* W ramach akcji #tekstyroku przypominamy najlepsze materiały napisane przez dziennikarzy serwisu Interia Fakty w ciągu ostatnich 12 miesięcy. * Moja rozmówczyni występuje pod pseudonimem "sierżant Katarzyna Myko". Na co dzień jest czynnym funkcjonariuszem. CZĘŚĆ I Jolanta Kamińska, Interia: Jaka jest współczesna policja? Sierż. Katarzyna Myko: - Zmienia się w korporację. Jedna komenda z drugą ścigają się na słupki - kto ma lepsze wyniki, więcej wykroczeń, ujawnionych przestępstw. Misja policji - pomagać ludziom - przestaje w tym wszystkim istnieć. Statystyki a prawdziwa skuteczność, misja - rozbieżne tematy? - Całkowicie. Policjanci pracujący w prewencji, ci bardziej ambitni, którzy chcą się wykazać, żeby iść wyżej, na potęgę trzepią społeczeństwo. Jak tylko ktoś wychyli nosa z domu, to już jest legitymowany. Ogólnie pożądana liczba osób wylegitymowanych na patrol, to np. 8 i jeśli przyjdziesz z mniejszą liczbą, musisz się tłumaczyć. Kiedy policjant może kogoś wylegitymować? - W świetle prawa, musi mieć do tego podstawę - określa ją art. 15 Ustawy o policji, a w rzeczywistości bywa i tak, że legitymuje się tego, kto akurat się nawinie. Tak naprawdę można wylegitymować człowieka idącego wieczorem z pieskiem. Przepisy dają na tyle szeroki wachlarz powodów do legitymowania, że funkcjonariusz zawsze sobie podstawę znajdzie. Wszystko po to, żeby był pesel. - Nawet tak mówimy na ludzi - peselki. Samochodów tylko z kierowcą zwykle się nie zatrzymuje, chyba, że mocno pajacuje na drodze. Dobrze, żeby był "funpack" czyli cztery osoby w samochodzie, co daje cztery peselki. Pewnie brzmi to jak patologia?Którą de facto generuje system. Czy można odmówić policjantowi okazania dokumentów? - Na polecenie funkcjonariusza trzeba okazać dokument tożsamości lub podać swoje dane osobowe - które są przez nas weryfikowane. Prawo odmowy zawsze istnieje, ale wtedy taka osoba trafia na komendę i tam następuje ustalanie tożsamości - do skutku. Jak jeszcze "robi się" statystyki?- Mandaty. Co roku policja wystawia określoną liczbę mandatów. I w roku kolejnym ich liczba powinna być przynajmniej taka sama - do tego się dąży. Na odprawach mówi się, że pożądana jest taka, a taka liczba i należy się skupić na konkretnych wykroczeniach. Uważam, że to jest chore. Przykład? - Mandat mandatowi nierówny. Ten za przechodzenie na czerwonym świetle, lub w miejscu niedozwolonym, nie jest równy mandatowi za przeklinanie podczas legitymowania. Policjanci z ruchu drogowego i z prewencji mają oddzielne statystyki. Jeśli pracujesz w prewencji, nic ci nie da, że wlepisz pięć mandatów za przechodzenie w miejscu niedozwolonym, bo jeszcze zostaniesz opierdzielony przez naczelnika, że się bawisz w policjanta ruchu drogowego i nabijasz nie tę statystykę, co trzeba. Więc musisz kombinować. Jak? - Masz petenta, który przechodzi na czerwonym świetle i mówisz mu, że dostanie za to jedynie pouczenie - ale jeżeli człowiek przeklnie, to wystawiasz mu za to mandat - 50 zł. Albo chłopaki szukają za garażami facetów, którzy chowają się przed żoną, żeby sobie po cichu wypić piwko. Jak ich złapią, to ich tam potem trzepią. Czasami dochodzi do takich patologii, że prowadzi się