Oto piewcy tolerancji zmienili się w inkwizytorów, którzy w imię politycznej poprawności dokonali publicznego linczu na znanym satyryku tylko dlatego, że sami stracili umiejętność odróżniania pastiszu, parodii, aluzji, satyry - wszystko jedno, jakich lotów - od prawdziwych aktów nietolerancji i nienawiści. A z własnych chimerycznych afektów i uczuć próbują zrobić uniwersalną busolę moralną dla każdego, choć jest to całkowite zaprzeczenie idei wolności słowa i odpowiedzialności. To zapowiedź mentalnej katastrofy. Znany satyryk przed miesiącem krytycznie sparodiował na antenie Jarosława Kaczyńskiego, który podczas swoich wystąpień publicznych kilkukrotnie żartował z osób o zaburzonej tożsamości płciowej (że jak to możliwe, że niektórzy rano są Władysławem, a wieczorem Zosią). Traf chciał, że stało się to podczas łączenia z dziennikarzem Piotrem Jaconiem, który znany jest z tego, że jest ojcem transpłciowego dziecka. Wprawdzie Daukszewicz sam uznał, że popełnił gafę, za co natychmiast przeprosił, ale to nie pomogło, bo najwyraźniej żądano od niego głębszej samokrytyki i bolesnego samobiczowania. Jacoń zagrzmiał więc o swojej złości, pewna lewicowa specjalistka od równości, wolności i braterstwa domagała się wyrzucenia satyryka z programu, a on sam stał się obiektem nagonki, w której epitet "transfob" zajął poczesne miejsce. Czytaj też: Artur Andrus i Robert Górski odchodzą ze "Szkła kontaktowego" "Mam niestety nieodparte wrażenie, że (Jacoń) sam się na swój krzyż wdrapał, bo nikt go tam nie powiesił" - napisał w oświadczeniu Daukszewicz. I dodał: "A już na pewno nie ja, ani moja rodzina, która nie może się pozbierać po hejcie, na który nas skazał. I mam także nieodparte wrażenie, że z ofiary zamienił się dość szybko w kata, i że ma to gdzieś. Jeśli tak ma przebiegać nauka tolerancji, to ja w czymś takim nie zamierzam uczestniczyć". Satyryk przypomniał także, że w swoich utworach solidaryzował się z mniejszościami seksualnymi w ich walce o tolerancję, więc słuszne protolerancyjne emocje Jaconia nie sięgnęły właściwego celu. Okazało się, że brak tolerancji zarzuca się dziś tolerancyjnym satyrykom, którzy postanowili zakpić z nietolerancyjnej władzy. Daukszewicz stał się jedną z ważniejszych polskich ofiar ideologii wymazywania nieprawomyślnych postaci przez tzw. przebudzonych, która od kilku lat pustoszy świat Zachodu. "Ruch cancel culture, a zwłaszcza woke culture, czyli tzw. przebudzonych, wprost nawiązuje do historycznej idei wigilantyzmu, czyli pozaprawnych samozwańczych sił porządkowych. Jego przedstawiciele chcą mieć absolutną sprawiedliwość tu i teraz, bez żadnej zwłoki i żadnych wątpliwości. Struktura psychiczna vigilantes-przebudzonych jest całkowicie czarno-biała" - mówiła prof. Agata Bielik-Robson w moim wywiadzie na łamach Tygodnika Interii (polecam!). "Nie da się bezkompromisowo trzymać ideału absolutnej sprawiedliwości, a jednocześnie tolerować świat jako taki, który jest zawsze, nieuchronnie, skomplikowany: grzeszny, niedoskonały, pełen win, ale też nadziei na odkupienie. Potępienie starego 'dziaderskiego' świata jest potępieniem świata w ogóle" - podkreślała. Znany brytyjski komik John Cleese, współtwórca Monty Pythona, który nie uznawał żadnej świętości, bo tylko przy takim założeniu humor oczyszcza z kompleksów i rozładowuje traumy, powiedział kiedyś, że poprawność polityczna wyrastała z zacnej idei, by nie być złośliwym wobec osób, które nie potrafią się bronić. Ale dość szybko stała się podporą szalonego założenia, że wszystkich ludzi należy chronić przed wszelkimi formami nieprzyjemnych emocji. W tym kontekście Cleese przywołał słowa psychiatry Robina Skynnera, który trafnie zauważył, że ludzie, którzy nie potrafią kontrolować własnych emocji, próbują kontrolować zachowania innych ludzi. Właśnie na tej zasadzie w niektórych kręgach stwierdzenie faktu biologicznego i gramatycznego, że istnieją dwie płcie, jest obraźliwie dla ludzi, którzy mają w tej sprawie inne wyobrażenia. I na tej samej zasadzie ruguje się dziś tych, którzy - świadomie bądź nie - urażają kapryśne uczucia samozwańczych ofiar, nawet jeśli żadna realna krzywda ich nie spotyka. Czytaj też: Agata Bielik-Robson: "Gang liberalny" wykańcza się sam Przed dwoma laty w amerykańskiej wersji Preambuły Anonimowych Alkoholików w imię rzekomej walki o równość zamieniono słowa o wspólnocie kobiet i mężczyzn na wersję o wspólnocie ludzi. W tamtejszym świecie teatralnym kontrowersyjne stało się, podobno obraźliwe dla ciemnoskórych, określenie "czarny humor", o czym ze zdumieniem opowiadał mi - także na łamach Tygodnika Interii - Krzysztof Zanussi. U nas wiersz o Murzynku Bambo autorstwa atakowanego przez antysemitów Juliana Tuwima nagle został ahistorycznie odczytany jako rasistowski, choć to w istocie piękny utwór o tolerancji. Takich przykładów szaleństwa epoki jest mnóstwo. Może warto - również mniejszościom, żeby wiedziały, gdzie jest ich prawdziwy przeciwnik - robić specjalne wykłady na temat tego, czym są metafora, kpina, parabola, dwuznaczność, wieloznaczność, komedia, gafa, świat symboliczny, żart, śmiech, wina, pokuta, miłosierdzie, odkupienie? Niedawno ukazał się ciekawy raport na temat "przebudzonych" konserwatywnego think tanku Warsaw Enterprise Institute, co akurat nie dziwi, bo na prawicy często schronienia szukają ci, którym przedawkowano postęp. Dziwi natomiast, że racjonalni liberałowie - z nielicznymi wyjątkami, jak wspomniana wcześniej Bielik-Robson - boją się własnego cienia i dali się uwieść przekonaniu, że empatia dla słabszych czy wykluczonych oraz zwykła ludzka wrażliwość muszą wiązać się z akceptacją świata postawionego na głowie, który z prawdziwą tolerancją już dawno nie ma nic wspólnego. Światopoglądowy zamordyzm - jak piekło wybrukowany dobrymi intencjami - człowiekowi o poglądach co najmniej liberalnych powinien być przecież kompletnie obcy. Przemysław Szubartowicz