Moja rozmówczyni w publikacji "Niebezpieczne kobiety" i w wywiadzie występuje pod pseudonimem "sierżant Katarzyna Myko". Na co dzień jest czynnym funkcjonariuszem. CZĘŚĆ II Jolanta Kamińska, Interia: Musiałaś kiedykolwiek wyjąć broń z kabury, celować do kogoś? Sierż. Katarzyna Myko: - Tak, wielokrotnie. Ale nigdy nie musiałam strzelać. Wiem, że gdyby było to konieczne, to uwierz mi, różniłoby się od tego, co mówi się w szkole policyjnej: strzelamy tylko w nogi, żeby człowieka obezwładnić. W chwili, kiedy wiedziałabym, że moje życie jest bezpośrednio zagrożone, to waliłabym do tego człowieka, aż by się przestał ruszać. Wyobraź sobie, że ktoś idzie na ciebie z nożem. Strzelałabym dotąd, aż napastnik przestałby mi zagrażać. Dlaczego zachowałabyś się w ten sposób? Byłby to efekt silnych emocji związanych z tym, że zaraz możesz zginąć? - To jest impuls. Dla mnie najważniejsze jest życie moje i mojego policyjnego partnera. Wiesz, jak ludzie pod wpływem adrenaliny, narkotyków czy w pewnym szale potrafią się zachowywać? Mogą nawet nie poczuć pierwszych strzałów. Kiedyś mieliśmy do czynienia z ćpunem, który nie miał już pulsu, co stwierdził lekarz, a jeszcze przez około minutę rozmawiał z policjantem. Kłaniają się także braki w wyszkoleniu policjantów, szczególnie w zakresie użycia broni. Policjanci nie są z nią obyci, przez to w chwili potężnego stresu może u nich zadziałać instynkt samozachowawczy zamiast wyuczonych odruchów. W świetle prawa i pewnej poprawności to, co mówisz, brzmi dość kontrowersyjnie. Przecież wiesz, jakie problemy mają policjanci, którzy zastrzelą kogoś podczas interwencji. Pamiętasz? Niedawno mieliśmy do czynienia z sytuacją, kiedy policjant zastrzelił mężczyznę, który nie zatrzymał się do kontroli. Potem okazało się, że tematem człowiek powinien być wówczas w więzieniu. - Bardzo mi żal tego policjanta. Było mi przykro, bo rozumiem, co musiał czuć. Zwłaszcza na wizji lokalnej, kiedy obecni na niej, znajomi i rodzina zastrzelonego, krzyczeli m.in., że jest mordercą. - To wstyd, że przełożeni dopuścili do sytuacji, w której na wizji lokalnej obecni byli ludzie postronni. Ten teren należało ogrodzić i nikt nie powinien tam mieć wstępu, a policjant powinien być chroniony, tak jak byłby w tej sytuacji chroniony przestępca. Przeważnie prawdziwi przestępcy chronieni są bardziej. Przełożeni nie stają w obronie swoich pracowników? Boją się w takich sytuacjach? - Boją się. Czego? Społecznego oburzenia, mediów? - Chyba bardziej swoich własnych przełożonych. Boją się, że będzie głośno o ich komendzie. Lepiej, jak nikt nic o nas nie mówi, jest cisza i wszyscy są zadowoleni. Kiedy robi się głośno o którejś z komend, to staje się ona niewygodna. No i jeszcze presja społeczna. Staje się niewygodna, bo coś może przypadkiem wypłynąć? - Tak. Może pojawić się kontrola, a to komenda wojewódzka przyjedzie, bo jakieś czynności będą do wykonywania - i wtedy mogą zostać wywleczone jakieś brudy. Niestety, w każdej komendzie jest jakiś syf. A jakie podejście do używania broni przez policjantów mają przełożeni? - Oficjalnie komunikują, że oczywiście w uzasadnionych przypadkach, zgodnie z prawem należy jej użyć. Ale po policjantach - moich kolegach - widzę, że oni się tego bardzo boją. Właśnie przez to, że w telewizji oglądamy takie sceny - policjant, który powstrzymał poszukiwanego mężczyznę, zachował się zgodnie z procedurami, zamiast w dobrym