Co do tego, że źle zrobił, Marek Jakuszczonek wątpliwości nie ma. - Popełniłem błąd, ale dostałem za to wyrok i karę ponoszę do dziś - pan Marek stuka palcem w opaskę elektronicznego dozoru, która towarzyszy mu od kilku miesięcy. - Ale to co się stało, to jest nie po ludzku, po prostu. Bo żona niczemu nie zawiniła, a te psy to już w ogóle - dodaje mężczyzna i z trudem powstrzymuje emocje. Myśliwy: "To była obrona własna". Sąd: "Raczej szczególne okrucieństwo" Państwo Jakuszczonkowie mieszkają w niewielkiej wsi w województwie zachodniopomorskim. Marek od lat jest myśliwym. Jego kłopoty zaczęły się trzy lata temu. Jak twierdzi, na prywatnym terenie miejscowego koła łowieckiego zaatakował go pies, który jakiś czas wcześniej przybłąkał się do łowczych. - To był moment. Nie miałem gdzie uciec, więc chwyciłem za broń i strzeliłem. W obronie własnej, bo już kiedyś ten pies złapał mnie za udo. Żałuję, że do tego doszło, bo może mogłem strzelić w powietrze, może ten pies by się wystraszył, ale to były sekundy - wspomina dziś Marek Jakuszczonek. Sąd Rejonowy w Sławnie nie uwierzył słowom myśliwego. Uznał, że żadnej obrony koniecznej nie było, a mężczyzna celowo i z rozmysłem, ze szczególnym okrucieństwem, pozbawił psa życia. Skazał go na rok bezwzględnego pozbawienia wolności, które zamieniono na dozór elektroniczny. - Do tego przepadek broni, wpłata nawiązki na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i pokrycie wszelkich kosztów. I ostatni, najgorszy punkt. 15-letni zakaz posiadania psów - mówi Anna Jakuszczonek, żona Marka. "Albo mąż, albo psy" Punkt najgorszy, bo Jakuszczonkowie od kilkunastu lat mają dwa psy. 12-letnią Tinę i 14-letniego Mopsa. Formalną właścicielką obu jest pani Anna. - My nie mieliśmy pojęcia, że tak się to potoczy. Ale pewnego dnia, już po wyroku, przyszła do nas dzielnicowa, pytała o psy. Pokazaliśmy jej książeczki zdrowia Mopsa i Tiny, gdzie jako właścicielka jestem ja. 18 października mąż dostał telefon z sądu, że na naszej posesji nie mogą być żadne psy i że mamy je oddać - opowiada pani Anna. Kobieta natychmiast pisze do sądu. Wyjaśnia, że ukochane psy są z nimi od kilkunastu lat, że traktują je jak członków rodziny, że nigdy nie działa im się żadna krzywda. - Prosiłam, żeby zostawić te psy do śmierci u nas. One są już leciwe, na ludzkie lata to oba są już po siedemdziesiątce. Jeszcze napisałam, że to są moje ostatnie psy, bo ja choruję, mąż choruje, a nie chcieliśmy, żeby jakiekolwiek zwierzęta po naszej śmierci zostały same. Tylko Mops i Tina miały z nami dożyć spokojnie do końca swych dni - mówi Anna Jakuszczonek. Sąd nie przychyla się do próśb pani Anny. 2 listopada małżeństwo dostaje sądowe postanowienie z nakazem wydania psów do tymczasowego domu opieki nad bezdomnymi zwierzętami. - Tam było, że mamy na wykonanie siedem dni. Jeśli tego nie zrobimy, to odbiór będzie przymusowy, z policją, a mąż może dostać za niewykonanie postanowienia dokładkę do wyroku - mówi Anna Jakuszczonek. - Tak naprawdę dostałam wybór. Albo mąż, albo psy - dodaje kobieta. Wyrok: Dożywocie w schroniskowym kojcu 8 listopada małżeństwo zawozi psy do wyznaczonego schroniska. - Jak podpisywałam protokół przekazania, to cały czas widziałam Tinę i słyszałam, jak przeraźliwie szczekała. Mopsik się skulił i nic się nie odzywał, a ona tak zawodziła - płacze Anna Jakuszczonek. - One nigdy nie były gdziekolwiek zostawiane. Dla nich to był szok. O to dlaczego sąd, mimo próśb pani Anny i faktu, że psy należą do niej, a nie jej skazanego męża, nie odstąpił od odebrania psów, pytamy w Sądzie Okręgowym w Koszalinie, pod który podlega wydające postanowienie Sławno. - Jeśli wyrok się uprawomocnił, to trzeba było go wykonać, odebrać temu mężczyźnie psy, to wynika z przepisów