W każdym teatrze ruchy kadrowe to normalność. Ale kiedy dyrektor zwalnia za jednym zamachem kilkunastu aktorów, wygląda to źle. Tak zrobiła dyrektorka Teatru Dramatycznego w Warszawie Monika Strzępka. Jedni dostali wypowiedzenia, inni godzili się na porozumienie stron. - Zgodziłem się na odejście z końcem sezonu, niczego lepszego od tej dyrekcji nie mogłem oczekiwać - mówi mi jeden z nich. Zarazem część osób, których to dotknęło, próbuje walczyć. Zapowiadają listy do warszawskiego ratusza, któremu teatr podlega, do Związku Artystów Scen Polskich. Czują się upokorzeni, mobbowani, wypychani z własnego teatru, w którym pracowali często od lat. Wrzawę przyśpieszyła sama pani dyrektor, udzielając głośnego wywiadu Onetowi. Strzępka odpowiedziała kontratakiem: na poprzedniego dyrektora, ale i na system, który ma jej utrudniać prowadzenie teatru. No i na samych aktorów, podobno źle kształconych przez warszawską Akademię Teatralną. Czas na dyrektorkę Monika Strzępka wygrała konkurs na dyrektora Dramatycznego wiosną 2022 roku. Pokonała rządzącego tą sceną przez poprzednie dziesięć lat Tadeusza Słobodzianka. Słobodzianek był przekonany, że wygra. Przecież to jego program był zgodny z wymaganiami, które spisali miejscy urzędnicy. On sam jest człowiekiem o liberalno-lewicowych skłonnościach. Poza ważnymi pozycjami literackimi, pojawiały się na jego scenach także spektakle oparte na współczesnych tekstach, czasem progresywnych. Zwykle była to jednak nienajgorsza literatura. I tamten dyrektor nie ogłaszał się człowiekiem jednej ideologii. Strzępka podczas konkursu podkreślała, że jest kobietą, a teraz czas na dyrektorkę, nie dyrektora. Jej zwolennicy przedstawiali 67-letniego Słobodzianka jako "dziadersa" (ona miała lat 46). Startowała obiecując teatr feministyczny i ekologiczny. Zobowiązania do prezentacji klasyki czy nawet literatury współczesnej pojawiały się w jej programie szczątkowo. Protestowała była dyrektorka Instytutu Teatralnego Dorota Buchwald, która ustąpiła na znak protestu z funkcji przewodniczącej Społecznej Rady Kultury przy Trzaskowskim: - Pytaniem otwartym pozostaje, jak to jest możliwe, że daje się ogłoszenie na plac zabaw a wygrywa basen? W takiej sytuacji każdy przetarg zostałby unieważniony. Zdaniem jednych warszawscy urzędnicy ugięli się przed ideologicznym szantażem. Nie wypadało im blokować drogi feministce. Znakomity tłumacz i pisarz Antoni Libera twierdził, że to coś więcej. Ekipa Rafała Trzaskowskiego potrzebowała kolejnego teatru wzniecającego ideologiczne awantury z prawicą. Pierwszym ruchem nowej dyrektorki okazało się udekorowanie hallu teatru pozłacaną waginą. Swój gabinet nazwała "waginetem". Szybko została zawieszona przez wojewodę mazowieckiego Konstantego Radziwiłła, który kwestionował jej wybór jako sprzeczny z warunkami stawianymi wcześniej przez miasto w konkursie. To upolityczniło dodatkowo kontrowersje wokół jej osoby. Wojewoda krytykował radykalizm jej poglądów. Dziś urzędnicy ratusza twierdzą czasami, że to zabetonowało pozycję Strzępki. Ale czy gdyby nie to starcie, jej akcje byłyby słabsze? Strzępka wygrała spór z wojewodą przed sądem administracyjnym. Została przyjęta entuzjastycznie przez