Dymisja Żukowskiej wisiała na włosku od dłuższego czasu. Jej liczne wypowiedzi medialne nie podobały się zwłaszcza regionalnym działaczom SLD. - Chodzi o sprawy kulturowe - przekazał nam jeden z polityków. Jak usłyszeliśmy, ma to związek m.in. z nadmierną promocją LGBT. Działaczom nie przypadł do gustu sposób prowadzenia polityki medialnej Sojuszu. W ich opinii Żukowska miała w głównej mierze stawiać na sprawy obyczajowe, a zbyt słabo eksponować kwestie np. pracownicze. Sprawa nabrała rozpędu po wypowiedzi Żukowskiej w programie "Śniadanie Polsat News", kiedy przyznała, że szczepienia na koronawirusa powinny być obowiązkowe. - To pretekst, bo całe biuro nie funkcjonowało jak należy. Może teraz się to zmieni - słyszymy. Dyskusja nad odwołaniem Żukowskiej rozpoczęła się podczas posiedzenia zarządu SLD o godz. 15. Jak się dowiedzieliśmy, w grę wchodziły trzy rozwiązania: odwołanie Żukowskiej, jej samodzielna decyzja o odejściu lub pewien manewr prawny. SLD zastanawiało się, czy nie wykorzystać uchwały, która miałaby zakazać pełnienia funkcji rzecznika prasowego parlamentarzystom. Jak dowiedziała się Interia, Zarząd SLD... połączył opcje 2 i 3. Zdecydowano, że rzecznikiem prasowym nie może być parlamentarzysta, a na tej podstawie Żukowska zrezygnowała. Co dalej? W grę wchodziło kilka nazwisk, a wśród najczęściej wskazywanych pojawiali się wiceszefowie SLD Karolina Pawliczak i Tomasz Trela. Problem w tym, że i oni są parlamentarzystami, a w związku z nowym porządkiem wewnętrznym, nie będą mogli pełnić tej funkcji. Na horyzoncie jest też połączenie SLD z Wiosną, więc niewykluczone, że to stanowisko trafi do jednego z członków partii Roberta Biedronia. Jest też przesądzone, że zmiany w samym SLD przełożą się na funkcjonowanie wspólnego klubu Lewicy, bo Żukowska była jednocześnie szefową pionu medialnego całej parlamentarnej Lewicy. Trzecim z koalicjantów w klubie parlamentarnym jest Razem. Jakub Szczepański, Współpraca: Łukasz Szpyrka