świetle, jest przedstawiany jako morderca. Zostaje kompletnie sam. - Pamiętasz sytuację z Knurowa, kiedy pseudokibic dostał gumową kulkę od policjanta? Tak. Wybuchły zamieszki, pseudokibice zaczęli rzucać na murawę petardy, kamienie, kiedy sędzia przerwał mecz, oni wybiegli na boisko dążąc do konfrontacji z drugim klubem. Na ich drodze stanęła policja, w kierunku której też poleciały race i kamienie. I wtedy funkcjonariusze użyli broni gładkolufowej. Jeden z postrzelonych pseudokibiców zmarł. - Jak można takiego człowieka - pseudokibica - przedstawiać w dobrym świetle? Po co wbiegał na murawę? Co mieli robić policjanci? Bezczynnie patrzeć na to, co się dzieje? To logiczne, że kiedy trzeba, musimy używać dostępnych nam środków. Jestem przekonana, że żaden z tych policjantów nie celował w szyję. My tak nawet mówimy - "policjant strzela, Pan Bóg kule nosi". To jest święta prawda - szczególnie jeśli chodzi o broń gładkolufową. W takiej sytuacji niezwykle trudno trafić kogoś precyzyjnie, dokładnie tam, gdzie zamierzałeś. - Wracając tu do sprawy strzelania w nogi - jaka jest szansa, że trafisz w nogę do biegnącej osoby? Policjant w dużym stresie może nie trafić do napastnika z naprawdę bliskiej odległości w klatkę piersiową - a co dopiero w nogi. Podkreślam, nie chodzi tu o policjantów z jednostek specjalnych, np. komandosów, ale zwykłego funkcjonariusza, np. z prewencji. Ile taki przeciętny policjant strzela w ramach treningu? - Ja strzelam na własną rękę, kupuję sobie godziny na strzelnicy. A przeciętny policjant strzela mniej więcej raz na pół roku - mniej więcej 12 strzałów. Czyli policjant, który strzela raz na "ruski rok", powinien, kiedy nastąpi taka konieczność, trafiać celnie, jak bohater amerykańskiego kina akcji? - Dokładnie. Na dodatek, w sytuacji postrzelenia czy zastrzelenia sprawcy często policjant przedstawiany jest jak najgorszy morderca. Znajomy funkcjonariusz kilka lat temu pojechał na interwencję. Na miejscu zobaczył faceta, który biegnie na niego z siekierą. Więc on wyjął broń, krzyknął do niego "policja, stój, bo będę strzelać", a ten nic, jeszcze się zamachnął tą siekierą. Więc ten policjant przeładował broń i strzelił kilka razy. Trafił go dwukrotnie, ale tak nieszczęśliwie, że mężczyzna wylądował sparaliżowany na wózku. Jak to się skończyło? - Sąd, rozprawa. Tamten mężczyzna wjeżdża na tym wózku i tłumaczy, że wcale nie zamachnął się na policjanta, tylko siekierę przekładał z ręki do ręki, bo właśnie żonie drzewo rąbał, żeby do pieca dołożyć. Policjant długie lata po sądach dochodził swoich racji, stracił zdrowie i majątek na adwokatów. Ostatecznie go uniewinniono, ale do służby już nie wrócił. A jakie to uczucie - celować do człowieka? - Okropne. Wiesz, że za chwilę może wydarzyć się coś, czego nie będziesz już w stanie odwrócić, a rozwój zdarzeń tak naprawdę zależy od człowieka, który stoi przed tobą. Wiesz jedno - nie możesz się cofnąć. To taki ostateczny moment? - Tak. Zawsze mam taką myśl: "Człowieku opanuj się, bo dla mnie moje życie jest ważniejsze"... Wiesz, ja na ogół jestem bardzo zadaniowa, kiedy zakładam mundur, włącza mi się ten mechanizm. Jeżeli przyjeżdżam na wypadek, jakkolwiek byłby drastyczny, muszę wykonywać, co do mnie należy. Nawet czasami pozbierać oderwane nogi czy ręce. Przestało mnie to szokować. Takie obrazy zostają w głowie i wracają. Czy nauczyłaś się to jakoś odkładać w świadomości? - Muszę to