- Obecnie pacjenci zakażeni koronawirusem załamują się znacznie szybciej - przyznaje w rozmowie z Interią dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych. - Przy poprzednich falach, od pierwszych objawów do momentu silnego pogorszenia mijało dziesięć dni, czasami dwa tygodnie. Często dopiero wtedy pacjent trafiał do szpitala. Ten czas skrócił się co najmniej o połowę. Teraz nawet w ciągu kilku dni COVID-19 może zaatakować tak, że potrzebna jest hospitalizacja - tłumaczy lekarz. Wariant Delta "szybko doprowadza do krytycznego momentu" I wyjaśnia, że odpowiada za to wariant Delta. - Mówi się, że między tym dosyć dobrym stanem zdrowia, a złym jest mniejsza granica niż w przypadku innych wariantów. Delta jest dynamiczna - szybciej się namnaża, przez co tego wirusa jest więcej w organizmie, niż w przypadku zakażenia tym chociażby podstawowym wariantem - mówi dr Sutkowski. Delta nie tylko błyskawicznie atakuje, ale też prędzej doprowadza do krytycznego momentu, w którym pacjent musi być hospitalizowany. - W przypadku Delty szybciej dochodzi do burzy cytokinowej, to taka ostra reakcja dziejąca się na poziomie komórkowym, która powoduje tę całą kaskadę prowadzącą do niewydolności oddechowej. To ta najgwałtowniejsza faza, od której zaczynają się dramaty - wyjaśnia lekarz. I dodaje: - Jeśli do tego dojdzie, a pacjent nie jest hospitalizowany, to lekarze mają niezwykle mało czasu na wdrożenie leczenia. Poprzednie warianty dawały na to szansę, nawet kilkadziesiąt godzin minąć mogło od momentu tej ostrej reakcji do rozpoczęcia odpowiedniej terapii. Teraz tego czasu jest znacznie mniej. Trudno powiedzieć w godzinach, zdarza się, że jest to kilkanaście, ale i często zaledwie kilka godzin. Chodzy na COVID-19 zwlekają ze zgłoszeniem się do lekarza Jest jeszcze druga rzecz, która wpływa na to, że stan pacjentów zakażonych koronawirusem szybko się załamuje. - Teraz ludzie, szczególnie młodzi, czekają bardzo długo z reakcją. Nie chcę stygmatyzować, bo pacjenci są bardzo różni, ale wielu jest niestety niezaszczepionych, i takich, którzy czują, że są nieśmiertelni. Gdy się zarażą, to nadal w to nie wierzą, albo nie chcą, aby okazało się, że to koronawirus. Niezwykle długo zwlekają z tym, aby zgłosić się do lekarza. Zazwyczaj robią to wtedy, kiedy męczy ich już silna duszność. Wtedy może być za późno - podkreśla dr Michał Sutkowski. Podkreśla też, że na 133 zgonów wykazanych w środę, 44 to osoby w średnim i młodym wieku, które nie miały chorób współistniejących. To aż jedna trzecia wszystkich pacjentów, którzy zmarli z powodu COVID-19. Nawet 300-400 zgonów z powodu koronawirusa dziennie - Mamy pandemię osób niezaszczepionych. Wśród zakażonych będą oczywiście osoby zaszczepione, ale one nie będą umierać. Zgony będą wśród osób niezaszczepionych - podkreśla dr Michał Sutkowski. I prognozuje, że pod koniec listopada możemy dojść do 20, a nawet 30 tys. zakażeń koronawirusem dziennie. - Mnie by to zupełnie nie zdziwiło. A przy takiej liczbie zakażeń, jeżeli szczepienia nie pójdą do przodu, będziemy mieć średnio 300-400 zgonów na dobę. To dramatycznie dużo - zauważa. Dr Sutkowski mówi też, że jesteśmy na niechlubnym końcu Europy jeśli chodzi o liczbę zgonów na COVID-19. - Na zachodzie jest ich relatywnie mało w porównaniu do zakażeń. Na przykład w Niemczech na 15 tys. zakażeń (średnia z 7 dni - przyp. red.) jest niespełna 100 zgonów. U Wielkiej Brytanii na 40 tys. zakażeń zgonów jest średnio 150. U nas tak dobrze nie będzie - mówi dr Sutkowski. - To nie jest tak, że niezaszczepieni żyją pod szczęśliwą gwiazdą. Niejeden już tak myślał. Dopiero w momencie zakażenia pojawia się u nich strach w oczach. I pytanie: czy ja już mogę się zaszczepić? Oczywiście w trakcie choroby nie mogą. Wielu z nich nie doczeka dnia, w którym będą to mogli zrobić - podsumowuje dr Michał Sutkowski.