Robert Mazurek, RMF FM: Dzisiaj ma pan spotkanie z kuratorami i rozmowę o koronawirusie. Co pan im powie? Dariusz Piontkowski: - Raz na kilka miesięcy odbywają się takie narady kuratoryjne, na których mówimy o najważniejszych sprawach związanych z edukacją. Jednym z tematów, o którym będziemy dziś rozmawiali, jest także koronawirus, jak pan to określił. Koronawirus wzbudza ogromne emocje. Mniej więcej takie, jakbyśmy byli już u progu dziesiątkującej nas grypy hiszpanki albo dżumy. Co pan powie kuratorom a później nauczycielom? Jak rodzice się boją to mają posyłać dzieci do szkół, czy nie posyłać dzieci do szkół - tak na wszelki wypadek? - Powiem to, co mówiłem wczoraj dziennikarzom, gdy spotkaliśmy się ze związkami zawodowymi i przedstawicielami samorządów, i rozmawialiśmy o postępowaniach dyscyplinarnych. Jednym z tematów, o które byłem pytany, to była sprawa koronawirusa. Mówiłem, że przypomnimy procedury bezpieczeństwa, które funkcjonują od kilku już lat w szkołach. Mówimy, że trzeba zachować podstawowe zasady higieny. Mycie rąk dzieciom nie zaszkodzi tak, czy owak. - Zgadzam się. Bez względu na to, jaka jest sytuacja - także w mediach - higiena zawsze pomoże, a nie przeszkodzi w zachowaniu zdrowia. Trzeba pamiętać również o tym, że na razie przynajmniej nie ma powodu do tego, żeby wydawać jakieś decyzje ogólnopolskie. To jest teraz czas, żeby spytać o procedury na przykład. Minister zdrowia wczoraj i przedwczoraj, a właściwie od dłuższego czasu, mówi: my jesteśmy gotowi na koronawirusa, procedury są. Czy w szkołach są podobne procedury? Co jeśli się okaże, że w szkole było zarażone dziecko? Czy nauczyciele, dyrektorzy wiedzą, co wtedy robić? - Po pierwsze - nie jestem lekarzem i większość nauczycieli nie ma doświadczeń lekarskich za sobą. Trzeba przypomnieć o tym, co mówią minister zdrowia i Główny Inspektorat Sanitarny. Mówią przede wszystkim o tym: po pierwsze zachowajmy higienę, ona jest zawsze potrzebna; po drugie obserwujmy swój stan zdrowia. Ale ja nie oczekuję, że szkoła będzie leczyła dzieciaki. - To są procedury, panie redaktorze, proszę dać mi powiedzieć. Jeżeli zaobserwujesz niepokojące objawy, to zawsze jak jesteś chory, zwłaszcza na chorobę, która może być przenoszona na inne osoby, to raczej nie posyłaj swego dziecka do szkoły, nie idź do pracy, czy jesteś nauczycielem, dziennikarzem, urzędnikiem, czy kimkolwiek innym, bo wtedy możesz zarazić inne osoby. Pan mówi jak lekarz, ale ja chce spytać pana jako ministra. - Ja nie jestem lekarzem, mówię o procedurach. Zadam pytanie inne, ale konkretne. Spróbujmy od tej strony. W szkole na Podlasiu było dziecko zarażone koronawirusem. Czy w takim razie dyrektor wie, co ma zrobić? Czy ma zamykać całą szkołę, czy nie? - Po pierwsze to dyrektor będzie wiedział, że to dziecko było zarażone koronawirusem? Na razie to dziecko, jeżeli ma niepokojące objawy, powinno pójść do lekarza, bądź do najbliższej stacji sanitarno-epidemiologicznej i tam się zgłosić. Dopiero po zbadaniu będzie wiadomo, czy to dziecko jest chore. Na razie pan mnie zaniepokaja a nie uspokaja. Pytam, co jeśli się wydarzy? Przecież za to nie odpowiada ani nauczyciel ani dyrektor, ani minister. Przypadki się zdarzają. Szkoła powinna wtedy mieć procedurę, wiedzieć, co robić. Czy zamykamy szkołę, czy nie zamykamy. - To będzie zależało od tego, co się wydarzyło. Czyli nie wiemy. - Dziś nie ma takiej sytuacji, że w każdej szkole jest jeden, pięciu, czy 150 uczniów zarażonych. Na razie są to przypadki wokół naszego kraju i stąd zalecenia Głównego Inspektora Sanitarnego, żeby np. nie wyjeżdżać do Włoch, do Chin, czy innych państw, w których ten wirus się pojawił i my podobne zalecenia podajemu. Nie wiem, co stoi na przeszkodzie powiedzieć dyrektorom szkół co w przypadku, gdy ich dzieci będą chorować. - Ale to przecież wiadomo. Powtórzę to, o czym mówił minister zdrowia. W przypadku zaobserwowania tego typu objawów, trzeba udać się do najbliższej stacji sanepidu, tam przeprowadzić badania... Wszystkie dzieci ze szkoły mają się udać? - Nie, dlaczego? Na razie nie ma przecież takiego powodu. Większość Polaków na szczęście na razie nie jest chora i mam nadzieję, że nie będzie. Porozmawiajmy o polityce. Czy pan uważa, że Jolanta Turczynowicz-Kieryłło powinna zrezygnować z funkcji szefowej kampanii Andrzeja Dudy? - Dlaczego miałaby to robić? Dlatego że w tej chwili skupia całą uwagę mediów na sobie oraz na swoich, powiedziałbym, nietypowych dość zachowaniach. - Wspomina pan o tym, gdy próbowała obronić siebie i dziecko przed agresywnym mężczyzną? Tak. - Powiedziałbym, że to akurat jest powód do chwały, a nie do tego, żeby ją z czegokolwiek odwoływać. Bo pan wierzy słowom mecenas Turczynowicz-Kieryłło. - A dlaczego miałbym nie wierzyć? A dlaczego miałbym nie wierzyć słowom tego pana, który wezwał straż miejską? - Wydaje mi się, że to generalnie kobiety są ofiarami, a nie agresorami. