Nie milkną echa tragedii jaka rozegrała się we wtorek w Zakładzie Karnym w Rzeszowie. Tymczasowo aresztowany osadzony podczas konsultacji psychologicznej zaatakował nożyczkami psycholog, zadając jej siedem ciosów w szyję. 39-letniej kobiety nie udało się uratować. Osierociła dwóch synów. Służbę pełniła od 2010 roku. "Procedury? Jakie procedury jak jeden człowiek robi robotę za pięciu" Na konferencji prasowej w Zakładzie Karnym w Rzeszowie wiceminister sprawiedliwości Michał Woś zapowiedział wnikliwe wyjaśnienie zabójstwa funkcjonariuszki Służby Więziennej. Woś dodał, że sprawdzane będą wszystkie procedury, które w takich przypadkach powinny być zastosowane. - Procedury? - przewraca oczami Łukasz, oddziałowy z jednego z zakładów karnych na Pomorzu. - Tak, istnieją. Ale są uzależnione od liczby ludzi, którzy są w danym czasie w pracy. A tych, w momencie kiedy zawiesza się stanowiska, po prostu nie ma. Pani Justyna jest psychologiem w jednych z zakładów karnych. Sama miała już kilka sytuacji kryzysowych. Na szczęście żadna nie zakończyła się dramatem. Teoretycznie w sytuacjach, w których osadzony może jej zagrażać, ma prawo poprosić o wsparcie. - Praktyka jest taka, ze nawet jeśli jako psycholog zweryfikowałabym, że jest to skazany, którego się boję, to ciężko jest nam prosić o wsparcie, bo tego wsparcia z powodów braków kadrowych w służbie więziennej po prostu nie ma - przyznaje Justyna. - Gdyby było więcej funkcjonariuszy, to może ktoś by stał i nasłuchiwał, ale w obecnych czasach kiedy są takie braki kadrowe to nie ma opcji, tak jesteśmy obciążeni robotą - mówi Łukasz, oddziałowy z jednego z ZK. Rzeczywistość jest taka, że pracujący w oddziale funkcjonariusz "najczęściej jest sam na około 100 skazanych", a pracy jest tyle, że "śniadanie przynosi się do domu". Funkcjonariusze SW: "Teraz zabiorą nam wszystkim nożyczki" Funkcjonariusze przypuszczają, że pierwszym co wydarzy się po wczorajszej tragedii, będzie "nacisk na to, żeby wzmocnić ochronę". - Czyli akcja zabierania nożyczek. Tyle, że to jest absurd, bo równie dobrze ten skazany mógł wziąć długopis, którym koleżanka robiła notatkę i dokonać tego samego. Kilka lat temu jeden osadzony zabił drugiego w celi czajnikiem. Czajniki też mamy w gabinetach. Też nam je zabiorą? - pyta Justyna, psycholog z ZK. Włodzimierz przyznaje, że "już się mówi, że nożyczki będą uznane w naszej służbie jako przedmiot niebezpieczny". - I te nożyczki się zabierze. Więc pytam: gaśnice przy drzwiach też pozdejmują? Tu chodzi o odpowiednie zarządzanie i procedury z głową, a nie o nożyczki, chociaż prościej zabrać nożyczki z biurka, niż zmienić system od podstaw - mówi Włodzimierz, funkcjonariusz działu ochrony. Służba Więzienna podkreśla, że funkcjonariusze mają do dyspozycji system alarmowy. - W gabinetach rzeczywiście, przynajmniej w naszej jednostce, są piloty. Tyle, że ja sama zawsze się bałam czy przy dynamicznej sytuacji zdążę to nacisnąć. Miałam sytuacje, w których z nich korzystałam, bo skazany był pobudzony i starałam się wyprzedzać jego atak. Ale nie zawsze da się przewidzieć, kiedy padnie cios - mówi więzienna psycholog. - W mojej ocenie podstawowym problemem są procedury, które nawet jeśli są, ich realizacja jest niemożliwa. I zbyt liberalne podejście do więźniów - dodaje Justyna. Bez kajdanek i osób trzecich. "Bo się osadzony