Karolina Olejak, Interia: Jak trwoga to do Boga? Marcelina Koprowska: - Tak się mówi. Po lekturze twojej książki można wyciągnąć taki wniosek? - Częściowo tak - choć żeby był w pełni uprawniony, należałoby dokładniej zbadać życie religijne w Warszawie przed II wojną światową i podczas okupacji, co pozwoliłoby zobaczyć, co zmienił 1 sierpnia 1944 roku i powstanie. Niemniej, intensywność praktyk religijnych w niektórych dzielnicach Warszawy podczas powstania jest zaskakująca: samych adresów Mszy św. powstańczych udało mi się zebrać ponad 350. To ogromna skala, zważywszy na to, że zaledwie 13% z nich to kościoły lub kaplice, a pozostałe wskazują na miejsca, gdzie sprawowano Msze św. polowe. Do tego dochodzą praktyki indywidualne, których policzyć się przecież nie da. - W wielu źródłach pojawiają się wzmianki i opowieści o modlitwach podejmowanych w najtrudniejszych momentach powstania - podczas bombardowania czy w miejscach, gdzie ludzie czekali na rozstrzelanie. Tamten lęk przed zbliżającą się śmiercią mógł być najbardziej namacalny. Część świadków historii, która przeżyła takie bombardowanie, odczytuje to jako cudowne ocalenie. Jednocześnie jednak ogrom tragedii, które miały miejsce podczas powstania, w wielu osobach w zupełnie naturalny sposób prowokował pytania o sens walki, cierpienia, ale również o obecność Boga w tych dramatycznych sytuacjach. Były też momenty radości. Ikoną stało się zdjęcie ze ślubu "Billa i Lilly". Jak wyglądała taka ceremonia? - Wydaje się, że w związku z ogromnym zapotrzebowaniem na posługę kapłanów część liturgii odprawiano w pewnym pośpiechu. Obowiązująca jeszcze wówczas przedsoborowa formuła ślubu umożliwiała udzielenie go w kilka minut - Msza św. w intencji nowożeńców była obrzędem uzupełniającym i ze względu na czas nie zawsze podczas powstania praktykowanym. Ślub składał się więc w zasadzie z kilku krótkich modlitw, złożenia przysięgi małżeńskiej i błogosławieństwa. Starano się przy tym zachować wyjątkowy, uroczysty charakter takiej ceremonii - panna młoda miewała kwiaty zdobyte z jakiegoś balkonu, pożyczone ubrania od koleżanek, które miały mniej podarte sukienki czy buty. Osobną sprawą był sposób podejmowania decyzji o zawarciu sakramentu małżeństwa przez powstańców czy ludność cywilną. Podobnie pogrzeby - w pierwszych dniach powstania zwłaszcza te żołnierskie były na swój sposób uroczyste. Jednak kolejne dni i ogrom śmierci, niedostatek księży, trumien i czasu na grzebanie z pełnymi honorami poległych i zamordowanych sprawiły, że wiele z tych pogrzebów odbywało się w ogromnym pośpiechu. Przy wielu z nich nawet na chwilę nie było księdza, bo nie było takiej możliwości, aby go w dane miejsce sprowadzić. Zapamiętałaś szczególnie któreś ze wspomnień świadków? - Wspomnień z udzielanych sakramentów jest ogrom. Żeby powiedzieć o tych, które robią na mnie duże wrażenie - w przynajmniej w kilku źródłach powtarza się motyw nalotu podczas sprawowania Eucharystii. Na jej uczestnikach ogromne wrażenie robiło to, że księża wtedy najczęściej niewzruszenie trwali przy ołtarzu, narażając tym nieraz swoje życie. Czasem efektem takiego bombardowania był wszechobecny na podwórku czy w piwnicy pył i kurz, którego jako takie uprzątnięcie przerywało Najświętszą Ofiarę. Jednak po opanowaniu sytuacji kontynuowano modlitwę. Taka postawa kapłanów była wyjątkiem? - Znakomita większość księży dążyła do tego, żeby w miarę możliwości zapewnić wiernym dostęp do sakramentów - szczególnie spowiedzi i komunii świętej. Często byli motywowani do tego przez samych zainteresowanych, którzy aktywnie włączali się w przygotowanie ołtarza polowego czy skompletowanie paramentów liturgicznych. Jednocześnie warto mieć świadomość, że w różnych powstańczych dzielnicach intensywność życia sakramentalnego była bardzo zróżnicowana, co wiąże się przede wszystkim z tym, że Niemcy w tłumieniu powstania przybrali taktykę