Tym, którzy z kowarską sztolnią dotąd się nie zetknęli, należy się krótkie przypomnienie jej dziejów. Kilka lat po II wojnie światowej specjaliści radzieccy odkryli duże złoże uranu w Podgórzu - dzielnicy Kowar położonej na zboczu Karkonoszy. Spośród wydrążonych tam sztolni największe znaczenie miały te, oznaczone numerami: 19 i 19a. Były to dwie równoległe do siebie sztolnie, położone na zboczu Lasockiego Grzbietu tuż nad doliną górskiej rzeczki Jedlicy. Pierwsza powstała w 1951, druga w 1954 roku. Ich wyloty umieszczono w lesie na wysokości 760 m n.p.m. W głębi górotworu istniało między nimi połączenie. Sztolnia 19a służyła jako główna sztolnia transportowa, wyjeżdżała nią na powierzchnię ruda uranu z kopalni w Podgórzu. Po kilku latach, w 1958 r., zaprzestano eksploatacji i sztolnie zostały, zgodnie z prawidłami sztuki górniczej, otamowane. O ich istnieniu przypomniano sobie, gdy powstały plany uczynienia z Kowar ośrodka sanatoryjnego. W sztolni 19a postanowiono urządzić podziemne Inhalatorium Radonowe, podległe Uzdrowisku Cieplice funkcjonującemu w pobliskiej Kotlinie Jeleniogórskiej. Sztolnię otwarto w 1969 r., przy okazji wyeksploatowano resztki rudy uranu i zaadaptowano wnętrze na potrzeby lecznicze - tak, aby kuracjusze mogli w jej wnętrzu wdychać powietrze nasycone radonem, promieniotwórczym gazem o bardzo krótkim okresie połowicznego rozpadu. W prasie przedsięwzięcie przedstawiano jako udany eksperyment i ogromny sukces. Jeśli coś krytykowano, to szczegóły techniczne, takie jak: niedogodny dojazd wąską drogą, sezonowość prowadzonej terapii itp. Tymczasem przeglądając dokumenty wytworzone w tej sprawie, można dosłownie dostać gęsiej skórki. Przez myśl przechodzą różne pytania: czy ktoś ukrywał prawdę o początkach Inhalatorium Radonowego, a pracowników Inhalatorium potraktowano niczym doświadczalne króliki, świadomie narażane na utratę zdrowia? Po śmierć czy po zdrowie? Dokumentacja dotycząca rozruchu Inhalatorium Radonowego wcale nie spoczywała przez lata w zatrzaśniętych skrzyniach z gryfem najwyższej tajności. Przechowywano ją w publicznie dostępnym archiwum. Czasem i tyle wystarczy, by dokumenty mogły się przeleżeć do momentu, aż sprawa przycichnie. Teraz, po latach, można chłodnym okiem spojrzeć na to, co wydarzyło się wtedy w Kowarach... O planach utworzenia w sztolni nieczynnej kopalni w Karkonoszach Inhalatorium Radonowego, zwanego też podziemnym sanatorium, społeczeństwo dowiadywało się co najmniej od 1967 r. z publikowanych w tym czasie artykułów i notatek prasowych. Pisały o tym tygodniki: "Służba Zdrowia" i "Nowiny Jeleniogórskie", dzienniki: "Słowo Polskie" i "Gazeta Robotnicza", miesięcznik "Miasto", periodyk "Ziemia" i pewnie wiele innych. Prasa ogólnie relacjonowała przebieg prac adaptacyjnych w sztolni, natomiast szczegółowo podawała kwotę 18 mln złotych, która miała być przeznaczona na stworzenie tego podziemnego obiektu. Jednak z owych publikacji obywatele w żaden sposób nie mogli się dowiedzieć o śmiertelnym niebezpieczeństwie, grożącym osobom spędzającym dłuższy czas w uranowej sztolni. O tym, co grozi górnikom przerabiającym sztolnię 19a, i co będzie grozić personelowi Inhalatorium, wiedziała tylko garstka osób. Dane na ten temat zostały przedstawione 8 września 1972 r. w Cieplicach Śląskich Zdroju, na konferencji Rady Lekarsko-Technicznej