Jakub Szczepański, Interia: Branża funeralna jest pomijana w czasie epidemii koronawirusa. Zgodzi się pan? Adam Ragiel, balsamista oraz specjalista usług funeralnych: - Niestety. O zmianie przepisów dotyczących zmarłych nikt nie myśli. Branża pogrzebowa zawsze była na samym końcu, w czasie epidemii niewiele się zmieniło. Brakuje wytycznych i nie wiadomo, jak postępować z ciałami zmarłych na koronawirusa. Takie osoby traktujemy jak zmarłych na chorobę zakaźną. Nie ma jednak rozporządzenia wydanego w związku z COVID-19. A powinno być. Co umożliwi taki dokument? - Będzie wiadomo, jak postępować z ciałem, jeśli na przykład chory umrze w domu. Zdarza się, że ktoś nieoczekiwanie pożegna się z życiem podczas kwarantanny. Często mówi się o chorobach towarzyszących. Wiemy już, że koronawirus bardzo obciąża układ krążenia - ktoś może dostać zawału i umrzeć bezpośrednio z takiego powodu. Ustawa nie mówi, jak w takiej sytuacji ma się przygotować zakład pogrzebowy. Musicie jednak pracować. - Jeśli do chorego przyjeżdża pogotowie, jest w pełni zabezpieczone: kombinezony, maski, gogle. W branży pogrzebowej każdy chroni się sam. Skąd mamy wziąć środki ochrony, skoro z dostępem do nich mają problem szpitale? Zakłady pogrzebowe borykają się chociażby z zakupem rękawiczek. A dostępu nikt nie ułatwia. Jak zabezpieczają się organizatorzy pochówków? - Każdy robi to, jak może. Kiedy odwiedzam prosektoria, obserwuję, że niektórzy nie zwracają uwagi nawet na to, czy kombinezony mają właściwości izolacyjnie, czy nie. Ważne, żeby w ogóle mieć kombinezon. Niektórzy zakładają już nawet te malarskie z marketów budowlanych. Mówimy o osobach, które transportują ciała? - Zgadza się. Wydaniem do transportu zwłok zajmuje się człowiek, który pracuje w prosektorium. Laborant sekcyjny powinien zdezynfekować ciało płynem wirusobójczym, włożyć je do dwóch worków foliowych, zamknąć trumnę. Do tego dołożyć pokrowiec na trumnę. Teoretycznie pracownicy zakładu pogrzebowego odbierają zabezpieczone zwłoki i nie mają z nimi żadnego kontaktu. Jednak w niektórych prosektoriach jest tylko jedna osoba zajmująca się ciałami, więc pracownicy zakładów pogrzebowych muszą pomagać. Mamy katastrofę. Słyszał pan o osobach z branży, które zaraziły się koronawirusem? - Są firmy pogrzebowe, które odmawiają rodzinom osób zmarłych na COVID-19 wykonania usługi pogrzebowej ze względu na obawę zakażenia choćby z powodu braku odpowiednich środków ochronnych, bo nie mogą ich gdzie dostać. Jeżeli chodzi o pracowników, na razie nie słyszałem o takiej sytuacji. Problem w tym, że nie wiadomo, jak wirus zachowuje się w ciele martwego. Pytanie, czy umiera razem z żywicielem, a jeśli tak, to po jakim czasie. Może utrzymuje się w zwłokach przez kilka dób? Nie ma precyzyjnej odpowiedzi na to pytanie, badań. Zakładamy, że koronawirus może pozostać w ciele przez dłuższy czas. Nie ma informacji z sanepidu czy Państwowego Zakładu Higieny? - W jednej ze swoich wypowiedzi Główny Inspektor Sanitarny powiedział, że branża pogrzebowa powinna sobie radzić sama na podstawie obowiązującej ustawy ze stycznia 1959 roku. Państwo wychodzi z założenia, że szkoda czasu na zmarłych. Badanie zwłok najwyraźniej nie jest do niczego potrzebne. Sęk