niszczenia Warszawy dzielnica po dzielnicy. Stąd na Woli czy na Ochocie, które były pacyfikowane w pierwszej kolejności, tych Mszy św. czy w ogóle jakichkolwiek praktyk religijnych jest znacznie mniej niż na przykład w Śródmieściu, które broniło się do samego końca. Powstawały nawet specjalne modlitwy, prawda? - Wśród pieśni, które śpiewano, przeważały te, w których jest jasno sformułowana prośba o wolność, o opiekę czy wręcz błaganie o ocalenie. Tu szczególnie duże wrażenie robi tzw. modlitwa obozowa - pieśń, która powstała już podczas II wojny światowej, a w której refrenie mamy tekst “O Boże, skrusz ten miecz, co siecze kraj, do wolnej Polski nam powrócić daj". Ale i inne teksty pieśni mogą poruszyć nasze serce, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, w jakich okolicznościach je śpiewano. Niektórzy, uczestnicy opisywanych przeze mnie wydarzeń pieśni te na zawsze kojarzą z tym konkretnym momentem, kiedy na przykład czekali na rozstrzelanie. W pewnym sensie specjalną modlitwą było udzielanie rozgrzeszenia wiernym in articulo mortis, w obliczu śmierci. Jest to praktyka przewidziana przez Kościół na takie sytuacje, gdy ktoś znajduje się w bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci, a nie ma możliwości go wyspowiadać w zwyczajny sposób. Absolucje - bo tak tę praktykę nazywano - są jedną z najczęściej wspominanych w źródłach. Wiele osób wspomina, że były dla nich bardzo ważne, a jednocześnie, że uświadamiały im powagę sytuacji. Gdy spaceruje się po starych dzielnicach Warszawy, można znaleźć sporo kapliczek. Jest szansa, że któraś z nich pamięta powstanie? - Tak, niektóre kapliczki pozostały do dziś, choć głównie na Pradze - tam powstanie skończyło się bardzo szybko, a przed końcem Niemcy musieli się z prawobrzeżnej Warszawy ewakuować przed Armią Czerwoną, stąd nie dotknęło jej systematyczne burzenie po ustaniu walk. Warto tu zauważyć, że kapliczki powstawały niemal masowo na warszawskich podwórkach już w czasie okupacji, jeszcze przed powstaniem. Skąd wziął się pomysł na książkę? - Pisałam na ten temat pracę magisterską i w toku prac widziałam, że jest to temat będący białą plamą w badaniach nad historią powstania warszawskiego. Sam pomysł na temat magisterki z kolei wziął się z rozmów z pracownikami Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym jestem wolontariuszką. Łączy on w sobie historię Kościoła czy szerzej - historię religii, którą się bardzo interesuję z tematyką powstania warszawskiego, od którego moje zainteresowanie historią w ogóle się zaczęło. Jak wyglądało prowadzenie badań? - Bardzo czasochłonnym i żmudnym etapem badań było zapoznanie się ze źródłami i wychwycenie z nich wątków religijnych. Nie liczyłam, ile godzin to w sumie zajęło, niemniej były to całe tygodnie spędzone przy Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego, w Bibliotece Narodowej i w Bibliotece m. st. Warszawy, w archiwach i kilku innych instytucjach. Zajęło to mnóstwo czasu, ale było mimo wszystko fascynujące. Potem zanalizowanie ogromu zgromadzonego materiału również było swego rodzaju wyzwaniem, jak i przemyślenie konstrukcji pracy tak, aby była sensownie uporządkowana. W toku prac zdarzało się też nieraz, że trzeba wrócić do źródeł i poszerzyć kwerendę, żeby potwierdzić co bardziej zaskakujące informacje czy wątki, jak na przykład wzmiankę o rekolekcjach ignacjańskich odprawianych przez o. Tomasza Rostworowskiego we wrześniu w gruzach opuszczonej Starówki. Do tego rozmowy ze świadkami historii? - Miałam ogromne szczęście poznać część uczestników tamtych wydarzeń. Z kilkorgiem z nich rozmawiałam dokładnie na ten temat, uzupełniając badania. Niektórzy z nich od razu, gdy mówiłam, o czym piszę pracę magisterską czy potem książkę, od razu przypominali sobie sylwetki księży, których posługa wspierała ich w tych najtrudniejszych (choć jednocześnie często pięknych) momentach życia.