Zjednoczenia "Uzdrowiska Polskie". Zaprezentowano wówczas wyniki pomiarów stężenia radonu w sztolni po byłej kopalni uranu w Kowarach. Wyniki były przerażające - od stu do trzystu razy przekroczono wartości dopuszczalne! Porównywano to do warunków panujących kilkadziesiąt lat wcześniej w kopalniach uranu w czechosłowackim Jachymowie, czego efektem była wielokrotnie zwiększona śmiertelność na raka płuc. Dzień po konferencji, 9 września 1972 r., kierownik Zakładu Ochrony Radiologicznej Instytutu Medycyny Pracy w Przemyśle Włókienniczym i Chemicznym w Łodzi, dr hab. Julian Liniecki, wysłał pismo do Rady Lekarsko-Technicznej Zjednoczenia "Uzdrowiska Polskie". Ostrzegał w nim, że stężenia radonu w sztolni 19a mogą stanowić bardzo poważne zagrożenie dla zdrowia personelu, pracującego tam w długim okresie. Uważał on, że wieloletnia praca w takich warunkach grozi poważnym wzrostem zapadalności na raka płuc. Postulował więc przerwanie prac adaptacyjnych prowadzonych w sztolni 19a przez ekipy górnicze, dowodząc, że ekspozycja górników na promieniowanie przekraczała wartości dopuszczane od dwudziestu do stu kilkudziesięciu razy! Stwarzało to poważne zagrożenie życia i zdrowia górników. Kolejne pomiary w sztolni 19a wykonane zostały 23 stycznia 1973 r. przez pracowników Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej. Również i one, chociaż wykonane w porze zimowej, wykazały istotne przekroczenie dopuszczalnej normy stężenia radonu w powietrzu. Mimo tych alarmujących wyników, prace adaptacyjne w sztolni prowadzone były nadal. Wiosną 1974 r. uruchomiono pierwsze w polskich Karkonoszach podziemne Inhalatorium Radonowe. Sprawie nadano odpowiedni rozgłos w prasie. Wrocławska gazeta "Słowo Polskie" opublikowała na pierwszej stronie 15 maja 1974 r., a więc w dniu otwarcia Inhalatorium, wielki, ilustrowany fotografiami tekst, zatytułowany: "W głąb sztolni po zdrowie". Dopiero z tego artykułu Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny we Wrocławiu, lek. med. Jan Suchowiak, dowiedział się o fakcie uruchomienia Inhalatorium. Natychmiast wysłał do dyrekcji Uzdrowiska Cieplice szereg pytań, m.in. dlaczego nie powiadomiono go o uruchomieniu obiektu? Przy okazji przypomniał o alarmujących wynikach badań powietrza sprzed dwóch lat. Dyrektor cieplickiego uzdrowiska bronił się twierdząc, że terapia sztolniowa ma charakter eksperymentalny, a stężenie radonu jest minimalne i nieszkodliwe. Brak wcześniejszej informacji o planowanym otwarciu Inhalatorium dyrekcja uzdrowiska tłumaczyła... przeoczeniem wskutek nawału robót. Przedstawiciele Sanepidu wybrali się na kontrolę sanitarną do kowarskiej sztolni 13 sierpnia 1975 roku. Stwierdzili oni, że do tej pory Inhalatorium Radonowe nie zostało zgłoszone do odbioru przez organa inspekcji sanitarnej. Oprócz tego personel nie został poddany wstępnym badaniom lekarskim kwalifikującym do pracy z narażeniem promieniowania jonizującego i, jakby tego było mało, nie posiadał zabezpieczeń przed takowym promieniowaniem. Dodatkowo, w trakcie wizytacji, stwierdzono dozymetrem bardzo wysoką moc dawki promieniowania, zarówno w całej długości sztolni, jak i w komorach inhalacyjnych znajdujących się w głębi górotworu. Niezwłocznie nakazano usunąć uchybienia oraz zlecić Instytutowi Medycyny Pracy w Łodzi, aby ten przeprowadził pomiary stężenia radonu i promieniowania gamma. W ramach realizacji zaleceń podjęto m.in. budowę szczelnego, przeszklonego kiosku dla personelu, w głębi sztolni, gdzie przy pomocy butli ze sprężonym powietrzem, można będzie wytwarzać nadciśnienie, chroniące przed przedostawaniem się promieniotwórczych gazów. 