Łagodne barwy końcówki kampanii
Obaj pretendenci do prezydentury pod koniec kampanii łagodzą nieco swój wizerunek. Czy mają jednak jeszcze wyborcom do powiedzenia coś nowego?
Zarówno Donald Tusk, jak i Lech Kaczyński, choć się do tego oficjalnie nie przyznają, są już nieco zmęczeni wyborczym maratonem. Dlatego czasem widać, że najlepiej czują się w gronie osób już przekonanych do swej kandydatury i wizji Polski.
Nic dziwnego, że w sobotę Lech Kaczyński spotykał się pod Wawelem głównie z reprezentantami młodzieżówki PiS oraz popierającymi go intelektualistami, a Donald Tusk - dzień później - z działaczami i sympatykami Platformy. Obaj starali się nie mówić niczego szczególnie kontrowersyjnego i łagodzić niedawne starcie wokół munduru dziadka lidera PO. Czy jednak udało im się powiedzieć swym sympatykom coś oryginalnego? Czy warto przekonywać do swej wizji głównie już przekonanych?
Muzyka, Kazimierz Wielki i śliwki w winie
- Chciałbym, aby do końca walki panowała atmosfera nieformalnej ciszy wyborczej - oświadczył w Krakowie Donald Tusk. - Jeśli jednak się okaże, że czarna propaganda bierze górę, ja to wytrzymam - zapewnił dziennikarzy. Jest też przekonany, że wytrzyma to polska opinia publiczna, która "nie da się zwieść fałszowi".
Niemniej na poważną rozmowę o kształcie swej ewentualnej prezydentury nie miał tu zbyt wiele czasu. Za to wśród zwolenników PO w "Camelocie" odbierał rzeźbę Kazimierza Wielkiego, próbował śliwek w winie i delektował się utworem odegranym na jego cześć na pianinie.
Lech Kaczyński, dla którego specjalnie przygotowanych prezentów nie zauważyliśmy, starał się przede wszystkim prezentować swój program. Przedstawił się więc jako zwolennik bezpłatnych studiów w szkołach państwowych i patriotycznego wychowania młodzieży w szkołach średnich.
Młodym z małych miasteczek i wsi obiecał wyrównanie szans dostępu do edukacji poprzez rozwój systemu stypendialnego. - Zadbamy o kontrolę jakości szkół, tzn. poziomu ich nauczania - zapewniał. - Szkoła nie powinna nikomu narzucać światopoglądu, ale ludzie muszą być związani ze swym krajem - mówił. Ta polskość ma jednak "nie być plemienna" - podkreślił.
Kandydat PiS na prezydenta obiecał też przedsiębiorcom 1000 zł ulgi podatkowej za każde stworzone miejsce pracy. Zachwalał także system tanich kredytów mieszkaniowych dla młodych ludzi, jaki chce wprowadzić w życie Prawo i Sprawiedliwość.
Uścisk dłoni w świetle kamer
Ale tego, co mówili obaj kandydaci do swych zwolenników, niewielu zwykłych krakowian miało okazję posłuchać. Nie było plakatów informujących o wizytach ubiegających się o najwyższy urząd w państwie, a zaproszenia na niektóre z tych spotkań dostali nieliczni.
Złośliwe komentarze mówią, że obaj rywale w prezydenckim boju przyjechali do Krakowa przede wszystkim po to, by zaprezentować się w niedzielę w świetle kamer w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, gdzie abp Stanisław Dziwisz ogłosił powstanie papieskiego centrum "Nie lękajcie się".
Niemniej skoro kandydaci przekazali sobie znak pokoju, przyjazd do Krakowa z pewnością miał sens. Zwłaszcza, że Donald Tusk zapewniał, iż znak pokoju przekazał rywalowi szczerze.
Ostatni tydzień kampanii obaj politycy zaczęli zresztą łagodnie. - Nie można dzielić Polski na Polskę A i B. Jesteście tyle samo warci, co Polacy, którzy mają pięć razy więcej pieniędzy - zapewniał w poniedziałek Tusk na spotkaniu w Grodzisku Dolnym koło Leżajska.
Lech Kaczyński przekonywał z kolei na spotkaniu ze stoczniowcami w Gdańsku, że prezydent nie może być rzecznikiem przedsiębiorców, lecz całego narodu. - Wszyscy ludzie w Polsce, którzy nie mają poważnych występków na sumieniu, mogą się czuć spokojnie, bo my chcemy Polskę przebudowywać, nie chcemy robić z Polski kraju tylko i wyłącznie rozliczeń - oświadczył.
Biją się w piersi
Kandydaci nauczyli się też na finiszu wyjątkowo długiej kampanii uznawać swoje błędy. - Nie przypadkiem jedną z ostatnich wizyt odbywam na Podkarpaciu, gdzie miałem gorszy wynik w I turze, ale to moja wina, a nie ludzi - podkreślał Donald Tusk na spotkaniu z mieszkańcami tego regionu.
Lech Kaczyński nakłonił z kolei w Krakowie posła Wassermanna do przeprosin Jolanty Kwaśniewskiej za jego zachowanie podczas przesłuchania prezydentowej przed Komisją Śledczą ds. PKN Orlen. Taki gest na pewno kandydatowi do najwyższego urzędu w państwie nie zaszkodzi, nawet jeśli nie do końca współgra z dotąd preferowanym przez sztab PiS wizerunkiem zdecydowanego, surowego szeryfa.