12-letnia Zuzia jest niepełnosprawna od urodzenia. - Córka cierpi na rzadką genetyczną chorobę, jest jedynym dzieckiem na świecie z tą akurat mutacją. Lekarze robią co mogą, szukają rozwiązań, ale nie ulega wątpliwości, że nasza choroba postępuje - mówi w rozmowie z Interią Joanna Popowicz, mama Zuzanny. Dwa lata temu choroba przykuła dziewczynkę do wózka. - Jak sadzasz dziecko na wózek, to zderzasz się z każdą dziurą w chodniku. A potem z absurdami systemu takimi jak ten - wzdycha pani Joanna. Winda? Nie ma. W urzędzie zawsze są "ważniejsze sprawy" Zuzanna chodzi do szkoły specjalnej. Aby mogła kontynuować w niej naukę, przed czwartą klasą potrzebuje nowego orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. I to po nie pani Joanna z Zuzią wybrały się do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 7 przy Narbutta w Warszawie. - To nie jest nasza poradnia, ale Zuzia prócz choroby genetycznej i upośledzenia ma też autyzm. A z autyzmem orzeka właśnie ta placówka. Umówiłyśmy się na wizytę. Do głowy mi nie przyszło, co nas tam spotka - opowiada kobieta. Bo na miejscu okazało się, że poradnia znajduje się na pierwszym i drugim piętrze. W budynku bez windy. - Od razu były schody, przy samych drzwiach. I potem kolejne. Dla nas - niemożliwe do pokonania - mówi mama Zuzi i na dowód pokazuje zdjęcia. - Od pracownicy poradni, która akurat ze mną wchodziła, usłyszałam: "Nie mamy windy. Staramy się o nią od lat, ale w urzędzie zawsze są "ważniejsze sprawy" - opowiada kobieta. - Jestem wygadaną osobą, ale jak tam weszłam, to proszę mi wierzyć, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Bo nie sądziłam, że z brakiem możliwości wejścia zderzymy się w instytucji powołanej do opiniowania niepełnosprawnych dzieci - przyznaje pani Joanna. Efekt? Komisja Zuzi odbyła się... na zewnątrz. Na ławce przed wejściem. Jak podkreśla mama dziewczynki, sami pracownicy stanęli na wysokości zadania. - Panie, które badały córkę, były bardzo miłe, szybko złapały z Zuzią kontakt, ale widać było, że i one są zażenowane i zawstydzone tym, że tak to wygląda - mówi Joanna Popowicz. Kto zawiódł? - System. I miasto, które pozwala na to, żeby takie budynki istniały - denerwuje się mama Zuzi. "Urzędnicy! Nie jest wam wstyd?" Zaraz po komisji pani Joanna pisze na FB: "Dzisiaj sytuacja mnie przerosła. Myślałam, że się popłaczę z bezsilności. Stolica europejskiego kraju, reprezentacyjne miejsca z ławeczkami z marmuru, nowoczesne metro, wkrótce kładka dla rowerzystów, nawet nie chcę wiedzieć za ile, a tu... Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna, wydająca orzeczenia chorym dzieciom i brak możliwości wejścia dla dziecka na wózku. Co za chory kraj". W opublikowanym na swoim profilu poście pyta wprost: "Nie jest wam wstyd?". I oznacza Urząd Dzielnicy Mokotów, Miasto Stołeczne Warszawę i powiatowy nadzór budowlany. - Żadna z wymienionych instytucji się nie odezwała. Nikt. Myślałam, że może ktoś coś napisze, chociażby, że im głupio albo przykro. Ale nie. Cisza - opowiada pani Joanna. Także i my pytamy wywołane do odpowiedzi instytucje o to, dlaczego budynek, w którym znajduje się poradnia dla niepełnosprawnych dzieci, nie jest dostosowany do potrzeb osób na wózkach. Po kilku dniach, w imieniu wszystkich zapytanych, odpowiada rzeczniczka urzędu dzielnicy. - Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna nr 7 przy ul. Narbutta w Warszawie to jedna z 96 mokotowskich jednostek oświatowych, które w miarę posiadanych środków finansowych dostosowują użytkowane obiekty do potrzeb osób ze szczególnymi potrzebami - tłumaczy Aleksandra Grabarczuk z Wydziału Promocji i Komunikacji mokotowskiego urzędu. Dodaje, że zgodnie z obowiązującym prawem, dyrektor poradni "opracował plan podnoszenia dostępności do ww. placówki oświatowej", w ramach którego poradnia "sukcesywnie realizuje zadania dostosowujące obiekt pod względem dostępności architektonicznej, informacyjno-komunikacyjnej i cyfrowej". Jak informuje rzeczniczka, poradnia przygotowała "wstępną koncepcję programowo-przestrzenną dostosowania budynku dla osób o ograniczonej mobilności". W poradni słyszymy nieoficjalnie, że koncepcja faktycznie od lutego jest. Ale budynek jest zabytkowy i "konserwator musi się