8 i 9 października 1975 r. badania stężenia radonu oraz promieniowania gamma w sztolni 19a dokonali pracownicy Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) z Warszawy. Przeprowadzono je najpierw przy włączonej instalacji wentylacyjnej, mającej za zadanie zasysać radon do Inhalatorium z głębi wyrobisk, następnie przy wyłączonej wentylacji. Wyniki były zatrważające. Stężenie radonu przy załączonej wentylacji przekraczało od 55 do 87 razy maksymalne dopuszczalne stężenie w powietrzu, co narażało personel medyczny sztolni na poważne niebezpieczeństwo. W zaleceniach pokontrolnych CLOR stwierdzono m.in., że należy zakupić miernik do pomiaru stężenia radonu i przyrządy do pomiaru skażeń powierzchni, a także objąć stałą opieką lekarską personel sztolni. Opuszczeni pacjenci Ponieważ zalecenia wydane przez jeleniogórski Sanepid nie zostały w całości wykonane, na początku września 1976 r. instytucja ta kolejny raz zwróciła się do dyrekcji Uzdrowiska Cieplice ostrzegając, że jak tak dalej pójdzie, to wstrzyma w 1977 r. działalność Inhalatorium Radonowego. Kilka dni wcześniej odbyła się w Zespole Uzdrowisk Jeleniogórskich narada na temat ochrony radiologicznej w kowarskiej sztolni, z której protokół przesłany został do jeleniogórskiego Sanepidu. Warto zwrócić uwagę na jeden z punktów tegoż protokołu, w którym mowa o tym, że kuracjuszom i personelowi sztolni należy podawać... wodę "Marysieńkę", natomiast nad zaworami czerpalnymi powiesić tabliczki z napisem: "Woda niezdatna do picia". Można z tego wywnioskować - o zgrozo - że do tego momentu wodę dostępną w umywalkach w sztolni wykorzystywano do celów spożywczych. Inne zalecenie mówiło, że do komory personelu należałoby doprowadzić powietrze z zewnątrz i zapewnić jej hermetyczność. Skoro coś takiego postulowano, to znaczy, że dotychczas personel narażony był na szkodliwe dawki promieniowania... W połowie maja 1977 r. do kowarskiego Inhalatorium ponownie zawitali przedstawiciele CLOR. Tym razem wydali oni 7 zaleceń pokontrolnych, z których 6 było właściwie powtórzeniem wytycznych z poprzedniej kontroli - sprzed kilkunastu miesięcy. Od tamtego czasu bowiem, mimo wskazań CLOR-u, nie zakupiono przyrządów do pomiaru skażeń promieniotwórczych ani miernika do pomiaru stężenia radonu, jak również nie wyznaczono inspektora ochrony przed promieniowaniem. Taki stan miał miejsce trzy lata po otwarciu Inhalatorium! Nasuwa się komentarz: dyrekcja Uzdrowiska wykazywała się niebywałą wręcz nonszalancją, lekceważąc zagrożenie zdrowia personelu pracującego w sztolni 19a. Sanepid zagroził więc nałożeniem grzywny za niewykonanie zaleceń CLOR-u. Przyparta do muru dyrekcja Zespołu Uzdrowisk Jeleniogórskich zdecydowała się na osobliwe rozwiązanie. Personel Inhalatorium został wyprowadzony na powierzchnię, do baraczków ustawionych przed wylotem sztolni, natomiast pacjenci odbywali inhalacje pod ziemią, pozostawieni sami sobie. Zamontowano jedynie sygnalizację dzwonkowo-alarmową przy leżakach pacjentów, aby w razie nagłej potrzeby, mogli oni przywołać