ustawy o ochronie zwierząt. Nie miało znaczenia, kto formalnie był właścicielem tych czworonogów. Skoro on jest niebezpieczny dla zwierząt i ma zakaz posiadania psów, to nieważne czyje są te zwierzęta, tylko że on nie może z nimi przebywać - tłumaczy Interii Sławomir Przykucki, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Koszalinie. Innego zdania jest Bogumiła Tiece, inspektor koszalińskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Z tej ustawy nie wynika, że trzeba zabrać wszystkie zwierzęta z domu, tylko że dana osoba ma zakaz posiadania zwierząt i jej mogą być odebrane jako środek karny. Czy gdyby to był dom wielopokoleniowy i mieszkały tam dzieci, dziadkowie, siostry, bracia to nikt by nie mógł mieć zwierzaka? Dla mnie to absurd - mówi Bogumiła Tiece, inspektor TOZ Koszalin. I dodaje: - Pani Anna nie jest osobą skazaną, a ponosi karę. I zwierzęta też zostały skazane wyrokiem na odsiadkę, cierpienie, rozłąkę. Dla psa, który spał w pościeli, buda i kojec są w tym momencie niczym więzienie. "Swoim krzywdy nie robił, ale nie zasługuje na to, żeby z psami w ogóle przebywać" Zabrania psów nie rozumie też Marek. - My te psy kochaliśmy jak dzieci. Jak Mopsik zachorował i nie mógł na tylnie łapy chodzić, to zrobiłem mu taki wózek i na tym wózku się poruszał - opowiada mężczyzna. - Sąd mi zarzucił, że ja nie mam empatii dla czworonogów. A gdzie sąd ma empatię, kiedy zabiera mojej żonie stare psy i skazuje je na powolną śmierć na mrozie. Kto tu jest gorszym sadystą? - zastanawia się w rozmowie z Interią skazany myśliwy. Pytamy sędziego Przykuckiego, czy Marek Jakuszczonek kiedykolwiek znęcał się nad swoimi psami, czy sąd ma dowody na to, że i dla nich jest zagrożeniem. - Swoim krzywdy nie robił. Ale wyrok mówi o zakazie posiadania psów w ogóle. Ja rozumiem, że dla tych konkretnych zwierząt to jest trauma, bo im nic złego nie czynił, ale sąd uznał, że generalnie jest niebezpieczny dla zwierząt i nie zasługuje na to, żeby w ogóle z nimi przebywać, stąd takie orzeczenie i jego wykonanie. To przykra sytuacja, ale to nie wina sądu, że on zastrzelił tamtego psa, tylko jego - tłumaczy sędzia Przykucki. TOZ: "Dziesiątki przypadków, gdzie nikt psa żony nie odbiera" Całą sprawą zbulwersowane jest koszalińskie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Ja kompletnie nie rozumiem rygorystyczności tego sądu. Tym bardziej, że na co dzień stykamy się głównie ze sprawami, gdzie ktoś znęca się nad psem, naprawdę dotkliwie i my mu tego psa zabrać nie możemy, bo on mówi, że to nie jego pies, ale żony czy córki. A tu kwestia własności zwierząt nikomu jak widać nie przeszkadzała. Tu surowość sądu w stosunku do tych dwóch biednych kundelków jest zaskakująca. Przecież na tym najbardziej cierpią właśnie te psy - tłumaczy Bogumiła Tiece, inspektor TOZ Koszalin. Państwo Jakuszczonkowie nie mogą się pogodzić ze stratą ukochanych czworonogów. Tym bardziej, że kilka dni po odebraniu jeden z psów, 14-letni Mops, zmarł w tymczasowym domu dla bezdomnych zwierząt. - Te psy nigdy nie nocowały na dworze, to są psy domowe, 14 lat na kanapie spały. Mopsik w tym kojcu nie umiał się odnaleźć. Przypłacił to życiem. Tina też jest schorowana, jeszcze żyje, ale boję się, że i ona zdechnie w tej budzie - mówi Marek Jakuszczonek. Przed chwilą pani Anna poinformowała nas, że stan drugiego z psów znacznie się pogorszył. - Tina nie je, źle wygląda. Czuję, że i ona zaraz odejdzie. Co popatrzę na ich zdjęcia, to płaczę. Ale to nikogo nie obchodzi, wszystko się musi zgadzać z papierami, a co kto przeżywa, jaki dramat, to znaczenia nie ma. Mąż zrobił co zrobił, poniósł za to karę, ale czemu ja, czemu moje psy są też karane? Nie mogę tego przeżyć, że musiałam je oddać na śmierć - płacze Anna Jakuszczonek.