wypowiedzieć, czy ta koncepcja ma w ogóle rację bytu". Brak dostępności opisany w BIP-e. "Gdyby mama zgłosiła, tobyśmy inaczej to zorganizowali" Rzeczniczka urzędu w przesłanej odpowiedzi przyznaje, że póki co nikt na wózku do poradni dostać się nie zdoła, ale idący do poradni rodzic może mieć tego świadomość, bo w Biuletynie Informacji Publicznej placówki zamieszczona jest deklaracja dostępności, a w niej opisany "sposób i możliwość dojazdu do obiektu oraz możliwość wejścia do budynku". Czyli krótko mówiąc, zapis o tym, którym tramwajem i autobusem można do poradni dojechać i informacja, że w budynku "brak windy i rozwiązań, które umożliwiałyby wejście do niego osobom niepełnosprawnym ruchowo". - Obecnie poradnia faktycznie nie jest przystosowana do potrzeb osób poruszających się na wózkach, ale w we wspomnianej deklaracji jest podana informacja o alternatywnych sposobach skorzystania z oferty poradni - tłumaczy Aleksandra Grabarczuk. I dodaje: - Jeśli pracownik zostanie poinformowany o niepełnosprawności dziecka, możliwe jest umówienie wizyty w domu opiniowanego lub w innym wyznaczonym do tego miejscu, na przykład placówce oświatowej, do której uczęszcza dziecko. Mama Zuzi odpowiada: - Nikt się mnie nie pytał, w jaki sposób porusza się Zuzia, a mi nie przyszło do głowy, żeby podkreślać, że córka jest na wózku. Bo nie wpadłam na to, że poradnia, która opiniuje dzieci z niepełnosprawnością, może być nieprzystosowana do tego, by się do niej dostać - przyznaje pani Joanna. Z zaistniałego problemu doskonale zdaje sobie sprawę dyrektor poradni. W nieoficjalnej rozmowie przyznaje, że robi co może, aby poradnia była dostępna także dla osób z niepełnosprawnością. - Problem jest ewidentny i wiem, że ja jako dyrektor za to odpowiadam. Mam ogromną nadzieję, że w jak najkrótszym czasie ta dostępność do głównego wejścia będzie. Robię, co mogę, ale ja funduszy nie mam. Pieniądze na to musi dać miasto i dzielnica. Wiem, że oni też robią, co mogą, bo dostają takich zgłoszeń bardzo dużo. Mamy szkoły specjalne, które nie mają dostępności - tłumaczy w telefonicznej rozmowie dyrektorka poradni. I dodaje: - Ta sytuacja była nieunikniona i my to burmistrzowi mówiliśmy. Bo "swoich" podopiecznych znamy, wiemy, kto z czym się zmaga, jak się porusza. Ale zajmujemy się też dziećmi z pięciu innych dzielnic, których nie znamy i wiedzieliśmy, że kiedyś dojdzie do takiej sytuacji. Przyznaje, że to, co wydarzyło się 30 czerwca, "było krępujące dla wszystkich". Życie na wózku inwalidzkim. "Absurd goni absurd, przeszkoda - przeszkodę" Komentarze pod postem Joanny Popowicz pokazują skalę problemu. - "Korzystałam z kilku poradni i w żadnej nie było wjazdu dla wózków bądź windy", "Wszędzie tylko schody", "U nas tak samo", "Prawda jest taka, że rodzice i dzieci z niepełnosprawnościami są traktowane w naszym kraju jak śmieci. Nikt nic z tym nie robi" - czyta kolejne wpisy pod swoim postem. - Najgorsze jest to, że ludzie piszą, że ich też to spotyka. Nagminnie. Jedna z mam opowiadała mi, że trzy lata dziecko do psychologa w poradni nosiła po drewnianych stromych schodach. Aż w końcu, chociaż psycholog był świetnym specjalistą, zrezygnowała, bo nie dawała rady. Absurd goni absurd, przeszkoda - przeszkodę - mówi Joanna Popowicz. I dodaje: - Tyle się mówi o ochronie życia. Tylko szkoda, że to państwo, które chce życie chronić, zapomina o tych, którzy już żyją. W ostatnim zdaniu przesłanego do Interii stanowiska rzeczniczka mokotowskiego urzędu zaznacza, że dyrektor Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 7 "skontaktowała się telefonicznie z matką dziecka i ustaliła dogodny dla niej sposób organizacji przyszłych spotkań". W sierpniu pani Joanna musi odebrać orzeczenie Zuzi. Osobiście, w siedzibie poradni. Tym razem z pewnością, aby było dogodnie, pójdzie po nie sama. - Ja wiem, że rodzic niepełnosprawnego dziecka musi mieć twardy tyłek, ale takie sytuacje sprowadzają nas do parteru. Ale też hartują. Kiedyś stanęłabym przed tymi schodami i się poryczała. Teraz już nie płaczę. Ale przykro jest zawsze. Bo ten kraj nas i nasze dzieci z niepełnosprawnością traktuje tak, jakbyśmy byli dla niego problemem - mówi Joanna Popowicz. Irmina Brachacz irmina.brachacz@firma.interia.pl