którąś z pielęgniarek do wnętrza sztolni. Do końca bieżącego roku chcemy instalować dodatkowo telewizję przewodową i dwustronną łączność foniczną" - zapewniał Teodor Pragłowski, dyrektor Zespołu Uzdrowisk Jeleniogórskich w piśmie z 29 czerwca 1977 r. skierowanym do Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego w Jeleniej Górze. Nie zmienia to faktu, że kuracjusze w trakcie zabiegów w sztolni mogli się czuć niczym kosmonauci, odizolowani od osób mogących im pospieszyć z pomocą. Faktycznie łączność telefoniczną zainstalowano jeszcze latem, jednak montaż telewizji przewodowej przesunięto na rok kolejny. Tłumaczenia dyrektora Pragłowskiego nie przekonały do końca Wojewódzkiej Stacji Sanepidu. Warto tu zacytować fragment pisma, jaki wrocławski Sanepid skierował w tej sprawie do jeleniogórskiego Sanepidu. Czytamy tam m.in.: "Uzdrowisko Cieplice nie zrobiło nic w ciągu 1976 i do połowy 1977 r., aby usunąć wskazane w protokole usterki i zaniedbania. Również budzi wątpliwość stwierdzenie, że obecnie personel obsługujący pacjentów w ogóle nie wjeżdża do komory inhalacyjnej, przebywając na zewnątrz i ma łączność telefoniczną z pacjentami". Wobec powyższego zdecydowano, by przedłużyć termin usunięcia usterek i zaniedbań do 15 października 1977 roku. Stanowisko inspektora ochrony radiologicznej, nadzorującego Inhalatorium Radonowe w Kowarach, utworzone zostało dopiero z początkiem października 1977 r., a więc pod sam koniec sezonu kuracyjnego - który potrwał do połowy listopada. Objęła je Barbara Rzadka. W tym czasie Zespół Uzdrowisk Jeleniogórskich zabrał się za nadrabianie zaległości, m.in. zlecił wykonanie pomiarów skażeń promieniotwórczych, a na początku września 1977 r. skierował formalną prośbę do Sanepidu o wydanie zezwolenia na prowadzenie Inhalatorium Radonowego w Kowarach. Analogiczna prośba została wystosowana na początku listopada 1977 r. do Instytutu Medycyny Pracy w Przemyśle Włókienniczym i Chemicznym w Łodzi. Było to ponad trzy lata od momentu faktycznego uruchomienia tej placówki... Być może po to, aby zatrzeć złe wrażenie z wcześniejszej praktyki nieliczenia się z wymogami formalnymi, Zespół Uzdrowisk Jeleniogórskich zaprosił na 21 listopada 1977 r. do kowarskiej sztolni 19a przedstawicieli różnych instytucji na odbiór techniczny urządzeń wzbogacających powietrze w radon. Zaproszenie otrzymały m.in. Sanepid, CLOR czy Inspekcja Pracy. Chodziło o prace wykonane przez Politechnikę Wrocławską w ramach opracowań: "Projekt ogrzewania komory doświadczalnej w sztolni »Podgórze« oraz jej wzbogacania w radon", którego kontynuacją była "Adaptacja projektu wyposażenia w aparaturę i urządzenia oraz optymalizacja wielkości parametrów fizyko-chemicznych i urządzeń wzbogacających powietrze w radon". We wskazanym terminie na miejsce przybyło 17 osób reprezentujących zaproszone instytucje. Kuriozalną wręcz konkluzję znajdujemy w protokole z posiedzenia w sprawie odbioru prac. Przedstawiciel Instytutu Medycyny Pracy stwierdził, że pomiary wykazały brak efektu wzbogacania! Oznaczało to, że aparatura nie spełniała zakładanych funkcji, gdyż jedynie nieznacznie zwiększała stężenie radonu... Zalecono, by nie kontynuować prac i pomiarów, a inwestycję przeprowadzoną przez Politechnikę Wrocławską potraktować tylko jako prace naukowo-badawcze. Zepsute monitory Minęła kolejna