Co się w nas zmieniło?
Kibice dawno zapomnieli o pokoju, politycy - o gestach pojednania. Przeminęło poczucie wspólnoty, zniknęły kolejki przed konfesjonałami. Co prawda rosną pomniki i przybywa chętnych, by imieniem Jana Pawła II coś nazwać, ale to nie spektakularna duchowa odnowa, której wszyscy się spodziewali. Może rozczarowanie jest przedwczesne, może ziarno dopiero kiełkuje? Badania CBOS sugerują, że wiernych w Polsce przybyło.
W postanowieniu powziętym po śmierci Jana Pawła II wytrwali bracia Galice z Poronina, zwani Gudbajami. Przezwisko odziedziczyli po ojcu, który niegdyś na zakopiańskich Krupówkach parał się cinkciarstwem. Interes szedł mu nieźle, choć stary Galica w obcych językach znał tylko "gudbaj" i tak zaczepiał klientów. W połowie lat 90. "Gudbaje" na granicy Poronina i Białego Dunajca założyli przybytek Bahama, z góralska rzecz ujmując: dom z dziewkami.
- Co ja się namodliłem, żeby to paskudztwo zamknęli - wspomina ksiądz Franciszek Juchas, proboszcz poronińskiej parafii. I z ambony "Gudbajów" wytykał, że to wstyd, by górale tak przez Ojca Świętego ukochani, czymś takim się parali. Interweniował nawet u władz.
Galice tłumaczyli sąsiadom, że te dziewki to tylko dla ceprów. A władzom - że nijakich stosunków seksualnych u nich nie ma. - Próbowałem im zabrać koncesję na alkohol. Ale zaraz obok otworzyli restaurację i już nie miałem ruchu - wspomina były wójt Białego Dunajca Jan Gąsienica-Walczak.
W przeddzień pogrzebu papieża Galice zjawili się na plebanii u księdza Juchasa i oświadczyli, że dziewki rozpuścili ("idźcie i nie grzeszcie więcej"), a przybytek zamknęli. Żeby hołd oddać Wielkiemu Bacy Janowi Pawłowi II.
- I w postanowieniu wytrwali przez ten rok - zaświadcza ks. Franciszek. Honor u górali rzecz święta. Przed dutkami, choć nimi nie gardzą. Teraz "Gudbajowie" żyją w zgodzie ze swoim sumieniem i sąsiadami.
Kropla drąży skałę
Szczęśliwie honor góralski inny niż u kibiców, zwłaszcza tych Cracovii i Wisły. Niespełna rok temu skandowali: "Nie ma lepszego od Jana Pawła II!", "Wszyscy powiecie, Wojtyła rządzi na świecie!". Wspólna msza. Na stadionie 20-tysięczny tłum kibiców "Pasów" (Cracovii) i "Gwiazdy" (Wisły). Pojednanie trwało ledwie miesiąc. Już w maju szalikowcy stoczyli pierwszą bitwę na ulicach. Dwa tygodnie temu od ciosu nożem w plecy zginął 21-letni Marcin, kibic Wisły. Ktoś komuś zabrał szalik. Chłopakom się nie spodobało. Szukali winnego. Trafił się Marcin. Spokojny, lubiany. Właśnie szukał pracy. Na jego pogrzebie odegrano "Barkę".
Krakowski radny Ryszard Nidecki złożył wniosek, by stadionowi Cracovii odebrać imię Jana Pawła II, bo "dość szargania świętości". A na internetowym forum kibiców "Kid" napisał o pojednaniu: "jak dla mnie to jest, a raczej było pojebanie... ludziom się we łbach poprzewracało... wspólna msza... marsze i będzie OK!?".
- Nic nie dzieje się tak z dnia na dzień - mówi ksiądz Franciszek Juchas. - Nad tym, żeby bracia Galicowie oprzytomnieli, pracowała przez wiele lat cała nasza społeczność. Modlitwą, perswazją. Kropla drąży skałę.
Zdaniem księdza prof. Krzysztofa Pawliny, rektora warszawskiego seminarium i socjologa, reakcja na śmierć papieża nie była tylko manifestacją uczuć. Z badań, które przeprowadzał w szkołach średnich już po okresie zwyczajowej żałoby, wynika, że 15 proc. nastolatków po śmierci Ojca Świętego zmieniło na lepsze stosunek do świata i ludzi, 20 proc. młodych ludzi umocniło się w wierze, a co czwarty zaczął się zastanawiać nad sensem istnienia i wartością życia.
Gdy umierał papież Polak, włoski tłum klaskał. Polacy - i ci na Placu św. Piotra, i ci przed telewizorami - milczeli skonsternowani. - To stary rzymski obyczaj. Człowiek jest jak aktor, który schodzi ze sceny życia - wyjaśnił ktoś wreszcie.