poskarży, że zabieramy mu intymność" Bo więźniowie mają, zdaniem funkcjonariuszy Służby Więziennej, zdecydowanie więcej praw niż oni sami. Narzekają, że wyżej nad ich bezpieczeństwo stawia się komfort osadzonego. - Podstawowym problemem jest to, że chyba całe społeczeństwo i podejrzewam, że także nasi najwyżsi przełożeni, nie zdają sobie sprawy, że my jako funkcjonariusze typu psycholodzy, wychowawcy zostajemy z tymi skazanymi w gabinetach całkowicie sami - tłumaczy więzienna psycholog. Rozmowa z psychologiem jest traktowana jak wizyta u lekarza. Jeden na jeden, twarzą w twarz. Zasadniczo nikt nie ma prawa przy niej być. - Jeśli nie ma zaleceń i jeśli nie jest klasyfikowany do "n-ki", czyli niebezpiecznych, to osadzony na konsultację faktycznie wchodzi sam. Mało tego, obecność funkcjonariusza mogłaby wpływać negatywnie na jego wizytę. Bo by się na przykład przy nas tak bardzo nie otworzył i mógłby śmiało napisać na to skargę - mówi Łukasz, funkcjonariusz działu ochrony. - Ja pamiętam jak mój partner się zdziwił, kiedy się dowiedział, że osadzeni na konsultacji nie są w kajdankach. Absolutnie. Coś takiego nie ma miejsca - podkreśla Justyna. I dodaje: - To by było pomocnym rozwiązaniem i liczę na to, że być może ta sytuacja wpłynie na to, że skazany wchodząc do gabinetu sam na sam z funkcjonariuszem, zostaną mu założone kajdanki. Ale obawiam się, że zaraz się odezwą rzecznicy praw skazanych i wszystkie instytucje, które będą twierdziły, że to jest uwłaczające więźniowi i że nie może przed psychologiem otworzyć, bo czuje się skrępowany. Brak reakcji ze strony góry. "Przecież wiedziała pani gdzie się pani zatrudnia" Ale największym problemem wg naszych rozmówców jest "przyzwolenie góry na takie zachowania". - Wyzywają nas, obrażają, grożą i tak naprawdę to wszystko jest zamiatane pod dywan. Nawet jeśli to pójdzie dalej do sądu, to od wymiaru sprawiedliwości słyszymy: "Przecież wiedziała pani gdzie się pani zatrudnia". I to jest chore. Miałam sytuację, w której skazany prosto w twarz mi powiedział: "Zaraz Ci przyp...." i to było w obecności wychowawców. W tej sprawie kiedy zgłosiłam ją przełożonym, usłyszałam, że sama na własną rękę mogę z nim iść do sądu. "Góra" nie staje za nami - mówi Justyna. - Osadzony może nam napluć w twarz, a my możemy co najwyżej wypisać mu wniosek o ukaranie. A on się bardzo nim przejmie, jak on w przeciągu parunastu lat odsiadki dostał takich wniosków ze sto. Z resztą i tak większość spraw kończy się tak, że "góra" staje po stronie osadzonego. I jeszcze mu powiedzą, żeby "się nie denerwował i nie bał, bo zapewnimy mu jako zakład wsparcie". A potem się dziwią, że osadzeni robią co chcą - mówi Włodzimierz. Łukasz: - Środki przymusu? Każde użycie środków przymusu jest rozpatrywane przez specjalistów z Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej, potem trafia do CZSW i tam panowie na dużym ekranie przeglądają sobie sekunda po sekundzie jak postępowaliśmy podczas użycia środków przymusu, gdzie na podjęcie decyzji mieliśmy ułamki sekund. A potem prowadzą postępowania dyscyplinarne wobec funkcjonariuszy. Strach użyć tych środków - dodaje oddziałowy. - Chwilę przed tym zajściem kładziona nacisk w jednostkach na zapoznanie się, po raz kolejny z resztą, na "Protokół Stambulski", dokument uwrażliwiający nas, żeby nie torturować, nie męczyć i broń boże, żeby