Ludwik Groźny
Lekarzy chciał posłać w kamasze, dziennikarza zwyzywał od burych suk, a powodzianom oświadczył, że sami są sobie winni strat. Wicepremier i szef MSWiA Ludwik Dorn urasta do rangi pierwszego postrachu IV RP.
- Miał arogancki sposób bycia, był hardy, nieugięty, bezkompromisowy - mówiła "Przekrojowi" kilka miesięcy temu o Dornie jedna z jego współpracowniczek z czasów KOR-u. - Miał własne zdanie, był honorowy i gdy ktoś go obraził, rwał się do bójki - dodawała na łamach gazety Ludwika Wujec, która uczyła Dorna matematyki w podstawówce. Pod tym względem Dorn nie zmienił się ani trochę.
Kamasze i bure suki
Zarówno bezkompromisowość, jak i arogancja wciąż świetnie charakteryzują wicepremiera i szefa MSWiA. I jak to człowiek hardy i pewny siebie Dorn nie zastanawia się raczej dwa razy, zanim coś powie. Najpierw chciał więc brać lekarzy w kamasze, potem zaś stwierdził, że dziennikarz "Financial Times" "łże jak bura suka", kiedy pisze, że Dorn nazwał pracowników służby cywilnej - i tu uwaga - "pijakami i zomowcami skłonnymi do korzystania z usług prostytutek".
Ostatnio zaś wątpliwej sławy - porównywalnej z podobną gafą Włodzimierza Cimoszewicza z 1997 roku - przysporzyły Dornowi cytowane przez media słowa, że powodzianie z Podkarpacia sami są sobie winni strat, bo zbudowali domy na ternach zalewowych, często bez zezwolenia. Kiedy Dorn kilka dni po powodzi pojechał do Jasła, tamtejsi mieszkańcy domagali się od niego przeprosin, ale się ich nie doczekali, a wicepremier znów zrzucił wszystko na kłamliwych dziennikarzy. - Nie mogę przeprosić za to, co media mówiły, że ja mówiłem. Ja wiem, co mówiłem - tłumaczył mieszkańcom Jasła Ludwik Dorn.
Zły policjant
A od słów wicepremier przechodzi do czynów. Jak ryba w wodzie czuje się w wyznaczonej mu w gabinecie Kazimierza Marcinkiewicza roli złego policjanta. Kiedy rząd negocjuje z górnikami, on zapowiada, że tych, którzy zrobią zadymę w Warszawie, policja będzie traktować jak zwyczajnych chuliganów. Gdy minister zdrowia rozmawia z lekarzami, on nakazuje sprawdzać legalność strajków i ostrzega, że organizatorzy nielegalnych protestów będą bez pardonu wyrzucani z pracy.
Zły policjant nie znosi przy tym sprzeciwu. Szczególnie charakterystyczny jest tutaj rozwój sytuacji w łódzkim szpitalu MSWiA, który jako jedyna z placówek podległych resortowi Dorna rozpoczął strajk. Kiedy protest przybrał formę strajku okupacyjnego, pojawiły się informację, że wicepremier sonduje możliwości likwidacji placówki. Ostatecznie z tego zrezygnował, ale kierownictwo MSWiA nakazało dyrektorowi zwolnić strajkujących. Dyrektor się temu sprzeciwił i porozumiał z lekarzami, którzy zakończyli protest. Nie dostał jednak za to nagrody, wręcz przeciwnie - wyrzucono go z pracy. I mało kto uwierzył w tłumaczenia przedstawicieli MSWiA, że odwołanie dyrektora nie jest żadną zemstą za nieposłuszeństwo.
Hardy i nieugięty minister spraw wewnętrznych ma Polakom dawać poczucie bezpieczeństwa. On jeden nie musi być popularny, ale twardy i przekonujący. Ludwik Dorn miewa jednak najwyraźniej kłopoty z oznaczeniem subtelnej granicy między dobrze pojętą bezkompromisowością a zwykłą arogancją.
Paweł Jurek