Ćwiąkalski: Ze strony Mariusza T. nic nikomu nie grozi
"Nie miałem świadomości, że Mariusz T. może być niebezpieczny" - tak Zbigniew Ćwiąkalski tłumaczy, dlaczego będąc ministrem sprawiedliwości nie zajął się rozwiązaniem problemu izolowania kończących wyroki niebezpiecznych przestępców.
Konrad Piasecki: Patrząc na sprawę Mariusza T. wstydzi się pan za własne państwo?
Zbigniew Ćwiąkalski: - Nie, dlatego że próbujemy stworzyć wrażenie, że w każdym innym kraju więźniów tego typu po odbyciu kary od razu się umieszcza w zamkniętych zakładach. A to jest nieprawda. Oni po prostu wychodzą na wolność.
Ale są takie kraje jak Niemcy, gdzie zatrzymuje się takich ludzi.
- Ale ustawa dotyczy tylko tych osób, które zostały skazane po jej wejściu w życie, czyli w czasie jej obowiązywania. W Polsce jest dokładnie odwrotnie.
Nie ma pan poczucia i przekonania, że w tej sprawie państwo szło - mówiąc kolokwialnie - po bandzie? Szarpało się, napinało, a i tak zawiodło?
- Nie. Trudno mówić, że państwo zawiodło, zastosowano wszystkie możliwe procedury prawne, a nawet próbowano zrobić coś więcej, chcąc spełnić oczekiwania przynajmniej części społeczeństwa, że sprawca pozostanie w więzieniu.
Czyli pana szokuje to, że parę godzin przed terminem wyjścia po 25 latach znajduje się u więźnia materiały niby-pornograficzne, które zresztą pornografią się wcale nie okazują.
- W każdym razie zaskakuje, dlatego że przecież byłem ministrem sprawiedliwości, więziennictwo podlega ministrowi sprawiedliwości, wiem z własnej obserwacji, jak wyglądają przeszukania, no i nagle zaskakuje mnie, że codzienne przeszukania tego nie wykryły, a nagle przeszukanie na dzień, prawie że, przed wyjściem przynosi takie rewelacje.
A rozumie pan mechanizm, jaki przynosi takie rewelacje?
- Mogę sobie wyobrazić oczywiście, że zrobiono coś ponadstandardowego, żeby podjąć jeszcze jakąś dramatyczną próbę zatrzymania T. w zakładzie karnym.
Ale nie poszło to aż tak daleko, żeby podrzucić mu jakieś materiały do celi, bo gdyby mu podrzucono, jak mówi - skądinąd słusznie - minister sprawiedliwości, to pewnie byłyby to takie materiały, które by prokuraturę skłoniły do postawienia jakichś ostrych zarzutów.
- Całkowicie się z tym zgadzam, dlatego że na pewno zrobiono by to bardziej profesjonalnie. Trudno podrzucać materiały, które są wysoce wątpliwe.
Uważa pan, że w tej sprawie dyrektor więzienia się nie popisał?
- Nie znam mechanizmu. Trzeba by najpierw zapytać dyrektora więzienia, przecież on nie podejmował takiej decyzji jednoosobowo, z kimś musiał się konsultować. Naiwne byłoby twierdzenie, że sam sobie, na własną rękę, nagle, w ostatniej chwili coś tam wymyślił.
Pan na miejscu swojego następcy, czyli ministra Biernackiego, myślałby o odwołaniu szefa więzienia czy jednak nie?
- Nigdy nie zaczynałem od odwołania. W takich wypadkach wolałem najpierw skierować kontrolę, która bardzo szczegółowo tą sprawę wyjaśni. Poza tym zajmuje się tym także prokuratura. Wystarczyło wczoraj wysłuchać rzecznika prokuratury dr. Andrzeja Muchy, który o tym mówił.
A to jest sprawa, po której minister sprawiedliwości powinien rozważyć własną dymisję?
- Uśmiecham się oczywiście, bo to jest bardzo wdzięczny temat. Ja wiem, że spora część mediów lubi coś takiego, jak gdzieś się zwalnia ministra, dymisjonuje i tak dalej - i sam tego doświadczyłem, też oczywiście przez więziennictwo, ale uważam, że bez przesady...
No tyle, że pana to premier odwoływał.
- No dokładniej prezydent na wniosek premiera. Ale bez przesady. Uważam, że nie ma powodu, żeby akurat sięgać aż po ministra. Ja wiem, że opozycja bardzo chętnie by to widziała.
Mariusz T. na wolności
Cała ta sprawa nie była demonstracją pewnej bezradności państwa?
- To nie była kwestia bezradności państwa. To była chęć zadowolenia części społeczeństwa i pokazania, że tego typu sprawcę uda się za wszelką cenę zatrzymać w zakładzie karnym. No na szczęście można mówić oczywiście o niedoskonałości tych procedur. Dlaczego dopiero w lipcu weszło to pod obrady Sejmu? Być może trzeba było wcześniej, ale te trzy tygodnie, jeżeli chodzi o ogłoszenie w Dzienniku Ustaw, i tak by nic nie dały, co widać po terminach sądowych.
Pan uważa, że dobrze się stało, że Mariusz T. wyszedł na wolność?
- Powiem tak, że na pewno ze strony Mariusza T. nic nikomu nie grozi, dlatego że operacja...
A skąd to pańskie przekonanie?
- Z operacji policyjnej. Mniej więcej się orientuję, jak taka operacja może wyglądać i...
No jak wygląda?
- Właśnie tak, jak pokazywano - że w konwoju wywieźli go antyterroryści i jest dozorowany tak mniej więcej jak świadek koronny, czyli na pewno z jego strony przez dłuższy okres czasu nie grozi nikomu niebezpieczeństwo. Przecież wiemy dobrze, że żaden minister, choćby spraw wewnętrznych, ani komendant policji, nie pozwoli sobie na to, żeby w tym czasie T. coś komuś zrobił, bo to jest koniec kariery zawodowej tych osób.
Wkrótce pełny tekst rozmowy.