negocjacje, żeby człowiek przyjął mandat. Wtedy zamiast stówy za spożywanie, proponuje się 20 zł za usiłowanie spożywania. Istnieje wykroczenie "usiłowania spożywania"? - Tak, jak dla mnie niezły absurd. Więc, jak człowiek idzie po ulicy z otwartym piwem, którego teoretycznie się nie napił - mamy do czynienia z usiłowaniem spożycia. Tzw. meneli też się łapie? Bo oni pewnie mandatów nie regulują. - Oczywiście, że nie płacą. Za to bardzo chętnie mandaty podpisują. Roboczo nazywamy ich trolami. Na nabijanie statystyki nadają się świetnie. "Policja to jeden wielki konflikt, to, co się tam dzieje jest odzwierciedleniem wydarzeń w polityce" - powiedziałaś w książce "Niebezpieczne kobiety". - Bo właśnie tak to wygląda. Jak na czynnego policjanta to mocne słowa. Skąd taka analogia? - Mocne słowa, ale taka jest prawda, niestety. Każdy boi się o tym mówić głośno. Ja o tym mówię, bo się na to nie godzę. Kiedy zmienia się władza polityczna, następuje wymiana na stanowiskach w policji - i to od góry do dołu. Co zmiana władzy, to zmiana komendanta. Przez pewien czas byłaś rzecznikiem prasowym, wydawałoby się idealna funkcja dla kobiety w policji. A Ty wolałaś robotę w interwencji, dlaczego? - Byłam w pewnym sensie "rzucana na pożarcie mediom" - pozostawiona bez konkretnych informacji na temat, na który musiałam się wypowiadać. "Lecisz, masz przedstawić nasze stanowisko", bo np. chodziło o jakąś krzywą akcję - w której policja powinna była skutecznie interweniować, a tego nie zrobiła. Bywało, że praktycznie nic nie wiedziałam. Dodatkowo, nie miałam żadnego przeszkolenia z zakresu rzecznictwa prasowego, mimo to przez pół roku pełniłam tę funkcję. Taka partyzantka. - Jak to mówią: mam gadane i to był jeden z głównych czynników, który zdecydował, że znalazłam się na tym stanowisku. Wystarczyło jedno moje potknięcie, gdzie prawdę powiedziawszy dałam się podejść dziennikarzowi. Umawialiśmy się wstępnie na zupełnie inne pytania niż to, które padło. Zaniemówiłam przez chwilę i to spowodowało, że dostałam cięgi od przełożonych. - W sumie w policji pracuję kilka lat, a już nie wytrzymuję. Myślę o rezygnacji. W tej chwili jestem jednym ze starszych policjantów w moim wydziale. Reszta to przeważnie policjanci, którzy mają w sumie do 4 lat służby. Jeżdżą na interwencje - czyli są de facto na tzw. pierwszej linii. Czasami to, jaką decyzję taki policjant podejmie na tej pierwszej interwencji, decyduje o dalszym rozwoju sprawy i ludzkim losie. I w takiej właśnie sytuacji musi się odnaleźć policjant świeżo po szkole, który ma problemy już z tym, by wypisać mandat, nie wspominając o kryzysowych sytuacjach. Szkoła odpowiednio nie przygotowuje do działania w takich przypadkach? - Niestety nie. Młodzi policjanci przychodzą tuż po szkole i zachowują się, jakby należeli do jakiejś sekty. Ludzie zazwyczaj idą do policji, bo albo mają takie marzenie, albo nie mogą znaleźć innej roboty i brakuje im pomysłu na siebie. To wcale nie jest taka stabilna i dobra praca. W tej chwili wystarczy niewiele, by policjanta wywalić. W zasadzie to wystarczy "dobra wola" przełożonego i po Tobie. Ale mimo to ludzie garną się do policji. Chętnych jest dużo więcej niż