Michał Boni mógł wyznać prawdę o współpracy z SB już wtedy, gdy jego nazwisko pojawiło się na liście Macierewicza. Wówczas się jednak nie odważył. Wybrał kłamstwo i fałszywe święte oburzenie - stwierdza publicystka "Rzeczpospolitej" Joanna Lichocka. Autorka ma jednak nadzieję, że prezydent lub przyszły premier zwróci się przed zaprzysiężeniem rządu o materiały do IPN. Jeśli się bowiem okaże, że Boni nie był gorliwym donosicielem ani nie wyrządził krzywdy innym, to może warto pozwolić mu wejść do rządu. - Bo lustracja ma polegać nie na zemście, ale na tym, byśmy mieli wiedzę o związkach ludzi publicznych ze służbami PRL. I na tym, byśmy mieli szansę usłyszeć: przepraszam, proszę o przebaczenie - uważa Lichocka. Piotr Semka pisze natomiast: "Przykro mi, ale nie wzrusza mnie wyznanie Michała Boniego, który ujawnił, że był tajnym współpracownikiem SB. Zwłaszcza że dzieje się to w sytuacji, gdy ukrycie tego przykrego faktu mogło spowodować - na mocy ustawy lustracyjnej - usunięcie go z posady rządowej. Przykro mi, ale nie robią na mnie wrażenia deklaracje kolegów Boniego z Platformy Obywatelskiej, opowiadających jak bardzo są tą wieścią wstrząśnięci i poruszeni. 15 lat temu Michał Boni znalazł się na liście Macierewicza. W tamtym czasie na sejmowych korytarzach mówiło się o jego niejasnych kontaktach z przeszłości. Wtedy jednak lustracji ukręcono łeb, a Michał Boni wrócił do roli niewinnej ofiary kampanii nienawiści. Przykro mi, ale nie robi na mnie wrażenia oświadczenie Donalda Tuska, że Michał Boni powinien odpokutować swoje winy ciężką pracą w rządzie PO - PSL. Dotąd premierzy o opozycyjnej przeszłości uważali, że ujawnienie faktu bycia TW uniemożliwia danej osobie pełnienie wysokich stanowisk w rządzie. Na tej samej zasadzie przecież arcybiskup Stanisław Wielgus chciał odpokutować swoje grzechy z przeszłości, pełniąc niełatwą funkcję metropolity warszawskiego. Ponad rok temu nikt nie akceptował tej logiki. Dlaczego akceptuje się ją dzisiaj? Przykro mi, że wszystko to nie jest oczywiste dla Donalda Tuska, premiera in spe" - brzmi opinia Piotra Semki w "Rzeczpospolitej".