w tym, że przy ciałach pracują żywi. Też chcemy się czuć bezpiecznie. Przecież mamy swoje rodziny, po pracy wracamy do bliskich. Staramy się zachowywać środki ostrożności, ale - siłą rzeczy - trudno to robić. Na tle funeralnej codzienności, zgonów ze względu na koronawirusa nie ma tak wiele? - W skali całego kraju, śmierć spowodowana koronawirusem to nie są nagminne przypadki. Wiadomo, że im więcej zakażeń oraz chorych w podeszłym wieku, tym więcej odnotujemy zgonów. Statystycznie jest ich naprawdę niedużo. Biorąc pod uwagę, że wiele osób zakażonych koronawirusem umiera, a cierpi także na choroby przewlekłe, choroba przyspieszyła ich śmierć. Pan jest osobą do zadań specjalnych. Czy obserwuje pan jakieś konkretne tendencje wśród bliskich, którzy chowają swoich zmarłych? - Wciąż pozostaje możliwość pożegnania się z bliskimi, na przykład w domu pogrzebowym. Nie jest jasno określone, czy zmarłych przez COVID-19 należy kremować, czy z prosektorium, bez żadnych obrzędów, mają trafiać prosto na cmentarz. Widać jednak zmianę w zachowaniu rodzin. Co ma pan na myśli? - Czuć dystans, który jest zapewne wywołany przekazami w mediach czy w sieci. "Nie, nie: żadnego ubierania. Nie chcemy jechać, mieć kontaktu z ciałem" - często słyszymy takie dyspozycje. To efekt psychologiczny. Ludzie się obawiają, nie chcą być blisko trumny. Częściej decydują się teraz na kremację. I inaczej przechodzą też przez żałobę. Kiedy mamy do czynienia z prochami, wiadomo, że nie ma mowy o żadnym ryzyku biologicznym. Łatwiej zbliżyć się do zmarłego, który nie naraża żywych? - To siedzi w głowie. Zanim nadeszła epidemia rodziny sceptycznie podchodziły do kremacji. Tradycyjny pogrzeb, obcowanie z ciałem zmarłego to przyzwyczajenie, zwłaszcza na prowincjach. Teraz jest zupełnie odwrotnie. Zresztą, większość zakładów pogrzebowych odmawia jakiegokolwiek przygotowania ciała zmarłych na COVID-19. W prosektoriach również. Chodzi o strach? - Raczej niewiedzę i nieprzygotowanie do pracy przy osobie zmarłej na chorobę zakaźną. Przedsiębiorcy pogrzebowi nie przechodzą szkoleń, nie potrafią się zachować w takiej sytuacji. Specustawa, którą przyjęto ze względu na koronawirusa, powinna określać m.in., jakie kombinezony powinni nosić pracownicy zakładów pogrzebowych, czy, jak i gdzie utylizować środki ochrony osobistej. Osoba wydająca ciała z prosektorium powinna brać odpowiedzialność za to, czy wszystko zostało dobrze i zgodnie z procedurą przygotowane. Tylko jak egzekwować cokolwiek od pracowników przedsiębiorstw pogrzebowych, skoro środków ochrony osobistej brakuje nawet w szpitalach? - Wszyscy chcą teraz dostać worki na zwłoki. Mnóstwo handlarzy próbuje robić na tym biznes, zapotrzebowanie zgłaszają szpitale i domy pomocy społecznej. Skąd takie zapotrzebowanie? - Specustawa określa, że ciało zmarłego na COVID-19 musi być włożone w dwa worki. Placówki nie wiedzą, ilu będzie zmarłych, więc muszą się odpowiednio zabezpieczyć. Już dopilnowanie tego, czy wszystko przebiega zgodnie z procedurami, jest problemem. Nie mamy policji sanitarnej, a odbieranie zmarłych powinien ktoś nadzorować. Na pewno sanepid nie zdaje egzaminu. Na co zwrócić uwagę poza procedurami dotyczącymi wydawania zwłok? - Po