miejsc. Myślisz, że nie zdają sobie sprawy z tego, co tak naprawdę ich czeka? - Oczywiście. Kiedy już lądują w szkole, kładzie im się do głów, że są wybrańcami, elitą, prestiżową kastą. Powinni spełniać się w tej instytucji, jaką jest policja i wiernie jej służyć wykonując rozkazy. Za to są fajnie ułożeni jeżeli np. chodzi o stosunek do policjantów starszych stopniem. Gotowi są nam się meldować, oddawać honory, bo takie rzeczy robi się w szkole. W szkole policyjnej rzeczywiście dają taki wycisk? - Jest strasznie ostro. Mnie na początku bolały mięśnie, o których nie miałam zielonego pojęcia. To był kosmos - pierwszego miesiąca myślałam, że nie przeżyję, że się wykończę psychicznie i fizycznie. Godzina 5:20 czas pobudki i 20 minut na to, żeby się ogarnąć. Potem mieliśmy ostry trening. Wszyscy ćwiczyli równiutko, tak samo kobiety, jak i mężczyźni. Odstawali po prostu słabsi, płeć nie była tu kryterium. Zdarzyło się, że ktoś z wysiłku zwymiotował. A wykłady? - Większość z wykładowców nigdy nie pracowała w terenie, nie mieli zielonego pojęcia o praktyce, więc uczyli teorii. Był np. facet od prewencji, przepracował 15 lat - jako dochodzeniowiec. Uczył, jak legitymować ludzi - i wymagał od nas formułki, której wypowiedzenie - gdybym musiała ciebie wylegitymować - trwałaby dobre 3 minuty. Normalnie się tak nie robi. Jeśli zaczęłabym taką recytację, to po kilkunastu sekundach spodziewałabym się salwy śmiechu. Zwykle się przedstawiam, a następnie proszę o dokument tożsamości. Jak się ktoś zapyta o podstawę prawną - to mówię, że art. 15 ustawy o Policji. - A ci młodzi policjanci przychodzą po szkole i są przekonani, że to właśnie tak ma wyglądać. Kiedy dostają ten przysłowiowy "kubeł zimnej wody", wraz z pierwszą interwencją? - Tak. Jedzie i nagle przeżywa szok. Widzi rozsypane na podłodze jedzenie, zapłakaną, pobitą przez męża kobietę i skulone w kącie, wystraszone dzieci. Tymczasem ja jestem już tam -nasty raz. I choć informowaliśmy o problemie wszelkie instytucje, które mają w takiej sytuacji pole manewru, nic się nie zmienia. Kobieta złożyła zawiadomienie na męża, a następnego dnia je wycofała - i ta sytuacja powtórzyła się kilkukrotnie. Choć na kolejnej interwencji jest mi kompletnie szkoda tej kobiety, trzeba się uodpornić, bo inaczej nie dałabym rady. A ten młody policjant nie umie pojąć, że mamy w zasadzie związane ręce. - Albo grupa rozrabiającej młodzieży. Prosimy, żeby się rozeszli, bo jest już po 22. W momencie, kiedy którakolwiek osoba z grupy zaczyna pyskować, taki policjant robi się zielony, a ludzie natychmiast wychwytują braki pewności siebie u policjanta. Żeby policjant był skuteczny musi budzić w takich osobach - strach, pewien szacunek? - Bardziej chodzi o respekt. Muszą czuć respekt. A więc respekt i do tego jeszcze powinien mieć wyniki. Po lekturze "Niebezpiecznych kobiet" nasunął mi się taki wniosek, że jeżeli policjant ściśle stosuje się do przepisów, to nie wychodzi ani jedno, ani drugie. - Nic nie wyjdzie. Co w takim razie robić? - Trzeba balansować na granicy. Nie ma wyjścia. Wtedy ryzykujesz. - To prawda. Ale ja już wiem, jak balansować, by skutecznie wykonywać swoja robotę. Niejedno przeszłam i nieraz się także potknęłam. Przepisy nie dają nam skutecznych narzędzi, więc balansuję na granicach przepisów prawa, ale w ramach zasad życia społecznego. Ważne, żeby zawsze mieć szacunek do człowieka, nawet jeśli muszę być ostra w stosunku do niego, a nawet użyć siły fizycznej. Jak to wygląda w praktyce?