przepracować. Najczęściej gadam o tym z którymś z przyjaciół. Odreagowanie problemów w samotności jest dla mnie znacznie trudniejsze. Brakuje psychologów, do których moglibyście jako policjanci pójść i o takich sytuacjach porozmawiać? - Tak, brakuje. Są oczywiście psychologowie. Tylko wszystko, co im powiesz, zostanie przekazane komendantowi - więc lepiej sobie darować. Dlatego każdy radzi sobie sam. Najgorzej z tymi, którzy pomagają sobie alkoholem, bo zazwyczaj kończy się to kiepsko. Na służbie też się pije? - W pionach, gdzie funkcjonariusze chodzą po cywilnemu, jest to o wiele powszechniejsze niż wśród mundurowych. Teraz są takie przepisy, że mundurowych się bada - przed służbą, po, a nawet w trakcie. Więc ludzie się boją. Poza tym, gdyby policjant prowadzący radiowóz pod wpływem alkoholu spowodował wypadek, to konsekwencje możemy sobie wyobrazić. - Pamiętam, jak przed laty przyszłam do dochodzeniówki. Starzy policjanci pili tam każdego dnia. W pokojach, w których siedzieli, unosił się aromat cebuli, czosnku, pieczonego mięsiwa z delikatną spirytusową nutą. - Co się tam wtedy piło, wódę? - Tak. Żeby oni mnie uczyli tej roboty, to ja im tę wódę przynosiłam. Wtedy oni - jak to stara gwardia - mówili, żebym piła z nimi. Ja na to, że nie mogę, bo nie dam rady potem pracować, a oni na to, że jak nie piję, to znaczy, że podpierdalam. Więc musiałam wypić jednego czy dwa - ze szklanki. Teraz już się tak nie pije. Wydaje się, że sporo się zmienia, np. w kwestii kobiet. W policji pracuje ich coraz więcej, ale wciąż pozostaje wrażenie, że służba to głównie męski świat. Jak w nim odnajdują się policjantki? Jak oceniasz ich rolę? - Jest coraz lepiej, zyskałyśmy wspaniałego rzecznika w postaci wszelkich organizacji prokobiecych. Dzięki temu pozycja kobiety w społeczeństwie jest coraz silniejsza, pokazuje to wiele pań, które w niczym mężczyznom nie ustępują, podobnie w policji. - Choć przyznaję, że ciągle zmagamy się ze stereotypami, lecą jakieś niewybredne seksistowskie żarciki. I jak sobie z tym radzić, żeby jasno wyznaczyć pewną granicę? - U nas to jest tak, że nasi koledzy sobie żartują, a my w to wchodzimy - ciągniemy temat. Jeżeli ktoś spróbuje posunąć się za daleko, wtedy idzie jasny komunikat "hola, hola - takich tekstów sobie nie życzę", wszystko się ucina i tym sposobem ustalamy granicę. Ale sprośne żarciki też w pewnym sensie muszą funkcjonować. U mnie w referacie dziewczyny świetnie sobie z tym radzą, wręcz czasami same zawstydzają chłopaków dowcipem. Mówiłaś wcześniej o organizacjach prokobiecych, a one mocno walczą właśnie z takimi formami seksizmu - jak choćby niestosowne żarty. Wskazując, że kobiety są ofiarami tego typu zachowań. - Ja się tak nie czuję, bo nie wolno być przewrażliwionym. To jest takie środowisko, w którym dystans jest naprawdę potrzebny. Nie można kreować się na taką zupełnie świętą, nietykalną osobę. Mieliśmy taką jedną policjantkę, była strasznie spięta - nie miała luzu. Chłopaki od razu to wyczuli i specjalnie jej dokuczali. A jak wypracować sobie pozycję wśród kolegów, by uznali kobietę za równego partnera - zwłaszcza kiedy jedzie się na interwencję? - To kwestia pokazania charyzmy i tego, że ten policjant może na ciebie liczyć, że masz jaja - i potrafisz radzić sobie w każdej sytuacji. Jedna z dziewczyn opowiada w książce "Niebezpieczne kobiety", że od czasu, jak pracuje w policji, zawsze zamyka dom na wszystkie