Sprawa dotycząca Grzegorza Władyki zaczęła się już kilka lat temu. Wówczas dowiedział się on, że jego żona ma romans z jednym z jego pracowników. Pewnego dnia wszedł do jednego z pomieszczeń gospodarczych i zastał swoją małżonkę w niedwuznacznej sytuacji z innym mężczyzną. - To działo się w zlewni mleka, na stole. Ja stałem za oknem i słyszałem, co się działo, słyszałem, co mówili: "dziś nie można, dziś mam dni płodne, nie może być do środka tylko na wierzch". Stałem pod tym oknem, słuchałem i płakałem - opowiada zdradzony rolnik. Małżeństwo nie przetrwało, a po pewnym czasie rolnik został oskarżony o molestowanie seksualne i zgwałcenie swoich pracowników. Jak twierdzi rolnik oraz jego rodzina - jest to zemsta oraz próba przejęcia majątku Grzegorza Władyki. Była żona pana Grzegorza oraz jej kochanek mieli również namawiać innych pracowników, aby zeznawali przeciwko swojemu przełożonemu. Mężczyźni w zamian za to mieli otrzymać pieniądze. "Miał sześć rąk?" Rolnik został skazany przede wszystkim na podstawie zeznań poszkodowanych mężczyzn. Nie było żadnych dowodów w tej sprawie. Ponadto biegli uznali, że zeznania kochanka byłej żony są niewiarygodne. Wszyscy mężczyźni, już po rzekomych molestowaniach, nadal pracowali u rolnika. - Po sześciu-ośmiu latach sobie przypomina? A do tego to, co mówił, kupy się nie trzyma. Tak zeznał, jakby Grzesiek miał sześć rąk. Bo dwoma rękami go trzymał, dwoma rękami za biodra, a dwoma jeszcze wkładał mu, że tak powiem, no to co? Miał sześć rąk? - opowiada Zofia Władyka, mama skazanego rolnika. Reporterce "Państwa w Państwie" Karolinie Rogali udało się dotrzeć co osób, którym oferowano pięć tysięcy złotych za zeznania na niekorzyść rolnika. Okazało się też, że jeden z sędziów wydających wyrok miał być znajomym żony pana Grzegorza, z którym pracowała kiedyś w Urzędzie Skarbowym.