Gabrysia Sucharska z początku nieśmiało, ale też zaczęła klaskać. Myślała o Ojcu Świętym, ale też o swoim życiu. - Zaczęłam zadawać sobie pytania - opowiada. - Czy jestem dobrym człowiekiem? Dokąd prowadzą moje życiowe wybory? Czy kiedyś, "schodząc ze sceny", będę czuła satysfakcję po dobrym życiu?
Nie potrafi powiedzieć, czy stała się lepsza. Ale wie, że żyje bardziej świadomie. - Zaraz po śmierci papieża byłam nawet trochę zawstydzona, że nie biegam codziennie do kościoła i nie chodzę w czerni. Tak robili moi znajomi, nawet ci bardziej imprezowi. Ale do dzisiaj niewiele im z tego entuzjazmu zostało - mówi.
Co dziesiąty pozostał
"Jestem grzesznikiem, ale mam nadzieję, że ja też kiedyś będę w Raju, tam gdzie odszedł "mój" ojciec Jan Paweł II, że się zmienię, będę żył tak, jak nauczał nas Papież i zdam mój egzamin z życia" - wpisał się w internetowej księdze pamiątkowej "20 Latek". Czy zrobił choć pierwszy krok? Nie wiadomo. Ale inni z pewnością tak. W ostatnich dniach życia i po śmierci Jana Pawła II kościoły były pełne. Do spowiedzi przychodzili ludzie nieprzystępujący do sakramentów od lat. - Sam spowiadałem 60-letniego mężczyznę, który obraził się na Pana Boga we wczesnej młodości. Pod wpływem impulsu postanowił przystąpić do sakramentu nazajutrz po odejściu Ojca Świętego - mówi proboszcz jednej z podwarszawskich parafii.
Duchowni szacują raczej zgodnie, że z tego "pospolitego ruszenia" został we wspólnocie co dziesiąty. Większość z nich to katolicy z odzysku. Ochrzczeni i wybierzmowani, którzy gdzieś wiarę zagubili. Tak jak Kasia Kęsicka - w dniach choroby papieża przylgnęła do wspólnoty kościoła oo. dominikanów na warszawskim Służewie. Ale jej powrót do Boga zaczął się już podczas ostatniej pielgrzymki Ojca Świętego. Zobaczyła w telewizji, jak chory i cierpiący wspina się po schodach do samolotu, którym miał odlecieć. - Doszedł do ostatniego stopnia i odwrócił się, by jeszcze raz popatrzeć. I wtedy zrozumiałam, że to jego cierpienie to pytanie do mnie. I jeśli odpowiem "nie", wszystko pójdzie na marne: jego wysiłek, heroizm, troska - opowiada. Poczuła, że potrzebuje Boga, Kościoła i... powróciła do swojej codzienności. Ale, jak mówi, ziarno kiełkowało. Poszła na mszę, przed świętami do spowiedzi. Prawdziwym przełomem było odejście Jana Pawła II.
- Poczułam, że już nie ma na co czekać, że jego zasiew musi wzrastać, jeśli ma przynieść plon - mówi. - Zrozumiałam, że muszę stać się świadomą chrześcijanką, realizującą wiarę w codziennym życiu. Że muszę pozostać jako świadectwo po papieżu, jak tysiące innych ludzi, których skierował ku Chrystusowi.
Teraz najbardziej boli ją to, że wśród najbliższych nie ma takich, z którymi mogłaby o sprawach duchowych rozmawiać. Modli się i za nich, i żeby wytrwać na swej drodze, mądrze nią iść.
Katecheza bez słów
Po śmierci Ojca Świętego wiele par zdecydowało się zalegalizować związki w Kościele. Wśród nich byli także ludzie żyjący w cywilnym związku od lat. Najsłynniejszymi z nich są Małgorzata i Donald Tuskowie. Krążyły też plotki, że przed końcem kadencji ślub w prezydenckiej kaplicy wzięli Jolanta i Aleksander Kwaśniewscy. Ten ostatni - jak donosiły media - głęboko przeżył śmierć Ojca Świętego, a potem powołanie na świadka w procesie beatyfikacyjnym polskiego papieża.
- Jestem człowiekiem niewierzącym, ale po śmierci Jana Pawła II płakałem - deklaruje Paweł Zachariasz. I opowiada, jak zaczął wtedy myśleć o własnym ojcu, z którym od wielu lat nie utrzymywał kontaktów. - Przestraszyłem się, że mogę go już nigdy nie zobaczyć. A moje dzieci nie poznają dziadka.