przewiezieniu trumny z ciałem, karawan powinien być zdezynfekowany. Obecnie właściciel zakładu pogrzebowego bierze za to odpowiedzialność. Dezynfekuje albo nie. Kilka godzin po przewiezieniu zmarłego na COVID-19 może się odbywać kolejny pogrzeb. Za takim karawanem idzie później kondukt z rodziną. Jeżeli wirus żyje po śmierci chorego, zupełnie nieświadomi ludzie są narażeni na zakażenie. Państwo powinno pomóc zakładom pogrzebowym ze środkami ochrony osobistej? - Nie wiemy, co po śmierci dzieje się z wirusem. Przyjmijmy, zgodnie ze słowami głównego inspektora sanitarnego, że zwłoki należy traktować jak osoby zmarłe na chorobę zakaźną zgodnie z obecną ustawą o cmentarzach i chowaniu zmarłych. W przypadku, gdy materiał biologiczny po śmierci jest nadal aktywny, branża pogrzebowa powinna być porównywana do personelu medycznego. Ryzyko jest podobne? - Jeśli mamy kontakt z osobą zmarłą na COVID-19, jesteśmy narażeni tak samo jak lekarze czy inny personel medyczny. Ciało trzeba przełożyć do worka czy zabrać do chłodni. Kiedy chodzi o ofiarę choroby zakaźnej, jej zwłoki powinny trafić do wydzielonej chłodni. A zakłady pogrzebowe, które takimi dysponują, można policzyć na palcach obu rąk. Usługi branży podrożały ze względu na epidemię koronawirusa? - Nie sądzę. Za dodatkowy worek na ciało można policzyć kilkadziesiąt złotych. Podwyżek cen można by się spodziewać, gdyby liczba zgonów wzrosła do tysięcy w miesiącu. Prywatne firmy skupują worki w dużych ilościach i faktycznie chcą na nich zarabiać, często na zagranicznych rynkach. Obecnie jakiekolwiek worki będzie można dostać w Polsce na przełomie kwietnia i maja. Niebawem może się okazać, że nie będzie jak odbierać zwłok. O tym nikt nie mówi. Czy pandemia koronawirusa może na stałe wpłynąć na branżę pogrzebową? - Jeszcze do niedawna rodziny zmarłych musiały się mierzyć z poważnym ograniczeniem: w pogrzebie mogło uczestniczyć jedynie pięć osób. Oni niesamowicie to przeżywali, zwłaszcza nieobecność. Dotychczas pogrzeb zawsze był ceremonią. Ze zmarłym można było się pożegnać, porozmawiać. Często nie mówimy czegoś najbliższym, a ostatnia okazja nadarza się dopiero po śmierci. Jak na potrzeby rodzin zareagowali przedsiębiorcy pogrzebowi? - Myśmy zaoferowali transmisję online. Dzięki pogrzebom na żywo chcieliśmy, żeby nieobecni członkowie rodzin mogli uczestniczyć w pochówku chociaż duchowo. Od nieobecnych składaliśmy kwiaty. Jak duży to problem widać, po poluzowaniu restrykcji. Chociażby po frekwencji podczas pogrzebu w kościele. Potrzeba pożegnania i bliskości zwycięża nad strachem przed wirusem. Rozumiem, że epoka pogrzebów online jeszcze nam nie grozi? - Chyba nie. Zdaje się jednak, że będzie to usługa czy dodatek do pogrzebu, wykorzystywany częściej. W wielu przypadkach bywa tak, że najbliższa rodzina zmarłych mieszka w innej części kraju czy zagranicą. Wielokrotnie chcą przyjechać, ale z różnych względów nie mogą tego zrobić. Tradycyjne pogrzeby są popularne w Polsce, więc po epidemii wszystko wróci do normy. Być może inaczej będzie w miastach, gdzie żyje się szybko. Jeśli po koronawirusie tempo stanie się jeszcze szybsze, niektórzy będą oglądać pogrzeb ojca czy matki na smarfonach. Jakub Szczepański