progresywnych krytyków, którzy uważali teatr Słobodzianka za zbyt tradycyjny. Jednak jej dorobek podczas pierwszego sezonu (2022/2023) nie był tak rewolucyjny jak zapowiedzi: trzy premiery, z których najlepiej oceniano pierwszą "Rok relaksu i wypoczynku" w reżyserii Katarzyny Minkowskiej, adaptację amerykańskiej powieści Ottessy Moshfegh. Dopiero w drugim sezonie dyrektorka zapowiada na grudzień adaptację polskiej powieści "Heksy" Agnieszki Szpili, naładowanej ekologicznym radykalizmem. Zarazem od pierwszej chwili nowa dyrektorka zmagała się z dziedzictwem poprzednika. Oskarżała go przed władzami miasta o pozostawienie jej w spadku zbyt drogiego spektaklu "Amadeusz" Petera Shaffera, w którym reżyserka Anna Wieczur wprowadziła na scenę całą orkiestrę. Ten spektakl, piękny i bardzo popularny, został szybko zdjęty, w atmosferze napięć z aktorami. Był pożegnaniem teatru w starym stylu. Erozja zespołu Zaczął się proces erozji zespołu budowanego latami przez Słobodzianka. Jako pierwsi odeszli weterani: Halina Łabonarska i Adam Ferency. Ją kojarzono z poglądami konserwatywnymi. Ale to Ferency, osobisty wróg prawicy, kwestionował głośno konkurs jako nieuczciwie rozstrzygnięty. Potem odchodzili kolejni: Łukasz Lewandowski, Sławomir Grzymkowski, Henryk Niebudek. Nie godzili się z jej wizją teatru. Pojawiły się też pierwsze zwolnienia. Na początku roku 2023 Strzępka powiedziała, że nie chce w zespole Modesta Rucińskiego, ściągniętego tam w roku 2019 przez Słobodzianka. Ruciński to rogata dusza, kilka lat wcześniej wyrzucono go z Teatru Studio, kiedy kontestował narzuconego zespołowi przez miasto dyrektora. Jest wrogiem prawicy, ale bronił w przepychankach z dyrekcją reżyserki Anny Wieczur i jej spektaklu "Amadeusz". Był drugim po Ferencym aktorem, który otwarcie zaczął kontestować metody Strzępki - w mediach społecznościowych. Uderzenie aż w 11 aktorów (według innej wersji ostatecznie dziewięciu) na początku drugiego sezonu to dopełnienie personalnej rekonstrukcji. Wypycha się ludzi najstarszych, jak Małgorzatę Rożniatowską czy Janusza R. Nowickiego. Ale wśród zwalnianych przeważają młodzi. Mateusz Weber, Michał Klawiter, Marcin Stępniak czy Karolina Charkiewicz to aktorzy, którym Słobodzianek zaoferował pierwszą pracę i duże role. Dziś z prawie 60 aktorów, których Strzępka odziedziczyła, pozostaje 44. W wywiadzie dla Onetu zapowiedziała, że w przyszłości ma być ich 25, co nie buduje dobrej atmosfery wśród tych, co jeszcze tam są. Broniąc swojej polityki, Strzępka, obiecująca kiedyś prowadzenie teatru antyprzemocowego, skarży się na poprzednika. - Poprzedni dyrektor zostawił w tym teatrze swoiste dziedzictwo, nie tylko estetyczne, z którym każdego dnia się mierzę. Mówiąc wprost, weszliśmy na bardzo precyzyjnie zaminowany teren - opowiada. Przypomina o zbyt drogim "Amadeuszu". Na pytanie, skąd Słobodzianek miał na 60 aktorów i pięć, sześć premier rocznie, opowiada historię działki, którą teatr sprzedał w roku 2019 miastu. Zamiast inwestować te pieniądze, poprzednie kierownictwo miało z nich dosypywać do budżetu. Teraz te fundusze się podobno skończyły. To jednak nie tłumaczy, dlaczego i przed sprzedażą działki poprzedni dyrektor miał pieniądze na większy zespół i więcej spektakli, w pewnym momencie na czterech scenach. Strzępka konkluduje: - Teatr jest strukturalnie niedofinansowany na poziomie półtora miliona rocznie. W jej słowach wyczuwa się żal do miasta, które podobno nie poinformowało jej o finansowym stanie rzeczy. Choć stara się uniknąć tego wrażenia twierdząc, że sam system konkursów skazuje nowych dyrektorów na brak wiedzy. Bo nie sposób bez zgody poprzedniego dyrektora przeprowadzić audytu instytucji. I tu pojawia się wątpliwość polityczna. Wybór Strzępki bywał opisywany jako gest ekipy Trzaskowskiego wobec jej progresywnych przekonań. A co jeśli ratusz traktuje ją także jako narzędzie zaoszczędzenia na teatralnych wydatkach? Pani dyrektor deklaruje lewicową wrażliwość, ale w wywodach o "restrukturyzacji" prezentuje się jako twarda bizneswoman. Z jakichś powodów Słobodzianek dostawał tyle, ile ona dostać nie może. Z drugiej strony, kiedy pytam o to wiceprezydent Warszawy Aldonę Machnowską-Górę, uchodzącą za zwolenniczkę Strzępki, ta zaprzecza. - Informacje o niedofinansowaniu teatru zawarte w wywiadzie dla Onetu, wydają mi się przesadzone - mówi mi. Pytana o ludzki wymiar swoich decyzji, Strzępka odpowiada: - Jeszcze proszę dodać, że jestem feministką i jak ja mogę zwolnić młodą kobietę, młodą aktorkę. Otóż zwalniam tę młodą kobietę, ponieważ wiem, że bez zwolnień zatonie cała instytucja, ale też, że ta aktorka nie ma szansy na artystyczny rozwój. Nie dostanie żadnej roli. Pojawia się pytanie o granice jej empatii. Opowiada, że kiedy była zawieszona przez wojewodę, korzystała z pomocy psychoanalityka. Choć przecież tak naprawdę uczestniczyła w zarządzaniu teatrem przez tak zwany kolektyw i witała gości na pierwszej premierze. Aktorów wysyłanych w kosmos przekonuje, że działa dla ich dobra, bo otwiera przed nimi nową drogą życia. Ale z tego wywiadu wynika, że w zwolnieniach nie chodzi tylko o pieniądze. Spytana, dlaczego odprawia gwiazdy, odpowiada atakiem na warszawskich aktorów. - Ja mam poczucie, że absolwenci warszawskiej Akademii są słabo przygotowani do pracy we współczesnym, poszukującym teatrze artystycznym. Czyli takim teatrze, który nie opiera się na konwencjonalnym aktorstwie wcieleniowym, tylko wymaga pewnych jakości performerskich oraz zaangażowanej, krytycznej postawy. Notabene u części zwalnianych wpisano do wymówień ów brak performatywnych zdolności. Konkluzja nasuwa się sama. - Trudno się pracuje z ludźmi, którzy wyznają zupełnie inny system wartości. Dla mnie to w zasadzie niemożliwe. Nie wyobrażam sobie, że w "Heksach" gra ktoś, kto wyznaje patriarchalne wartości. To niemożliwe, bo doszłoby do fundamentalnego zakłamania. Część dotychczasowego zespołu Teatru Dramatycznego znakomicie się w nim odnajduje, części jest on zupełnie obcy - mówi w wywiadzie Strzępka. Czy więc nie chodzi o różnice we wrażliwości? Czy zwalniani nie są ci, którzy niedostatecznie entuzjastycznie przyjęli jej wizję teatru? Oddajmy głos aktorom. Michał Klawiter: - Jak można mówić o redukcji zespołu, w momencie gdy natychmiast zatrudniani są nowi aktorzy? Jak można również mówić o szacunku i zaufaniu, gdy podważa się kompetencje aktorskie bez sprawdzenia ich? Wreszcie: tak naprawdę wykluczająca, narzucająca jedyną słuszną wizję, jest narracja Strzępki. Poza garścią uniwersalnych wartości, które musimy mieć wszyscy, nie mam obowiązku być jako aktor czyimś aktywistą i zgadzać się z czyimiś fanaberiami. To jest budowanie sekty i podejście "albo z nami, albo przeciw nam". Ileż można grać argumentami o byciu uciemiężoną kobietą, zrzucać na "Amadeusza", czy dawnego dyrektora, jednocześnie psychicznie gnębiąc aktorów? To nie jest prywatny teatr i jeśli ktoś czuje się tutaj oszukany, to my po wyrzuceniu nas stąd. Klawiter ma 28 lat, to jego pierwszy teatr. Pięknie śpiewał w muzycznej "Księżniczce Turandot" jako Książę Kalaf, grał znakomicie Franza Kafkę w "Pułapce" Różewicza. W czasach Strzępki nie dostał żadnej roli, po czym uznano go za "nieperformatywnego". Zwalniają? Będą przyjmować Aktor wskazuje na drugą stronę "restrukturyzacji" Strzępki. W pierwszej premierze za jej czasów zagrały dwie nowe aktorki, w drugiej "Chłopaki płaczą" - dwójka aktorów. W "Heksach" ma grać czwórka nowych aktorów. Niektórzy są przyjmowani na etaty, inni występują gościnnie. Nie wygląda to więc jedynie na operację oszczędnościową. - Są też zatrudniani aktorzy, którzy niczego nie grają. To chyba od nich trzeba by zacząć restrukturyzację - mówi jeden ze "starych" członków zespołu. - Do teatru krzykliwo-publicystycznego potrzeba aktywistów, nie aktorów - wtóruje inny. Marcin Stępniak, lat 32, Edgar z "Króla Leara", Lizander ze "Snu nocy letniej", Max z "Pułapki": - Odchodzę od stycznia. Nie chcę się dłużej trzymać na siłę tego podobno antyprzemocowego teatru, z powodu atmosfery - mówi. Jeszcze mocniej atmosferę w teatrze opisuje Karolina Charkiewicz. - Nikt nie może czuć się bezpieczny. W każdej chwili może zostać wezwany do "waginetu". I jeżeli ktoś ją ubłaga, padnie do stóp, to może szanowna pani dyrektor zmieni zdanie. Bo i takie sytuacje się zdarzają. Nie mają znaczenia przy zwolnieniach: doświadczenie, kompetencje i nagrody aktorskie. Monika tworzy sektę i trzeba mieć takie same poglądy jak ona. Chociaż większość z nas ma poglądy lewicowe, ale chyba nie są wystarczająco lewicowe. Chyba trzeba jeść grzyby, palić szałwię, grać na gongach i wierzyć w squirtowe wody święcone. - To jak wyglądały nasze rozmowy sezonowe, było przerażające. Słyszeliśmy straszne rzeczy, w "waginecie" dochodziło w moim odczuciu do mobbingu. Godzinami znęcała się nad ludźmi, prowadząc długie, do niczego nie prowadzące monologi o tym, jak nikogo nie czuje i nie chce poczuć i nie chce edukować. Podważała nasze kompetencje i nie miała żadnych konstruktywnych argumentów w tej sprawie. W rozmowach tych nie było cienia dialogu - dodaje Charkiewicz. - Podobno zapraszała reżyserów, który robili w poprzednim sezonie premiery, żeby podpisywali papiery, że nie chcieli współpracować z ludźmi, których ona zamierza zwolnić. Żeby mieć argument w sądzie. Większość prawników twierdzi, ze sprawa byłaby przez nas wygrana. Tyle ze większość z nas nie chce wracać do tak przemocowego miejsca - konkluduje aktorka. Karolina Charkiewicz była Reganą w "Królu Learze", siostrą Kafki w "Pułapce", zagrała piękną rolę w feministycznym spektaklu "Miłość od ostatniego wejrzenia". To jej pierwszy teatr. Melancholijnie brzmi podsumowanie Modesta Rucińskiego, Don Kichota z "Człowieka z La Manczy", Józefa II z "Amadeusza", Kantora ze "Sztuki intonacji": - Profesor Zapasiewicz wypowiedział do nas na zajęciach taką mało optymistyczną refleksję, że to co robimy w teatrze, jest ulotne i będzie najszybciej zapomniane. Muzyka, malarstwo, poezja, nawet film przetrwa dłużej. Z tym się nawet z dziwną przyjemnością godzę. Mimo wszystko nie wtedy, kiedy ktoś czuje się lepszy i w imię jakichś własnych interesów, ideologii, polityki czy rozbuchanego ego, przyspiesza ten proces. W dodatku tworząc absurdalne podziały między ludźmi i to w imię równości. Bez zrozumienia, bez poszanowania kogokolwiek, bez poszanowania pracy, wrażliwości, bez poszanowania widzów. Jeden teatr? Wiele teatrów? Dzięki wywiadowi Strzępki ta debata wylała się na zewnątrz. Do tablicy poczuł się wywołany rektor warszawskiej Akademii Teatralnej Wojciech Malajkat. W oświadczeniu napisał w obronie wychowanków tej szkoły: "W moim pojęciu anachroniczne jest twierdzenie, że istnieje tylko jeden właściwy teatr (...). Pani Monika Strzępka ma prawo kształtować instytucję kultury, którą zarządza, wedle własnych upodobań i wyborów artystycznych; nie jest jednak zrozumiałe, dlaczego oczekuje podporządkowania modelu kształcenia w uczelni publicznej pod jej wyłączne potrzeby". Pytanie, czy mamy jeden, "właściwy" teatr, czy wiele, jest fundamentalne. Akademia Teatralna uczy młodych aktorów różnych gatunków, montaże, gdzie bardziej się opowiada niż wciela w postaci, nawet dominują wśród spektakli dyplomowych nad dramatami starego typu. Tworząc figurę "aktorstwa krytycznego" dyrektorka oczekuje po prostu od swoich ludzi zgadzania się w stu procentach z jej estetyką i poglądami. Sądząc po reakcjach w internecie, większość artystów zgadza się z Malajkatem. Pytanie jednak, jak środowisko zareaguje. Teatr Dramatyczny zawiesił na swojej stronie facebookowej wywiad dyrektorki. Rozpętała się pod nim debata. Wojciech Majcherek, kierownik literacki Teatru Dramatycznego przy Słobodzianku, napisał: "Zwolnienie 25 aktorów w Teatrze Dramatycznym to 'trudny proces restrukturyzacji'? Gdyby w tym teatrze inna dyrekcja wyrzuciła tych ludzi, to byłaby afera na cały kraj. Od kiedy to ludzie przyznający się do lewicowych wartości tak się martwią o 'pieniądze podatnika'?" Ale jest problem różnych reakcji na podobne sytuacje. Kiedy Cezary Morawski, uważany za kandydata prawicy, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, zwolnił kilku aktorów, była "awantura na cały kraj". Kiedy namaszczony przez warszawski ratusz dyrektor warszawskiego Teatru Studio Roman Osadnik wyrzucał malkontentów, protesty tak zwanego środowiska były więcej niż mdłe. Odebraliście nam teatr Zarazem ta debata pod wywiadem pani dyrektor oznaczała powrót do początku, czyli konkursu. Owszem pojawiają się tam też wpisy obrońców Moniki Strzępki. Jedni uważają krytykowanie jej za "pisowski trolling", inni piszą, że jej teatr podoba się im bardziej niż teatr Słobodzianka. Przypomina się, że on także wyrzucał aktorów. No i pojawia się szersza refleksja: finansowanie kultury staje się coraz droższe i mniej opłacalne. Strzępka jest tego ofiarą. Może po części i tak, ale to jest pytanie do polityków, także zwycięzców w ostatnich wyborach, na ile kultura jest dla nich inwestycją, a na ile przedmiotem cięć. Skądinąd na gołosłowne oskarżenia, że za Słobodzianka Teatr Dramatyczny "świecił pustkami", jeden z aktorów odpowiedział, że takie spektakle jak "Kinky Boots", "Człowiek z La Manczy" czy nawet "Hamlet" chodziły latami przy kompletach na widowni. To był teatr dla ludzi. Dziś Strzępka zdejmuje tamte spektakle, po "Amadeuszu" także "Człowieka z La Manczy". Skądinąd zaś większość głosów na stronie Dramatycznego brzmi znamiennie: "Odebraliście nam nasz teatr, naszych aktorów". Pisze typowy widz Maciej Kmita: "Zrobiliście z mojego ukochanego teatru pole jakiejś bezsensownej walki. Najgorsze jest to, że pani dyrektor ubrała się w zbroję rycerki postępu i każdą formę krytyki przedstawia jako atak ze strony 'zaścianka prawicy'. Otóż ja - widz Wasz do tej pory wierny - jestem jak najdalszy od prawicy. I czuję się dziś trochę jak 'żywa tarcza' tego chaosu. Miałem dobry teatr środka, który był stabilnym, ciekawym miejscem. Który z jednej strony nie bał się progresywnych nieszablonowych spektakli z pazurem jak np. 'Kinky Boots', z drugiej - oddawał szacunek mistrzom klasyki, gdzie swoje miejsce miała z jednej strony np. pani Łabonarska, z którą kompletnie nie zgadzam się światopoglądowo, z drugiej młodzi niepokorni, którzy mogli swoje wykrzyczeć i zamanifestować. I to połączenie było niesamowite". Po Warszawie krążą legendy, że do Trzaskowskiego próbowali docierać nawet politycy PO z prośbą o reakcję na to, co dzieje się w Dramatycznym. Blokować ich miała Aldona Machnowska-Góra. Ale pani wiceprezydent temu zaprzecza. - Na razie dotarł do nas jeden list zwolnionego pracownika teatru ze skargą. Poprosiliśmy teatr o wyjaśnienia. Jeśli skarg będzie więcej, Biuro Kultury spróbuje mediacji. Ale też przypominam o autonomii teatru. W ustawie są jedynie cztery przypadki pozwalające przerwać kadencję pani dyrektor - mówi. Niektórzy aktorzy wierzą, że to przerwanie jest jednak możliwe, bo sprawa nabrała niekorzystnego dla dyrektorki rozgłosu. Mnie bardziej niepokoi coś innego. Jako jedna z niewielu obrończyń Strzępki wystąpiła Agata Diduszko-Zyglewska, szefowa komisji kultury Rady Warszawy: "To był znakomity sezon, pomimo tych wszystkich przeszkód, z którymi musiałyście się mierzyć. Jestem pewna, że trudny proces restrukturyzacji także toczy się odpowiedzialnie i mam nadzieję, że ta otwartość w opowiadaniu o sytuacji instytucji pozwoli nam tak, jak mówi w wywiadzie Monika Strzępka, wyciągnąć z niej wnioski na rzecz konkretnej reformy działania instytucji artystycznych. Mam nadzieję, że już niedługo w Ministerstwie Kultury będzie przestrzeń na taki proces". Odpowiedział jej aktor Modest Ruciński: "Już kolejny raz staje Pani po stronie jakiejś grupy interesów, po stronie instytucji, a nie po stronie ludzi". To przecież także spór o treść "lewicowej wrażliwości". Czy jednak grozi nam zamiast odrzucenia eksperymentu Strzępki, podniesienie go na wyższy, ministerialny szczebel? Radna Diduszko, jak rozumiem, tam aspiruje...