Agenci w Kościele
Po oskarżeniu przez IPN ojca Hejmy o współpracę ze służbami specjalnymi PRL coraz częściej mówi się o potrzebie rozliczenia duchownych z przeszłością. Historycy szacują, że 1 na 10 księży mógł być agentem.
Z komunistycznymi władzami współpracowało z różnych względów około 10-15 procent księży i osób świeckich aktywnych w środowiskach kościelnych. Nie wiadomo, ilu ich było dokładnie, bo SB nie rozróżniała w swych statystykach zwerbowanych księży i świeckich; najwięcej było ich w 1984 r. - 8334.
Jak werbowano księży
Duchownych pozyskiwano do współpracy, stosując m.in. groźby utraty życia lub wyciągając na światło dzienne drażliwe kwestie z życia prywatnego, jak choćby skłonność do hazardu czy alkoholu. Bezpiece bardzo zależało na informacjach jak najbardziej intymnych. Takie uznawano za najcenniejsze. Odgrywały one ogromną rolę przy pozyskiwaniu kolejnych agentów wśród duchownych. Były przydatne przy zastraszaniu niepokornych i kontrolowaniu ich działalności.
- Księża, którzy współpracowali ze służbami specjalnymi PRL, raczej byli tzw. kontaktami operacyjnymi (KO), a nie tajnymi współpracownikami (TW), gdyż w tej formie działalności agenturalnej nie wymagano podpisywania formalnego zobowiązania do współpracy, jak wobec TW - sądzi historyk PRL dr Antoni Dudek.
Na przełomie lat 80. i 90. SB zniszczyła wszystkie tzw. teczki ewidencji operacyjnej księży (którą zakładano każdemu z chwilą wstąpienia do seminarium duchownego) oraz większość akt agentury. Ocalała jednak część akt w jednostkach terenowych IV departamentu MSW zwalczającego Kościół. Akta wywiadu były niszczone w mniejszym stopniu.
Andrzej Grajewski z IPN, w swojej książce "Kompleks Judasza" namawiał kiedyś do zmierzenia się z problemem ludzi Kościoła uwikłanych we współpracę. Przewidywał, że fala lustracji duchownych, jaką obserwował w byłej NRD i w Czechosłowacji, przyjdzie do nas. Jak powiedział niedawno w wywiadzie dla RMF, część duchownych spółpracujących z SB umarła, ale część nadal pełni swoje funkcje. - Osób, które złożyły urząd, bo postawiono im tego rodzaju zarzuty, chyba nie ma - przyznał Grajewski. Ci, co do których nie ma wątpliwości, że byli agentami, nie powinni zajmować urzędów w Kościele - dodał.
Lustracja caritasowców
Jak przypomniał niedawno w "Gazecie Wyborczej" abp Alfons Nossol, Kościół w Polsce już kiedyś przeszedł swoistą lustrację. Doszło do niej w 1977 r. Na polecenie prymasa Stefana Wyszyńskiego biskup Nossol miał rozeznać się we wpływach tzw. księży caritasowców, podejrzewanych o współpracę z bezpieką. "Koła upaństwowionego w 1950 r. Caritasu były tworzone de facto przez UB, które prowadziło do nich 'nabór', choć formalnie organizatorem tych kół były placówki terenowe urzędu ds. wyznań" - wyjaśnia ks. Alojzy Sitek, wieloletni kanclerz opolskiej kurii.
Caritasowcy mieli donosić bezpiece o wszystkim, co dzieje się w ich otoczeniu. "Wiedzieliśmy, kogo złamano, kto z nas donosi, kto jest w Caritasie. Ale nie dotknął tych księży żaden poważny ostracyzm. Po prostu nie mówiliśmy przy nich o ważnych sprawach" - twierdzi ks. Sitek.
Bp Nossol otrzymał od prymasa Wyszyńskiego polecenie zmierzenia się z "lustracją" caritasowców. Wysłał więc ankiety do wszystkich księży diecezji z pytaniami, czy i w jakim czasie należeli do Caritasu, jakie informacje przekazywali bezpiece, czy brali za to wynagrodzenie.
Prymas Wyszyński chciał bowiem radykalnego oczyszczenia. Ci, którzy się przyznali, musieli w dwa tygodnie od rozmowy z biskupem wysłać pismo do centrali, że występują z Caritasu, i przynieść do kurii potwierdzenie, że to zrobili. W przeciwnym wypadku tracili wszelkie przywileje kościelne. "Byli tacy, którzy mówili, że są już w tym wieku, że żadnych listów nie będą pisać, tylko wolą odejść z parafii. Większość jednak wystąpiła z Caritasu" - powiedział abp Nossol.
Komisje o księżach-agentach
Co prawda księża jakiegokolwiek Kościoła nie podlegają u nas ustawie lustracyjnej, nakazującej osobom pełniącym funkcje publiczne ujawnianie związków ze specsłużbami PRL, ale po ujawnieniu sprawy o. Konrada Hejmy zwierzchnicy kościelni sami coraz częściej mówią o konieczności podjęcia tematu współpracy księży z SB. Kolejne diecezje powołują komisje do zbadania działań tajnych służb PRL wobec Kościoła katolickiego, w tym także księży-agentów. Komisje takie, złożone z duchownych, prawników i historyków, powstały już przy współpracy Instytutu Pamięci Narodowej w kilku diecezjach na mocy autonomicznych decyzji ich władz. Episkopat nie wydawał na razie żadnych dyrektyw w tej sprawie; zresztą nie może niczego diecezjom nakazywać.
Powołujący komisje zapewniają, że powstają one przede wszystkim "dla zbadania prawdy historycznej - nie dla sensacji czy "wyszukiwania grzeszków księży". Mają zapoznawać się z teczkami księży, zająć się analizą materiałów i w miarę możliwości obiektywną oceną. Zbadanie akt może zająć kilka lat. - Komisja nie będzie karać ewentualnych agentów, bowiem większość księży, których udało się zwerbować, już nie żyje. Ci zaś, którzy ewentualnie donosili i jeszcze żyją, są w podeszłym wieku - powiedział metropolita wrocławski abp Marian Gołębiewski, w którego diecezji działa już taka komisja.
- Kościół od dawna widzi potrzebę dotarcia do prawdy, choć ostatnie wydarzenia mobilizują do działania - powiedział bp pomocniczy w diecezji szczecińsko-kamieńskiej Marian Błażej Kruszyłowicz. - Jest ze strony Kościoła chęć naprawienia krzywdy, popełnionej nie przez sam Kościół, ale ewentualnie przez jego ludzi, co najmniej poprzez przeprosiny - dodał.
Pytany, dlaczego komisje takie powstają dopiero 15 lat po obaleniu komunizmu, rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie bp Tadeusz Pieronek odparł, że "15 lat zaniedbań minęło nie tylko w tej kwestii". Podkreślił, że wcześniej Kościół nie miał dostępu do archiwów tajnych służb PRL. Bp Pieronek nie wiąże powoływania komisji bezpośrednio ze sprawą o. Hejmy. "Bardziej wiązałbym to ze sprawą listy Wildsteina" - dodał.
Bp Pieronek zaznaczył, że Kościół nie boi się lustracji. - Kościół nie boi się bowiem prawdy, która - nawet bolesna - jest lepsza od braku prawdy - oświadczył.
INTERIA.PL/RMF/AP