- Nigdy nikogo nie poniżam, nie upokarzam i nie pokazuję mu, że jestem od niego lepsza, bo mam pewną władzę. Traktuję go w taki sam sposób, w jaki on traktuje mnie. Jeśli on mnie wyzywa, to ja nie pozostaję dłużna. Nie wyznaję zasady, że kiedy ktoś wyzywa policjanta, to on ma stać twardo i cytować regułki. To jest przyzwolenie, by ktoś nas obrażał. Gorzej jeśli ktoś mnie nagrywa, wtedy nie mogę się odezwać. - Ale zwykle, gdy ktoś mówi do mnie "ty k****", to działa na mnie jak płachta na byka. Zawsze pytam, jaka ja dla ciebie jestem k****. Jeżeli ktoś dalej mnie wyzywa, sytuacja się zagęszcza. - Pierwsza zasada jest taka, że jeżeli jest jakiś agresor, to ja go muszę oddzielić od grupy, bo oni najczęściej tylko w grupie czują się silni. Kiedy zaczynamy z nim rozmawiać na osobności, np. kiedy wsadzimy takiego petenta do radiowozu, to on totalnie mięknie i staje się milusi - przeprasza i często płacze. Więc by zmądrzał, kończy się to dla niego wnioskiem do sądu za używanie słów wulgarnych w miejscu publicznym, nieokazanie dokumentu tożsamości, wprowadzenie w błąd funkcjonariusza co do danych osobowych, spożywanie alkoholu w miejscu publicznym, zaśmiecanie itp. Może się zdarzyć, że takiego człowieka sąd później naliczy na kilka tysięcy grzywny. Zdarzają się pewnie i twardsze sztuki i wsadzenie do radiowozu nie wystarcza, co wtedy? - Używam środków, których użyć mogę. Nikogo nigdy nie uderzę pierwsza, zawsze mówię: wykonuj polecenia, używając przy tym wulgaryzmów - dla wzmocnienia przekazu. Jeżeli mimo powtórzenia tego kilka razy, polecenie nie zostaje wykonane, mam przyzwolenie, by siłą zmusić kogoś do wykonania określonych czynności. Najczęściej dla takiego zadziornego człowieka, wystarczająca kara to położenie go na ziemi: w błocie, w rozsypanym jedzeniu, przy kolegach. Bardzo ważny jest tutaj element zaskoczenia, bo bez tego - w starciu z rosłym silnym mężczyzną - nie mam szans. Podobnie w przypadku policjanta-mężczyzny, on też musi być sprytny i wiedzieć, kiedy zareagować. Czyli element zaskoczenia i środki przymusu bezpośredniego. Konkretna sytuacja? - Jeśli, ktoś mnie obraża, potraktuję go tak samo, jak tego, który nie stosuje się do poleceń, tyle, że będę brutalniejsza - mocniej mu zacisnę kajdanki, nie pozwolę iść do toalety, będzie siedział w niewygodnej pozycji, albo dostanie kilka pał więcej na tyłek niż potrzeba. No i gaz. Podobno słyniesz z jego używania - jako środka przymusu. Dzięki temu wypracowałaś sobie ten respekt? - Wiesz to jest tak, że jak mam trudnego petenta, do którego musimy często jeździć na interwencje i potraktuję go "z grubej rury", to następnym razem będę miała z nim lżej, bo będzie wiedział, że ja nie żartuję. Stąd ten gaz. Tłumaczę: wyjmij wszystko z kieszeni, proszę o dokument - a te polecenia nie są wykonywane, wtedy uprzedzam, że muszę zastosować środek przymusu. Większość się już wtedy