Na obrzeżach Legnicy dzik omal nie zabił bawiącego się w ogródku 6-latka. Chłopiec w ciężkim stanie został przetransportowany śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do jednego z wrocławskich szpitali. Przeszedł dwie operacje. Zwierzę poważnie uszkodziło mu tętnicę i żyłę udową. Chwile grozy swego czasu przeżył jadący na interwencję zabrzański policjant, na którego rzucił się potrącony przy ul. Wolności dzik. Zaraz po kolizji z autem zwierzę zaatakowało przechodnia. Później mundurowego. Eksperci nie mają wątpliwości: do spotkań człowiek - dzik będzie dochodzić coraz częściej. - Dziki wyszły z lasów. Bo sami ich stamtąd wypłoszyliśmy - słyszymy. "Obróciłem się na plecy, czekając kiedy dzik mnie zabije" Stefan Jakóbczyk jest tancerzem i instruktorem fitness. Był jednym z prekursorów zumby w Polsce. W środowisku sportowo-tanecznym zna go wielu. - Dziś jestem gwiazdą lekarskich sympozjów, bo z moimi obrażeniami po spotkaniu z dzikiem stałem się znanym przypadkiem medycznym - wzdycha 38-latek. I opowiada, jak coś, czego nigdy by się nie spodziewał, wywróciło mu życie do góry nogami. Zaczęło się niewinnie. W sobotę, tuż przed tegoroczną Wielkanocą, mężczyzna wyszedł wieczorem na spacer z psem. - Mieszkamy z narzeczoną w Wesołej (jedna z prawobrzeżnych dzielnic Warszawy - red.). Z lewej strony są domy, z prawej jest las. Nasz pies stał, coś sobie wąchał, kiedy zauważyłem, że z lasu wyszedł dzik. Był z pięć metrów od Huga. Szedł w naszą stronę - wspomina Stefan Jakóbczyk. Jak relacjonuje, bał się, że pies, kiedy zauważy "towarzystwo", postanowi rzucić się do ataku. - Dlatego zgarnąłem Huga z ziemi i zacząłem biec. Źle? Dobrze? Nie wiem. To były ułamki sekund. Instynkt - opowiada. - Wtedy nie wiedziałem, że dzik biega z prędkością 40 km na godzinę. Błyskawicznie mnie dogonił i uderzył w tył lewej nogi. Usłyszałem trzask. Taki, jakby złamała się gałąź - relacjonuje mężczyzna. - A potem było jak na filmach: próbujesz biec, upadasz. Nie mogłem ustać na nodze. Żeby się ratować, wczołgałem się pod jakieś tuje. Pamiętam tylko, że obróciłem się na plecy, przygotowany, że teraz, kiedy nie mogę wstać, dzik mnie zaatakuje i zabije - wspomina Stefan. Szczęście w nieszczęściu? - Po ataku dzik stracił mną zainteresowanie. Wrócił do lasu. A ja pomyślałem sobie: no to po nodze. Koniec ze sportem, koniec z moim dawnym życiem - mówi 38-latek. Krwiak wielkości dwóch pięści Zadane mężczyźnie przez dzika obrażenia widać było gołym okiem. Olbrzymie siniaki, krwiak wielkości dwóch pięści. - To był kompletny szok. Noga Stefana wyglądała strasznie. Stan się nie poprawiał, więc pojechaliśmy na ostry dyżur - opowiada Kasia Gnich, narzeczona Stefana. Tu nastąpiło drugie starcie. Tym razem z polską służbą zdrowia. - Nie mogłem siedzieć, bo nie byłem w stanie zgiąć nogi. Kasia wywalczyła jakąś leżankę dla mnie. Już wiedziałem, że to ścięgna. Nie wiedziałem tylko czy naciągnięte, czy zerwane. Mocno się zdziwiłem, kiedy dostałem skierowanie na RTG, chociaż potrzebne było USG. Usłyszałem: "Nie mamy technika do USG na ostrym dyżurze, mamy tylko RTG". Więc wszyscy, czy tego potrzebowali, czy nie, szli na rentgen. Jak u Barei - wspomina Stefan. Po RTG usłyszał, że ma... zwyrodnienie biodra. - Tyle, że ja nie z tym przyjechałem. Ale lekarka popatrzyła na zdjęcie, powiedziała, że poza zwyrodnieniem biodra nic tu nie widzi, mam jechać do domu, wziąć leki przeciwbólowe i zrobić gdzieś USG. Jak się potem okazało, pierwszy błąd, bo powinni mnie przyjąć na oddział i od razu zoperować - mówi mężczyzna. Operacja? "Teraz tego ryzyka nie podejmie się nikt" Zrobione prywatnie USG, a później rezonans, potwierdziły najgorsze. "Masywne uszkodzenie mięśni grupy kulszowo-goleniowej z krwiakiem". W lewej nodze nastąpiło zerwanie mięśni oraz uszkodzenie ścięgien. W miejscu urazu powstał ogromny krwiak ze skrzepliną, stanowiący prawie 1/4 objętości uda. - 600 ml wynaczynionej krwi, dwa z trzech ścięgien zerwane - opowiada Stefan Jakóbczyk. - Z rezonansem pojechaliśmy do szpitala. Zebrało się konsylium, 26 lekarzy. Orzekli, że na operację jest za późno. Jak to określili: "Teraz ta operacja byłaby heroiczna". Na szczęście w innej klinice znalazł się lekarz, który mimo upływu czasu, podjął ryzyko. Przeszedłem operację. Mam dwie tytanowe kotwice wkręcone w biodro i do nich przymocowane zerwane ścięgna - opisuje Stefan Jakóbczyk. Później mężczyznę czekały miesiące rekonwalescencji, potężna terapia przeciwbólowa, bo "gojące się ścięgna bardzo bolą" i trwająca do dziś rehabilitacja. "Latami budowałem