zima, nadeszła wiosna 1978 r., a Inhalatorium Radonowe w dalszym ciągu nie posiadało radiometrów i innych przyrządów pomiarowych. Postęp był tylko taki, że instrumenty te zostały zamówione w Instytucie Badań Jądrowych oraz w Zjednoczonych Zakładach Urządzeń Jądrowych "Polon". Ale Zespół Uzdrowisk Jeleniogórskich mógł być usatysfakcjonowany, bo 15 kwietnia 1977 r. wydana została przez Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego w Jeleniej Górze warunkowa zgoda na uruchomienie Inhalatorium Radonowego w Kowarach, obwarowana spełnieniem ośmiu wymogów, m.in. uruchomieniem systemu telewizji przemysłowej i dwustronnej łączności fonicznej pomiędzy pacjentami w sztolni a personelem przebywającym w baraku na powierzchni. System taki zainstalowano, ale jego działanie było dalekie od ideału. Stwierdził to w ostatnim dniu sierpnia 1978 r. przedstawiciel jeleniogórskiego Sanepidu: "na 8 monitorów obejmujących dwie komory inhalacyjne, trzy są całkowicie nieczynne, na pozostałych pięć monitorów jeden jest sprawny, a cztery dają obraz nieostry." Działały więc tylko dzwonki przy leżakach pacjentów i system łączności fonicznej. Chyba tylko Opatrzności możemy zawdzięczać to, że nie doszło do żadnej tragedii. Przecież nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby wśród kuracjuszy znalazł się niezrównoważony szaleniec, chcący wyrządzić krzywdę innym osobom uwięzionym de facto we wnętrzu góry 700 m od wylotu sztolni. Wystarczyło przeciąć nożem kilka kabli... Osobną sprawą była niecałkowita ochrona personelu przed radioaktywnością: "Personel techniczny jest chroniony przed promieniowaniem przez zastosowanie półmasek przeciwpyłowych, które w 70% zatrzymują prom. alfa oraz przez skrócenie czasu pracy pracowników" - czytamy w datowanym na 11 maja 1978 r. wniosku o wpisanie Inhalatorium Radonowego w Kowarach do rejestru użytkowników substancji promieniotwórczych. Inna sprawa, że nie wszyscy pracownicy przestrzegali wymogu noszenia masek. Wykazały to wyniki kontroli ekspozycji indywidualnej na produkty rozpadu radonu pracowników Inhalatorium Radonowego w Kowarach. Jeden z nich, Roman Dutkiewicz, w okresie trzech miesięcy miał przekroczoną najwyższą dopuszczalną ekspozycję roczną około 15 razy. "Fakty te świadczą o nieprzestrzeganiu ustalonych zasad Systemu Ochrony Radiologicznej, oraz mało skutecznym nadzorze terenowej inspekcji sanitarnej" - pisał we wrześniu 1978 r. W. Chruścielewski, kierownik Pracowni Aerozoli Promieniotwórczych w Instytucie Medycyny Pracy w Przemyśle Włókienniczym i Chemicznym w Łodzi. Czytając korespondencję wymienianą pomiędzy poszczególnymi instytucjami w pierwszych latach funkcjonowania Inhalatorium w sztolni 19a, można stracić apetyt na eksplorację. Aż cierpnie skóra na myśl, jak to dyrekcja cieplickiego uzdrowiska rażąco narażała na poważne konsekwencje zarówno ekipy górnicze adaptujące byłą kopalnię uranu do nowych celów, jak i personel Inhalatorium. Chociaż dokumentacja zgromadzona w tej sprawie w archiwalnej teczce urywa się jesienią 1978 r., nie znaczy to, że wątpliwości, co do funkcjonowania kowarskiego Inhalatorium, zostały rozwiane. Nasiliły się one w ostatnim okresie pracy placówki. A przypomnieć trzeba, że działała ona w sztolni 19a stosunkowo krótko, prawdopodobnie tylko do 1989 r., a potem jeszcze przez kilka lat w odległej o