boi, ale bywają i tacy, którzy policjanta wyśmieją. I wtedy "gazujesz"? - Tak. Jedno pryśnięcie i odczuwa się potworny ból, największe kozaki krzyczą, że chcą karetkę. Ale zaczynają robić to, o co ich proszę. Nie chce podać danych osobowych, mimo wielokrotnych próśb - gaz. Nie chce wsiąść do radiowozu - podobnie - gaz. Ja nigdy nie odpuszczam, nawet gdy mieliśmy do czynienia z dużą grupą ludzi, zawsze stałam twardo i patrzyłam im w oczy: "To wy macie się rozejść, ja nie ustąpię". A czy kiedykolwiek naraziłaś się na niebezpieczeństwo przez tę swoją nieustępliwość? - Raz na interwencji domowej, trochę się poobijałam, bo kolega zostawił mnie samą. Jak to zostawił? - Do tej pory zgrywa "wielkiego macho", a wtedy po prostu "pobiegł wezwać wsparcie" i nie wracał. Facet do którego pojechaliśmy na interwencję był duży, blisko 2 metry wzrostu, dodatkowo upośledzony umysłowo. Latały noże i śrubokręty - dosłownie. Przemoc domowa? - Pokłócił się z bratem. Ogólnie był znany z tego, że po alkoholu jest bardzo agresywny i do niego na interwencję trzeba jeździć w dwa patrole. Wtedy miałam wiele szczęścia. W zasadzie poradziłam sobie z nim dzięki przypadkowi. Bardzo cię poturbował? - Nie, nic wielkiego mi się nie stało, byłam trochę poobijana. Ja na ogół unikam bezpośredniego kontaktu. Zawsze kiedy widziałam, że sytuacja robi się napięta wolałam zastosować gaz, wtedy człowiek przez kilka sekund nie widzi i ja mogę sobie z nim poradzić. Nigdy nie wchodzę w walkę wręcz, bo to nie ma najmniejszego sensu. Policjant nie ma być sparing partnerem, ale w każdej sytuacji powinien mieć przewagę. - W przypadku tego faceta też tak było, popchnął mnie kilka razy, nabiłam sobie parę siniaków. Ale potem udało mi się go zaatakować gazem, podciąć mu nogi i popchnąć go właśnie w szczelinę między lodówką a szafką, a on się zaklinował - w tak niewygodnej pozycji, że kiedy dopchnęłam go taboretem i kolanami, to już w ogóle nie mógł się ruszyć. Wiesz, w zasadzie to mnie uratowało. W pewnym momencie pomyślałam, że będę musiała go zastrzelić. Policjant jadący na interwencję zawsze powinien być przygotowany, na to, że jego życie może być bezpośrednio zagrożone? - Tak. Ja wchodząc na jakąkolwiek interwencję robię wszystko, żeby to się odbyło bezpiecznie. Ale nie wiem, co mnie czeka. W relacjach z najbliższymi dbam o to, żeby się nie kłócić, żeby nie pozostawały żadne zadry między nami. Bo co będzie, jak ja jutro umrę, będąc jednocześnie skłócona z kimś bliskim? Mam świadomość, że mogę po prostu nie wrócić z interwencji, jak np. znajoma policjanta, która dostała siekierą w głowę, a pojechała na totalnie rutynowa interwencję. Dlatego ja nigdy nie traktuję tych wyjazdów w taki sposób. Trzeba zawsze pamiętać, że tak naprawdę wszystko może się zdarzyć i być czujnym, ale nie można o tym wciąż rozmyślać, czy się zadręczać. - Ja na każdej interwencji, kiedy już dochodzi do starcia, walczę o swoje życie. To może dramatycznie brzmi, ale uwierz mi, kiedy idziesz do człowieka, który ma pół mózgu wyżartego przez narkotyki i alkohol, nie mam co liczyć, że on się opamięta, co robi. *** Czytaj II część rozmowy z sierżant Katarzyną Myko: Wiesz jedno - nie możesz się cofnąć