swoją markę. Dziś musiałem się przebranżowić" Powrót do dawnego życia? Niemożliwy. - Utrzymywałem się ze sportu. Teraz jak poprowadziłem dwa zajęcia, dzień po dniu, to trzeciego dnia umierałem i od tamtego dnia nie tańczę. O zajęciach, które prowadziłem przed wypadkiem, mogę zapomnieć - mówi Stefan. Taniec był nie tylko źródłem zarobkowania mężczyzny, ale jego całym życiem. - Latami budowałem swoją markę. Byłem jednym z najbardziej popularnych instruktorów zumby w Polsce. Treningi, eventy, tym żyłem. Teraz, z niesprawną nogą, to się skończyło. Tak, jakby śpiewakowi zabrano głos - dodaje. Sytuacja zmusiła Stefana Jakóbczyka do zmiany pracy. W weekend ostatni raz zatańczy publicznie na dużych targach fitness. - Potem to odchoruję, bo moja mogą nie jest na to gotowa, ale to takie moje zwieńczenie kariery - wzdycha tancerz. Kasia: - Dla Stefana to co się stało, było wielkim ciosem. Skończyło się psychologiem, wizytami u psychiatry. Ten wypadek go załamał. Wywrócił całe nasze życie do góry nogami. Traumę oboje będziemy mieć już do końca. Stefan: - Jak zacząłem chodzić, poszedłem z psem na spacer. Doszedłem do lasu i zastygłem. Nie mogłem zrobić ani kroku dalej. W czerwcu Kasia i Stefan mieli wziąć ślub. - Musieliśmy go odwołać, bo Stefan był wtedy leżący. Wszystko nam ten wypadek zmienił. Czekamy, aż Stefan wróci do sprawności, żeby mógł chociaż potańczyć na swoim weselu - tłumaczy Kasia. "Winny" ASF i masowy odstrzał Dlaczego dziki podchodzą tak blisko terenów zamieszkanych przez ludzi? Zdaniem ekspertów, "zwierzęta są niepokojone i wypychane z naturalnych miejsc występowania". Powodem jest ich odstrzał. - Od pojawienia się w Polsce ASF (afrykańskiego pomoru świń - red.), trwa masowy odstrzał dzików. W 2021 roku, pod pretekstem walki z ASF, zabito ich 1 milion 200 tysięcy. Pod pretekstem, bo odstrzał dzików nie jest skuteczną metodą walki z tą chorobą - mówi Interii Radosław Ślusarczyk, prezes stowarzyszenia "Pracownia na rzecz Wszystkich Istot". Jak tłumaczy, jedyne co daje, to wypędzanie dzików w środowiska miejskie i podmiejskie. I liczniejsze ich rozmnażanie się. - Populacja dzików jest radykalnie zmniejszana, a presja na populację powoduje u nich intensywne rozmnażanie. To naturalna strategia adaptacyjna tych zwierząt do zmieniających się warunków. Do tego dochodzi problem intensywnej gospodarki leśnej, wycina się naturalne pożywienie dla dzików - lasy liściaste, dębowe. Do tego łagodne zimy, radykalna zmiana w uprawach. Tych kilka czynników sprawia, że zachowania dzików się zmieniły - dodaje Radosław Ślusarczyk. Dziki bliżej zabudowy mieszkalnej mają "większy spokój niż w lasach i na polach, gdzie intensywnie się poluje". Dlatego do spotkań człowiek - dzik dochodzi częściej. Kasia: - Nie jesteśmy absolutnym wyjątkiem. Tydzień po Stefanie dzik poturbował sąsiadkę naszej znajomej. Wyrwał jej bark i szablami rozszarpał nogę. Kilka dni temu Stefan wrzucił do sieci post o swoim wypadku i poszukiwaniach nowej pracy. - Odzew był ogromny. Były propozycje pracy, ale i wiadomości od osób, które mają podobne doświadczenia. Najbardziej poruszyła mnie historia kobiety, której dzik zamordował psy. Próbowała je ratować, ale dzik poturbował i ją. Psy umierały jej na rękach. Dzik rzucał nimi jak szmacianymi lalkami - opowiada Jakóbczyk. Co zrobić kiedy na naszej drodze pojawi się dzik? Jak podkreśla Radosław Ślusarczyk, prezes stowarzyszenia "Pracownia na rzecz Wszystkich Istot", dzik, żeby zaatakować, musi poczuć się zagrożony. On albo jego potomstwo. - Dlatego w sytuacji spotkania z dzikiem przede wszystkim trzeba spokojnie odejść, nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Zejść zwierzęciu spokojnie z drogi, by poczuł się bezpiecznie i znalazł drogę ucieczki. Nie można panikować, krzyczeć. Trzeba przesunąć się i dać zwierzęciu przestrzeń. Na 99 proc. skorzysta ono z możliwości odejścia - tłumaczy Radosław Ślusarczyk. Kategorycznie nie należy podchodzić do dzików, nawet kiedy one nie boją się ludzi. Bo nigdy nie wiadomo, jak zwierzę ostatecznie zareaguje. - W Wesołej obserwujemy sytuacje, że idzie wataha dzików ścieżką rowerową, a młodzież podchodzi do nich i robi sobie z nimi zdjęcia. Jak widzę fotki pod tytułem: "o, jak super, dziczki sobie spacerują". Albo: "spójrzcie, dziki przyszły pod moje okno", to trafia mnie szlag. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak to się może skończyć. Ja, chociaż nigdy do dzików sam z siebie nie podchodziłem, już wiem jak - mówi Stefan Jakóbczyk. Irmina Brachacz Irmina.brachacz@firma.interia.pl