osadzony nie poczuł się źle - tłumaczy Włodzimierz. I dodaje: - Proszę sobie wyobrazić, że ten osadzony, który zabił na terenie jednostki funkcjonariusza, będzie musiał być dalej traktowany z poszanowaniem godności ludzkiej. Myśli pani, że dla funkcjonariuszy którzy pracowali z panią psycholog jest to możliwe? - dodaje. Artur R. "Osadzony za gwałty. Nienawidził kobiet" Jak poinformowało jako pierwsze RMF FM, aresztant, który miał zabić funkcjonariuszkę służby więziennej to 37-letni Artur R., mieszkaniec Kolbuszowej. W zeszłym roku prokuratura wysłała do sądu akt oskarżenia w jego sprawie. Informowała wówczas, że Artur R. odpowie za zgwałcenie aż czterech kobiet, które były też bite, podduszane, szarpane, okradane z pieniędzy. "Sprawca zabierał ofiarom także ich bieliznę, którą traktował jak trofeum. W trakcie prokuratorskiego śledztwa ostatecznie nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Grozi mu do 20 lat więzienia, dotychczas nie był karany" - czytamy w oficjalnym komunikacie prokuratury. Został tymczasowo aresztowany w lipcu 2020 roku. - Sprawca nienawidził kobiet. Wszystko mogło go "odpalić". On już z racji tego co zarzuca mu prokuratura, charakteryzował się straszną przemocowością. Ale mamy multum takich skazanych. I jeszcze gorszych też - mówi Justyna. Trwa wyjaśnianie wszelkich okoliczności tej tragedii. Sekcję zwłok funkcjonariuszki zaplanowano na czwartek. Włodzimierz: - Mam nadzieję, że polecą głowy, ale boję się, że nie te, co trzeba. Wielce prawdopodobne jest to, że oddziałowy będzie miał teraz z tego powodu problemy, a jest najmniej temu winny, bo sam nie jest w stanie nad wszystkim zapanować. Wczoraj pan generał niemal płakał na konferencji. Zobaczymy na co się to wzruszenie przełoży. Nie może być tak, że ci skazani czują, że my nad tym nie panujemy, że im się na wiele rzeczy pozwala i są wyżej od nas. To nie jest dla nas bezpieczne. Funkcjonariusze zapowiadają protest. "Żeby śmierć Bogumiły nie poszła na marne" W piątek, 25 lutego, funkcjonariusze planują protest przed siedzibą KPRM. Początkowo dotyczyć miał on głównie niskich wynagrodzeń pracowników SW. Teraz wiadomo, że odbędzie się on w cieniu tragedii jaka się wydarzyła. - Tu trzeba porządnej reformy i zmian, żeby te przepisy były pod funkcjonariuszy, a nie przeciwko nim. Zwiększyć konkurencyjność służby, liczebność zatrudnienia, dać nam jakieś uprawnienia, a nie nas inwigilować i za wszystko karać. Jeśli ten protest niczego nie zmieni, to śmierć porucznik pójdzie na marne - mówi Włodzimierz, funkcjonariusz działu ochrony ZK. Zapytaliśmy Ministerstwo Sprawiedliwości i Zarząd Centralny Służby Więziennej czy planuje jakąkolwiek zmianę procedur i wzmocnienie ochrony pracowników SW przed atakami osadzonych. Obie instytucje odesłały nam tę samą odpowiedź, w której czytamy: "Obecnie szczegóły zdarzenia wyjaśnia policja pod nadzorem Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie i Prokuratury Krajowej. Niezależnie od prokuratury sprawę bada specjalna komisja z Ministerstwa Sprawiedliwości oraz zespół specjalistów z Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Dopiero po zakończeniu tych czynności mogą być wydane rekomendacje". - Czekamy na konkrety. My naprawdę chcemy żeby "góra" zrobiła w tej sprawie coś więcej niż zabranie nam z biurek nożyczek - podsumowują funkcjonariusze.