E. Klich: Stres w wieży jak w kabinie pilotów
Kierownik lotów nie chciał, żeby nasz samolot otrzymał zgodę na podejście do lądowania. Było mnóstwo telefonów do Moskwy i z Moskwy. Wszystko to powinno być w raporcie - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Edmund Klich, polski przedstawiciel akredytowanym przy MAK.
Pytany o to, z czego wynikał poziom stresu kontrolerów, Klich wyjaśnia: "Kierownik lotów widział trudną sytuację meteorologiczną i nie chciał, żeby samolot otrzymał zgodę na podejście do lądowania. Było mnóstwo telefonów w różnych kierunkach. Wszystko, co tam się działo, powinno znaleźć odzwierciedlenie w raporcie".
Edmund Klich przyznał w rozmowie z "GW", że było kilkanaście rozmów do Moskwy i z Moskwy.
"Kierownik lotu był przeciwny nawet temu, by samolot wchodził w strefę łączności lotniska pod Smoleńskiem. Ale po tych wszystkich rozmowach doszło do tego, że samolot nie został skierowany na zapasowe lotnisko, co właśnie sugerował kierownik lotów" - mówi polski przedstawiciel akredytowanym przy MAK.
Na pytanie, z kim kontaktowała się wieża, Klich odpowiada: "W tle słychać jakąś rozmowę z generałem, ale nie rozmawia z nim kierownik lotów. Ktoś inny meldował coś generałowi. Nie wiem, kto i nie wiem, co to za generał". Dodaje, że nie wie, kto kazał kierownikowi lotów sprowadzać nasz samolot do lądowania.
Całą rozmowę czytaj w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej".