Biełyje rozy, czyli o głupocie opozycji totalnej raz jeszcze
Jak co miesiąc, tzw. Obywatele RP zaatakowali kolejną "miesięcznicę" smoleńską i - jak co miesiąc - przekroczyli przy tym kolejne granice. Wdarli się do kościoła podczas nabożeństwa, wyjąc i usiłując rozwinąć transparent, a potem jeden z nich fizycznie zaatakował zasłużonego działacza podziemnych MKS-ów Adama Borowskiego i uderzył go w twarz.
Następnie urządzili pod komendą policji małą manifestację solidarności ze sprawcą incydentu, by po namyśle uznać, że lepiej się jednak od niego odciąć i zapewnić świat, że "obywatele" to organizacja pokojowa i non-violence, która zakłóca comiesięczne manifestacje PiS w sposób godny i kulturalny, w imię imperatywów moralnych, co symbolizować mają używane przez nich jako znak rozpoznawczy białe róże. Jak jest naprawdę - każdy może sam zobaczyć i ocenić, internet pełen jest zdjęć z rozmaitych występów "obywateli" i ich wypowiedzi do kamer.
Prezes Kaczyński skomentował te ekscesy gniewnym zdaniem, iż białe róże w rękach antypisu stały się symbolem "nienawiści i głupoty". Nienawiść pozostaje poza dyskusją, ale jest tak banalna, że nie chce się o niej pisać. Natomiast głupota, jaką się w tym wszystkim wykazuje "opozycja totalna" jest zaiste warta odnotowania.
Ujmując to najdelikatniej, jak umiem, zakłócanie smoleńskich miesięcznic, wycie, gwizdanie i trąbienie na wuwuzelach podczas przemówień, ale i podczas śpiewania hymnu narodowego oraz modlitw nie stwarza władzy problemu, tylko, przeciwnie, jeden z jej poważnych problemów rozwiązuje.
Problemem tym jest zapędzenie się w czasach opozycji w hipotezę, że tragedia w Smoleńsku była skutkiem zamachu. Nie jest to oczywiście wykluczone, bo sytuacja, jaką po tragedii stworzono, nie pozwala wykluczyć niczego - ale jest to bardzo mało prawdopodobne. Praktycznie rzecz biorąc, cała teoria zamachu opiera się tylko na jednej przesłance - jeśli ktoś zaciera ślady, niszczy dowody i nie dopuszcza do rzetelnego zbadania okoliczności wypadku, a tak przy współpracy rządu Tuska zrobili Rosjanie, to znaczy, że jest jego sprawcą. Tę przesłankę najbardziej radykalna frakcja PiS obudowała uprawdopodobniającymi ją domniemaniami i ogłosiła prawdą bezdyskusyjną, niosącą najdalej idące implikacje - mówiąc najkrócej, ze zbrodniarzami i ich poplecznikami trzeba walczyć do ostatniej kropli krwi.
Pisowski "hardkor" zrobił to z tej samej przyczyny, dla której dziś "hardkor" antypisowski wbija swoim wyznawcom w mózgi bzdury, że PiS "łamie konstytucję", "odbiera nam wolność" i "wyprowadza Polskę z Europy, żeby ją oddać Putinowi". Mocny, fundamentalistyczny przekaz bardzo się w opozycji przydaje, pozwala dyscyplinować i podjudzać stronników, formować z nich różne marszowe kolumny. Żądanie prawdy o Smoleńsku (samo w sobie słuszne, ale tu "prawda" oznaczała wprost "przyznajcie się do zbrodni") scementowało PiS i pomogło mu przejąć władzę. Rytuał smoleńskich miesięcznic miał w tym swoje znaczenie i nie przypadkiem "totalna opozycja", małpując w całej rozciągłości taktykę PiS z czasów, kiedy to on był "totalną opozycją", kopiuje i kluby "Gazety Polskiej", i marsze, i narrację - tyle, że jej to gorzej wychodzi, bo jako się już rzekło jest głupia.
W czym się ta głupota przejawia? To, co było użyteczne w walce o władzę, przy sprawowaniu władzy stało się dla PiS problemem. Bo jeśli głosi się, że Rosjanie z zimną krwią zamordowali dwóch polskich prezydentów, całe kierownictwo armii, szefów szeregu instytucji państwowych i kilkudziesięcioro innych wybitnych obywateli - to nie można prowadzić normalnej polityki, trzeba wypowiedzieć wojnę. Ale żeby wypowiedzieć wojnę, trzeba mieć dowody. Dopóki się było w opozycji, można było mówić, że dowody są ukrywane przez władzę, ale teraz już się jest samemu władzą od bez mała dwóch lat. I co? Komisja zbudowała model, którym udowodniła, że wybuch bomby mógł nie pozostawić na szczątkach samolotu śladów, jeśli zastosowano by ładunek termobaryczny. Czy tym samym brak śladów wybuchu jest dowodem, że był to wybuch termobaryczny? Dla niektórych tak, ale tylko dla tych, którzy i bez tego wierzą w założoną z góry tezę.
Ale generalnie PiS tkwi teraz w sprawie Smoleńska w głupim rozkraczeniu między realizmem, do którego zmusza rządzenie, a fundamentalizmem, w którym wypadałoby być konsekwentnym. Im dłużej nie jest w stanie przedstawić niczego, co by do naszej wiedzy o tragedii wniosło coś naprawdę przełomowego i naprawdę czegoś dowodziło, im bardziej w związku z tym topnieje w badaniach odsetek Polaków skłonnych wierzyć w wybuch czy dwa wybuchy (bo już sam się pogubiłem) tym bardziej tak wcześniej użyteczny rytuał miesięcznic staje się kłopotliwy. No bo z jednej strony wycofać się zeń nie sposób, a z drugiej - ile razy można powtarzać te same zapowiedzi, że prawdę wreszcie kiedyś tam ujawnimy, a będzie to prawda porażająca, i kiedyś jeszcze stanie pomnik, albo dwa pomniki, bo w tym też się pogubiłem.
I w zatachlowaniu tego właśnie problemu znakomicie pomagają PiS prowokatorzy i zakłócanie miesięcznic. Bo wyjąca tłuszcza bynajmniej rytuałowi nie przeszkadza, nawet przeciwnie, chamskie i brutalne ekscesy kompromitują opozycję, a nie władzę. Dopóki comiesięczny rytuał obozu władzy spotyka się z agresją - żyje. Znacznie gorsze byłoby dla władzy, gdyby spotykał się z obojętnością przechodniów i zwiedzających Stare Miasto turystów.
Najgorszym dla PiS, co mogłoby się każdego 10. zacząć dziać na Krakowskim Przedmieściu, byłaby zrytualizowana, urzędowa nuda. Nic nie zabiłoby pamięci bardziej, niż widok znudzonych funkcyjnych PiS i spędzonych urzędników słuchających z minami "poszedłbym już dawno, ale prezes patrzy" po raz enty tych samych, coraz bardziej drętwych przemówień. A jeszcze jakiś czas temu miesięcznice nieuchronnie ku temu szły.
Radykalni kodomici (nie tylko ci z Warszawy, także ci spod Wawelu) przyszli w samą porę. Są wprawdzie ekstremalnie nieprzyjemni ze swymi chamskimi porykami, ale dali w swych osobach więdnącemu rytuałowi nowego, namacalnego i budzącego autentyczną odrazę wroga, a tym samym - przywrócili mu sens. To nic, że nie mający wiele wspólnego z żałobą. Zwolennicy PiS, którym zagrażało już zwątpienie, że po co tam właściwie chodzą, skoro PiS rządzi już drugi rok i wciąż nic - teraz wiedzą: idą tam walczyć z barbarzyńcami uwłaczającymi pamięci ofiar, idą tam, żeby palikociarskie zbydlęcenie nie zatriumfowało nigdy nad patriotyzmem i patosem.
Że nie rozumie tego prymitywny prowokator, na jakiego wygląda Kasprzak, to niespecjalnie dziwi. Ale posłowi PO i Nowoczesnej nagle wymachujący na znak solidarności z prowokatorami tymi nieszczęsnymi białymi różami? Po co? Żeby w oczach wyborców sprowadzić się do roli zagłuszających przemówienia Kaczyńskiego zadymiarzy? Żeby dać przekaz - nie mamy niczego, z czym moglibyśmy sami do was startować na podobnym wiecu, nasz marsz, chocieśmy się nadęli, napięli i wydali miliony, wyszedł marniutko, więc umiemy już tylko tupać, gwizdać i pierdzieć na wargach na PiS i jego żałobne rytuały, rozbijać jego wiece?
Solidaryzując się z grupką radykałów, których ożywia jedynie nienawiść do Kaczyńskich, i tego żywego, i tego zmarłego, i do ofiar tragedii, partie sprowadzają się przecież do ich poziomu. A tym samym same siebie pomniejszają i dyskredytują. W najlepszych wypadku do poziomu dyletantów, którym wydaje się, że polityka polega na "okazywaniu sprzeciwu", najlepiej przez oflagowanie się. Przy czym nawet owo oflagowanie podlega inflacji, bo gdy nie działa, oflagowani sięgają po kolejne symbole, nie działające jeszcze bardziej. Przedwczoraj znakiem walki z PiS miał być opornik, wczoraj wieszak, potem czarny parasol, dziś biała róża - a co jutro, ubijacz do jajek, kulki gejszy, szczotka klozetowa? Cholera wie.