spusty, że jest bardziej świadoma różnego rodzaju zagrożeń. Też tak postępujesz? Dzięki tej pracy stałaś się ostrożniejsza? - Tak. Wcześniej wielu rzeczy nie dostrzegałam, np. jestem w galerii handlowej, mam oczy wokoło głowy, bardzo pilnuję rzeczy. Zawsze zamykam drzwi w mieszkaniu. Wchodząc do klatki czy z niej wychodząc najpierw otwieram drzwi i sprawdzam, czy nikt za tymi drzwiami nie stoi - to jest jak odruch bezwarunkowy, nie da się tego pozbyć. - Idąc ulicą, mijam człowieka i jestem w stanie go potem opisać - jak wyglądał, co miał na sobie. To jest policyjne zboczenie. Poza tym pies psa rozpozna, np. na spotkaniu towarzyskim od razu potrafię wskazać, że ktoś może być policjantem. Czy ostrożność się przydała? - Nigdy nic mi nie skradziono. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś mnie zaatakował. Miałaś jakiekolwiek nieprzyjemności związane z tym, że jesteś policjantem, bo np. kogoś ostro potraktowałaś? Ktoś ci groził, zaczepił cię? - Wiesz jak było? Kiedyś, jak patrolowaliśmy teren, jeden z tzw. naszych stałych petentów dziarsko stał sobie nawalony z piwem w ręku na środku parkingu i pokazał nam środkowy palec. Podjechaliśmy, a ten stoi twardo, więc dostał gazem i założyłam mu kajdanki. Miał pretensje, dlaczego go tak mocno skułam - zaczął się szarpać, oparty o radiowóz. Pomyślałam, że jeszcze mi auto porysuje, więc poszedł na glebę. A że pogoda była deszczowa, ubrudził się, gdzieś tam przedziurawił spodnie. Potem przeprowadziliśmy czynności służbowe i gościa puściliśmy. Skończyło się tak, że musiał zapłacić grzywnę w sądzie. - Spotkałam go dwa dni później, kiedy prywatnie robiłam zakupy. Miałam ich niewiele, a ten: "Dzień dobry pani" i przepuścił mnie w kolejce. A potem jeszcze mi powiedział: "Ja wiem, za co dostałem, głupio zrobiłem". - Nikt nie dostanie od nas więcej niż zasłuży, nigdy nie chodzi nam o to, żeby kogoś upokarzać. Po tylu latach pracy, interwencjach - co jako policjant myślisz o Polakach? - Są niedouczeni w kwestii własnych praw i obowiązków albo czerpią wiedzę z fabularnych programów telewizyjnych. Pojechaliśmy raz na kradzież z włamaniem i pytano nas, czemu z kanapy tekstylnej nie pobierzemy odcisków czy DNA. Wiesz, odciski palców można zdjąć tylko z gładkiej powierzchni i nie pobiera się DNA z kanapy, na której siedziało 50 osób, bo to nie ma sensu. Ludzie bardzo często nie mają najmniejszego pojęcia o procedurach lub przychodzą ze sprawami, których my nie możemy załatwić. Niedawno przyszła kobieta, która dostała 5 obraźliwych SMS-ów w ciągu roku i uznała to za stalking i uporczywe nękanie. A jeżeli chodzi o interwencje, do czego jesteście wzywani najczęściej? - Szczerze? Do pierdół. Przykłady? Facet dzwoni, że na boisku szkolnym leje się woda z hydrantu, bo nie bardzo wiedział, gdzie zadzwonić. Albo dostajemy telefony od ludzi, którzy ewidentnie mają problemy psychiczne i z nimi też jakoś trzeba rozmawiać. Dzwoni kobieta i twierdzi, że ktoś się do niej ciągle włamuje i co rano budzi się z podciągnięta koszulą nocną. Przecież nie powiesz jej: "Wie pani co, pani to jest pierdolnięta i niech się pani idzie leczyć", a tak by pasowało. Czasami postraszę, że poinformujemy rodzinę i to pomaga. Uwierz, takich interwencji jest mnóstwo. Czytaj pierwszą część rozmowy pt. Muszą czuć respekt Chciałbyś podzielić się refleksją nt. pracy w policji? Napisz do autorki artykułu: jolanta.kaminska@firma.interia.pl