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy jest dziecko w pobliżu. Pani mecenas Kieryłło nie zaprzecza, że ugryzła mężczyznę. - Ale to przepraszam bardzo, jak rozumiem, pani Kieryłło nie jest mistrzem sztuk walki. Nie była w stanie inaczej obezwładnić tego mężczyzny. Próbowała się bronić tak, jak potrafiła. Raczej należałoby być pełnym podziwu, że potrafiła w sytuacji zagrożenia obronić swoje dziecko i siebie. Mamy teraz klasyczny, piękny przypadek tego, jak logika partyjna wymaga, żebyśmy zawsze w każdej sytuacji bronili naszego człowieka. - Nie. Uważam, że kobieta generalnie jest słabsza od mężczyzny i mimo tego, że duża część pań próbuje dziś powiedzieć, że we wszystkim kobieta i mężczyzna są równi, to jestem tradycjonalistą... I co? Są nierówni? - Uważam m.in., że kobieta jest słabsza fizycznie najczęściej od mężczyzny. Jeżeli próbuje się bronić, to ima się różnych sposobów. Podoba się panu początek kampanii Andrzeja Dudy? - Andrzej Duda jest osobą dynamiczną, inteligentną. Pokazuje, że potrafi dbać o interesy Polaków. Pokazuje to także na początku swojej kampanii. I panu się to podoba oczywiście? - Podtrzymuje także kontakt z wyborcami, co też uważam, że jest bardzo ważne. A co by pan zrobił, nie jako minister, tylko nauczyciel historii, gdyby pański uczeń pocierał sobie oko tak, jak pani poseł Lichocka? Gdyby uczeń zachowywał się jak poseł Lichocka, to co by pan zrobi? - Generalnie każdy z nas powinien dbać o savoir-vivre, zwłaszcza w miejscach publicznych albo gdy ma kontakt z innymi osobami. I co by zrobił nauczyciel Piontkowski? - Zapewne skarciłby. Skarciłby pan. Ale słownie? Wyrzuciłby pan za drzwi? Co by pan zrobił z takim delikwentem? - Myślę, że słownie by wystarczyło. A skarcił pan np. w związku z tym swoją koleżankę partyjną - panią Joannę Lichocką? - Ale uważa pan, że każdy z nas powinien podchodzić do pojedynczego posła i mówić, czy mu się podoba jakieś zachowanie czy nie? Nie. Ja nic nie uważam, na żaden temat. Ja tylko pytanie zadaję grzecznie. - Myślałem, że ma pan poglądy, ale dowiedziałam się czegoś nowego. Z tego, co pamiętam, pani poseł Lichocka przeprosiła za swoje zachowanie. Zrobiła więc zupełnie inaczej niż większość jej kolegów i koleżanek z przeciwnych klubów, którzy najczęściej nawet nie przepraszają. No przecież, winna jest Platforma temu, że Lichocka pokazuje paluchy. - Boże broń. Emocje wzięły widocznie górę. Gdyby pański bratanek, siostrzeniec, bratanica, siostrzenica, kuzyn, ktokolwiek chciał pójść do klasy o profilu disco polo albo klasy liceum o profilu call center, to pan by powiedział: "dobrze, dziecko, idź!", czy raczej: "weź sobie, chłopie albo dziewucho, idź na mat-fiz, na biol-chem"? - Dziś na szczęście mamy wolność wyboru. Także wolność wyboru szkoły. Co by pan rodzinie powiedział? - Każdy ma wolność wyboru szkoły, do której chce się wybrać. Jak rozumiem, rodzice oraz młodzi ludzie, którzy zastanawiają się do jakiej szkoły bądź do jakiej klasy iść, biorą pod uwagę m.in. swoje predyspozycje... "Dyrektor ma prawo zawiesić zajęcia w porozumieniu z organem prowadzącym" W internetowej części Porannej rozmowy w RMF FM Robert Mazurek zapytał Dariusza Piontkowskiego o formularz dostępny na stronach internetowych Rzecznika Praw Dziecka, który pozwala rodzicom na wypisanie dziecka z zajęć poświęconych m.in. edukacji seksualnej, antykoncepcji, czy tematyce związanej z gender i LGBT. "Rodzice mają pierwszeństwo w wychowaniu dzieci przed szkołą. Jeżeli pojawiają się dodatkowe zajęcia, na których miałyby być poruszane tematy, o których pan wspomniał, to rodzic ma prawo do tego, żeby nie wyrazić zgody na to, żeby jego dziecko na tego typu zajęcia chodziło" - odpowiedział minister edukacji. Pytany, czy sam podpisałby taki formularz, odparł: "Na pewno nie posłałbym swojego dziecka na zajęcia, gdzie próbowano by promować "ideologię gender". Mazurek zapytał też swojego gościa o to, czy dyrektorzy polski szkół wiedzą, co robić, jeśli w ich placówce pojawią się przypadki zakażenia koronawirusem. "Dyrektor szkoły, jeżeli zobaczy, że był uczeń zarażony i choroba mogłaby się rozprzestrzenić, ma prawo zawiesić zajęcia w porozumieniu z organem prowadzącym - burmistrzem lub wójtem" - odpowiedział Piontkowski. Robert MazurekOpracowanie: Jonasz Jasnorzewski,Karol Pawłowicki,Maciej NyczCzytaj na RMF24.pl