Wczoraj ujawniono, że o. Konrad Hejmo, który miał być współpracownikiem służb specjalnych PRL w otoczeniu Karola Wojtyły, nie był formalnie tajnym współpracownikiem, tylko właśnie kontaktem operacyjnym. Dudek wyjaśnił, że według instrukcji obowiązujących w służbach specjalnych PRL, kontaktem operacyjnym mógł być informator, który nie podpisał formalnego zobowiązania do współpracy. - SB znając niechęć duchownych do podpisywania takich zobowiązań, korzystało wtedy z możliwości pozyskania ich właśnie jako KO - dodał. Poinformował, że podstawową różnicą między TW i KO było to, że TW zlecano aktywne działania, np. by rozpowiadali o kimś jakąś plotkę. - KO był w tym sensie zazwyczaj biernym źródłem informacji; mówił, co wiedział; nie miał zaś zlecanych czynnych zadań, jak TW - powiedział historyk. Podkreślił, że np. udzielający informacji członkowie PZPR byli rejestrowani jako kontakty operacyjne. - Chodziło o to, by obejść formalny zakaz werbowania jako TW członków partii komunistycznej - dodał. Środowa "Rzeczpospolita" podała, że o. Hejmo mógł być informatorem wywiadu PRL. Według Dudka, zasadą w pracy służb specjalnych PRL było przekazywanie przez SB, w przypadku gdy jej agent wyjeżdżał za granicę, sprawy do wywiadu, czyli departamentu I MSW. - Jeśli wywiad był zainteresowany taką współpracą, agent "przechodził" do departamentu I; jeśli nie - był "zamrażany" w SB - powiedział. Podkreślił, że taka była zasada, ale w rzeczywistości zdarzało się, że poszczególne służby PRL nie informowały się o swych agentach i wchodziły nawet sobie czasem w drogę. On sam zna przykład z lat 70. agenta departamentu I MSW, wysłanego do Brukseli, który "zaczął się tam dziwnie zachowywać". Okazało się bowiem, że był on już wcześniej agentem wywiadu wojskowego PRL i nie poinformował o tym MSW. Zachowało się nawet pismo szefa wywiadu MSW Mirosława Milewskiego z pretensjami do ówczesnego szefa wywiadu wojskowego Czesława Kiszczaka. Dudek podtrzymał ustalenia historyków, że w PRL agentami mogło być od 10 do 15 proc. księży i osób świeckich. Jak wynika z wydanej ostatnio przez IPN książki "Metody pracy operacyjnej Aparatu Bezpieczeństwa wobec Kościołów i związków wyznaniowych 1945-1989", procent księży, których w PRL udało się zwerbować do tajnej współpracy, sięgał właśnie kilkunastu procent ogółu. Nie wiadomo, ilu ich było dokładnie, bo SB nie rozróżniała w swych statystykach zwerbowanych księży i świeckich; najwięcej było ich w 1984 r. - 8334. Dudek przypomniał, że na przełomie lat 80. i 90. SB zniszczyła wszystkie tzw. teczki ewidencji operacyjnej księży (którą zakładano każdemu z chwilą wstąpienia do seminarium duchownego) oraz większość akt agentury. Ocalała jednak część akt w jednostkach terenowych IV departamentu MSW zwalczającego Kościoły. - Także akta wywiadu były niszczone w mniejszym stopniu - dodał Dudek.