Zapytajcie, kogo chcecie w Interii - nie znajdziecie osoby, którą Krzysiek by zawiódł. - Krzysiek był chodzącą dawką optymizmu. Uwielbiałem z nim pracować w terenie. Jako operator swoim uśmiechem rozbrajał każdy problem. Jako szef dbał o ludzi. Gdy rozmawialiśmy ostatni raz, był już bardzo chory, ale nie tracił pogody ducha. Może dlatego tak trudno było przyjąć do wiadomości kolejne złe informacje o jego zdrowiu. Z tą dzisiejszą absolutnie nie jestem w stanie się pogodzić - mówi Piotr Witwicki, redaktor naczelny Interii. - Był najlepszym kumplem i przyjacielem, zawsze można było na niego liczyć w sprawach zawodowych i prywatnych. Do samego końca myślał o innych. Był zawsze zaangażowany na 100 proc. - wspomina Dominika Rzepka, dyrektor Interia.tv. Krzysztof Zając oficjalnie przygodę z Interią zaczął w marcu 2005 roku, choć tak naprawdę już pięć lat wcześniej współpracował z interiowym zespołem wsparcia technicznego. Swoją wyjątkową smykałkę techniczną wykorzystał również później, nadzorując budowę kolejnych telewizyjnych studio Interii. W dziale wideo Interii, do którego przeszedł w 2007 roku, był operatorem, realizatorem, montażystą, kierownikiem technicznym, a w ostatnich latach szefem produkcji. Jako operator zjeździł najważniejsze imprezy sportowe, muzyczne, motoryzacyjne - w Polsce i na świecie. I zawsze dowoził - bezbłędne materiały, z których później byliśmy dumni. A przy okazji żartem czy dobrym słowem potrafił odstresować najbardziej zestresowanego początkującego reportera. Jego żywiołem w równym stopniu były delegacje, co praca w telewizyjnym studiu. Krzysztof w studiu, w swoim królestwie, to była gwarancja, że wszystko będzie na tip-top. Był tytanem pracy. Gdy wyczerpana ekipa na festiwalu muzycznym marzyła o śnie, on upierał się, że wszystko zmontuje do końca. O 4 nad ranem. Z opadającą głową. Kilka godzin później jechaliśmy na kolejny dzień festiwalu. Gdy choroba wróciła jesienią 2022 roku, on nie zamierzał odpuścić. Czuł się coraz gorzej, gdzieś pod uśmiechem widać było starannie ukrywane przebłyski cierpienia. Kiedy usłyszał, że może by tak zluzował, odpuścił, po prostu dał sobie fory, żachnął się i nie chciał o tym nawet słyszeć. Ale to nie praca była dla niego najważniejsza. W centrum zawsze była ukochana córka. Wesołe spojrzenie Krzysia rozświetlało się jeszcze bardziej, gdy zaczynał o niej opowiadać - o tym co ostatnio zrobiła, powiedziała, osiągnęła. W jakiej sztuce szkolnej wystąpiła. Jakie robi postępy w grze na pianinie. Nie zanudzał - mówił o niej z taką pasją i miłością, że aż chcieliśmy kolejnych odcinków jej przygód. - Mam jeszcze taką małą prywatę... - tymi słowami i z rozbrajającym uśmiechem zagajał gwiazdy z Polski i ze świata, pytając, czy mogłyby na koniec nagrać krótkie, imienne pozdrowienia dla córki. Nikt nie odmówił. W ostatnich tygodniach życia powiedział przyjaciołom, że chciałby ją "chronić jak najdłużej". Zwierzył się z jeszcze jednego. Przyznał, że najbardziej lubi momenty, kiedy są sami z żoną przy szpitalnym łóżku, a ona trzyma go troskliwie za rękę. - Przy niej nie muszę udawać silnego - mówił Krzysiek. Krzysiu, nie musiałeś udawać. Byłeś najsilniejszy z nas wszystkich. ----- Krzysztofa Zająca wspomina Marcin Rapacz, który pracował z nim - z krótkimi przerwami - od 2007 roku: Często jeździliśmy z Krzysiem w delegacje. Lubił prowadzić, zawsze cieszył się z bycia kierowcą. Nigdy nie przepuszczał okazji, by zachwycić się pięknem otaczającego świata - czy to kwitnącymi polami rzepaku czy ciekawymi "wynalazkami" architektonicznymi, które mijaliśmy służbowym autem. Śmiał się z przedziwnych nazw wiosek i miejscowości, których tablice mijaliśmy po drodze. Moglibyśmy jechać nawet do Chin, a tematy z Krzyśkiem nigdy by się nie skończyły. Bywały i wspólne śpiewy w trasie. W czasach gdy "służbówki" wciąż posiadały napędy CD, Krzysztof zawsze miał w zanadrzu swoje hity. Często podśpiewywał słowa piosenek "Kultu". Gdy nie było muzyki, potrafił zaśpiewać a capella. Był człowiekiem, który potrafił zachwycać się życiem nawet w tak przyziemnych sytuacjach. Bardzo nam będzie go brakować.