Długo się łamał. W końcu wpakował swoje maluchy do auta i pojechał pod blok ojca. Przed klatką schodową już chciał zawrócić, ale spojrzał w górę i ujrzał świeczkę w oknie mieszkania, w którym się wychował. Wszedł na górę. Ojciec otworzył drzwi i powiedział po prostu: "Wejdź, synu". - Kurde, scena jak z amerykańskiego filmu - podkpiwa teraz Paweł. Ale pojednanie było prawdziwe. Przetrwało.
Tamara Tarasewicz, psycholog i doradca rodzinny, miała kilka takich przypadków. - Ludzie, wyciszeni w obliczu śmierci wielkiego Polaka, zakopywali topór wojenny. "Skoro Kwaśniewski z Wałęsą podali sobie ręce na zgodę, to dlaczego nie ja ze szwagrem?". Dla wielu rodzin to był milowy krok naprzód - uważa Tarasewicz.
Ksiądz dr Piotr Krakowiak, krajowy duszpasterz hospicjów, podkreśla, że Jan Paweł II w swych ostatnich dniach "wygłosił wspaniałą katechezę na temat umierania, nie mówiąc ani słowa". Decyzja Ojca Świętego, by opuścić szpital i umierać w gronie bliskich i współpracowników była zgodna z filozofią hospicyjną.
- To była nauka, jak umierać - mówi Andrzej z Fundacji "Pomorski Dom Nadziei". Nazwiska nie chce ujawniać, boi się stygmatyzacji. Jest nosicielem HIV i ma rodzinę. - Przy obecnym postępie medycyny moja choroba jest uznawana za przewlekłą, ale wiadomo, że śmierć gdzieś tam czeka. Zwłaszcza gdy człowiek jest na dodatek po wylewie - mówi. I to pytanie, gdzieś w zawieszeniu: czy będę umiał odejść godnie, mimo bólu...? - Tak odchodził Ojciec Święty i ja teraz wiem, że to możliwe - mówi. Ale to nie znaczy, że Andrzej odwrócił się plecami do życia. Wręcz odwrotnie. Jeszcze bardziej zaczął je cenić. Każdą chwilę spędzoną z bliskimi, każdą rzecz, którą może zrobić dla innych.
Motto tej fundacji brzmi: "Człowiek jest wartością, bo jest tym, kim jest, a nie z powodu tego, co mówi albo posiada". To też słowa Jana Pawła II. Bo jak mówi Andrzej, papież jest we wszystkim, co dobrego się robi.
W zeszłym roku wiele osób deklarowało, że będzie chciało pomóc cierpiącym, umierającym. - W tym pierwszym okresie może i zgłosiło się kilku wolontariuszy w porywie serca - mówi ks. Zenon Ryzner, dyrektor Archidiecezjalnego Domu Hospicyjnego im. Jana Pawła II. - Ale mieli chęć robienia rzeczy wielkich. Gdy prosiliśmy ich, by posiedzieli z chorymi na raka i potrzymali ich za rękę, to ich nie satysfakcjonowało.
Nieco lepiej było z działalnością na rzecz innych potrzebujących. Duszpasterstwo Młodzieży w Lublinie przeszkoliło ponad pół tysiąca wolontariuszy, z których część już podjęła pracę w domach dziecka i innych placówkach. Większość z nich twierdzi, że to śmierć Papieża zmotywowała ich, by zrobić coś dobrego. Z badań przeprowadzonych przez firmę SMG/KRC Millward Brown Company wynika, że w 2005 roku prawie 7 mln dorosłych Polaków (dwa razy więcej niż przy poprzednim badaniu) poświęciło swój czas na wolontariat. A ich motywacje były przede wszystkim światopoglądowe.
Dorota Bielatowicz z kamienicy na Tynieckiej 10 w Krakowie stanowczo kręci głową. Nie - śmierć papieża niczego nie zmieniła. Pani Dorota razem z czwórką dzieci zajmuje dwa pokoje na parterze, w których za studenckich czasów mieszkał Karol Wojtyła. Lokal komunalny, zero luksusów. Ale gdy Ojciec Święty był z pielgrzymką w 2002 r., to się przed kamienicą na Tynieckiej zatrzymał. Potem z Watykanu przyszły do pani Doroty podziękowania za symboliczną gościnę. I teraz z dziećmi zapala znicz przed domem. - W naszej rodzinie nic się nie zmieniło, bo my o naszym polskim Ojcu Świętym nawet jeszcze nie potrafimy mówić w czasie przeszłym - wyjaśnia pani Dorota. - Dla nas on jeszcze nie odszedł. To dopiero rok.
Luiza Łuniewska
Zobacz też nasz raport specjalny: Jan Paweł II - co w nas zostało z tamtych dni