około kilometr sztolni 9a. "O zaprzestaniu działalności inhalatorium zadecydowały dwa czynniki" - pisały "Nowiny Jeleniogórskie" w lutym 1993 r.: "spór między naukowcami o potencjalnym szkodliwym oddziaływaniu radonu na organizm ludzki oraz problemy finansowe". Zresztą o tym, że Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej kwestionowało sensowność kowarskiej terapii radonowej, wspominał wcześniej, w 1991 r. tygodnik konsumentów "Veto". Nie zmienia to jednak ugruntowanego w społeczeństwie obrazu. Kopalnie polskiego uranu przedstawiano jako niebezpieczne miejsca, a równocześnie Inhalatorium działające w pouranowej sztolni prezentowano jako bezpieczne i lecznicze miejsce dla pacjentów. Sprzeczność? Może... Po zaprzestaniu terapii kratę wejściową do sztolni 19a zamknięto, a z biegiem lat wyłom w niej stawał się coraz większy. Aż wreszcie sprywatyzowali ją złomiarze. Efektem pracy tych ostatnich stały się zawały po wycięciu metalowych części obudowy wiosną 2004 roku. Przez całe lata sztolnia 19a stała otworem dla wszystkich chętnych. Ciekawe, ilu spośród eksploratorów i penetratorów wchodziło do środka w odpowiednim zabezpieczeniu, z maskami na twarzach i w odzieży ochronnej... Wiem, że porównanie sztolni 19a do Hiroszimy czy Czarnobyla byłoby niczym więcej, jak efektowną figurą retoryczną, jeśli nie grubym nadużyciem, jednak - zachowując proporcje - należało mieć się na baczności. Oczywiście dotyczyło to osób spędzających dłuższy czas w czeluściach nieczynnego Inhalatorium, a nie tych, którzy zajrzeli tam na piętnaście minut. Od 30 kwietnia 2011 r. do pierwszych dni marca 2014 r. sztolnię 19a udostępniał turystom Sławomir Adamski z Kowar - syn ostatniego dyrektora Zakładów Przemysłowych R-1. Funkcjonowała wtedy jako podziemna trasa turystyczna Kowarskie Kopalnie. Potem na kilka miesięcy trasa została zamknięta, gdyż właściciel terenu - Lasy Państwowe - postanowił, ze względu na zaległości finansowe, rozwiązać umowę z dzierżawcą i wyłonić nowego. Od 4 września 2014 r. sztolnia 19a jest dostępna pod inną nazwą, jako Kopalnia Podgórze. Z początkiem maja 2015 r. wprowadzony został jeden wspólny bilet wstępu upoważniający do zwiedzania zarówno sztolni 19a, jak i czynnej od maja 2000 r. sztolni 9a - znanej bardziej, jako Sztolnie Kowary, a potem jako Kopalnia Liczyrzepa. Historia sudeckiego uranu nie skończyła się wraz z zaprzestaniem wydobycia w ostatniej z kopalń. Produkt promieniotwórczego rozpadu tego pierwiastka, jakim jest szlachetny gaz radon, odcisnął piętno na funkcjonowaniu Inhalatorium Radonowego. Wydaje się, że jeszcze ciągle nie poznaliśmy pełnej prawdy o skutkach oddziaływania tej placówki leczniczej na jej pacjentów i personel. Mam nadzieję, że wykorzystane w tym tekście informacje z wrocławskiego archiwum staną się przyczynkiem ku lepszemu poznaniu mrocznych tajemnic sztolni 19a... Wybrane publikacje i materiały źródłowe: 1. Archiwum Państwowe we Wrocławiu, zesp. 2172 (Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna we Wrocławiu), sygn. 1/503 (korespondencja w sprawie uruchomienia Inhalatorium Radonowego w sztolniach kopalni w Kowarach). 2. "Nowiny Jeleniogórskie" nr 8 (1712), 24.2.1993, s. 5 3. "Odkrywca" nr 2 (73), luty 2005, s. 41 4. "Słowo Polskie" nr 114 (8632), 15.5.1974, s.1-2 5. "Veto" nr 31 (478), 4.8.1991, s. 14 Tomasz Rzeczycki