrona jest "tworem byłych oficerów służby bezpieczeństwa", zaś PiS twardo trzymało się własnej uchwały o zakazie jakichkolwiek porozumień z partią Andrzeja Leppera. Dziś Samoobrona jest u boku PiS ostoją koalicji mającej odnowić oblicze Rzeczpospolitej, a jej szef - wicepremierem. Podobnie jak - by przywołać słowa Gosiewskiego - pierwszy destruktor IV RP.
Paweł Jurek