Pierwszy czarnoskóry działacz "Solidarności". "Tym się szczycę"
- Z "Bratniakiem" w ręku zapukałem do drzwi Aleksandra Halla. "Jestem zawodowym żołnierzem, ale wasza działalność interesuje mnie prywatnie. Proszę o dostarczanie tego pisma" - rzuciłem. Tak się zaczęło. Miałem wtedy 33 lata - opowiada Janusz Majewski. Jak dumnie przyznaje - możemy go nazwać pierwszym czarnoskórym działaczem "Solidarności". W stanie wojennym internowany. Wspomina spacerniak w Strzebielinku i "więziennego kolegę" Lecha Kaczyńskiego.
Dziecko Dnia Zwycięstwa. Tak o sobie mówi. 8 maja 1945 roku Zofia Majewska trafia do Niemiec na roboty. Tam spotyka żołnierza z USA. Dziewięć miesięcy później, 14 lutego 1946 roku, w amerykańskiej strefie okupacyjnej na świat przychodzi Janusz.
W dokumentach czytamy: "Ojciec był czarnym amerykańskim wojskowym. Dziecko ma wyraźne cechy murzyńskie. Nie zostało zaakceptowane przez matkę".
Do 1949 roku mieszka w strefowym obozie dla najmłodszych. Potem trafia do Państwowego Domu Dziecka w Jastrowiu na Pomorzu. Wraz z nim inne wojenne sieroty - również radzieckie, niemieckie.
Dorasta w sierocińcu.
- Do jedenastego roku życia nie czułem, że mam inny kolor skóry. Dopiero potem moim współwychowankowie zaczęli czerpać z zewnątrz i mówić o mnie "murzyn". Walczyłem z nimi, biliśmy się. Ta wola przetrwania i bronienia poglądów została mi do dziś. Wyobraź sobie białą kartkę i zrób kleksa z atramentu. Co na niej widzisz? Tak się czasem czułem. Gdy ktoś coś zbroił, od razu słyszałem: "Majewski, to pewnie ty".
Nie zawsze jest jednak źle. To właśnie on częściej niż inni dostaje od wizytujących placówkę cukierka. To jego biorą jako reprezentanta domu dziecka na wszelkiego rodzaju imprezy okolicznościowe. Na przykład na festiwal przyjaźni polsko-radzieckiej w 1956 roku.
W wojskowych szeregach
Bramy "bidula" opuszcza, kończąc 18 lat (wraca tam dopiero po ponad dekadzie). Idzie do wojska. Dlaczego?
- Bo jedyne, co posiadasz to kradziona koszula. Wielokrotnie powtarzałem i powtarzać będę: Armia uratowała mi życie.
Trafia do 9. Dywizjonu Artylerii Nadbrzeżnej w Ustce, czyli słynnej JW 4478, zwanej "Kongo". - Niektórzy myśleli, że nazwa wiąże się z kolorem mojej skóry (śmiech)! Nic bardziej mylnego.
W wojsku - tak jak i wcześniej - dopada go rasizm.
- Jeszcze w szkole krzyczeli za mną "Murzynek Bambo w Afryce mieszka". Postrzegali mnie jako pewien ewenement. W końcówce lat 40. i początku 50. - jak dobrze policzyłem - w całej Polsce było może 12 czarnoskórych dzieci amerykańskich żołnierzy. A traktowanie w jednostce? Jeszcze gorzej. Rzucali hasła w stylu: "Mnie murzyn nie będzie wydawać rozkazów" albo z politowaniem mówili: "Janusz, murzynku, napij się z nami".
"Zapukałem do drzwi Halla"
Majewski widzi, że wojsko bardziej interesuje się polityką niż aspektami militarnymi.
- Każdy z nas musiał przeczytać bibułę, by "być odpornym". Ja rozumiałem to odwrotnie. Żywo zaciekawił mnie ruch opozycji. Pewnego dnia w moje ręce trafiła "Deklaracja ideowa Ruchu Młodej Polski" ogłoszona 18 sierpnia 1979.
Podpisuje ją wówczas 25 osób - środowisko skupione wokół pisma młodych "Bratniak". Jej autorami są: Aleksander Hall, Jacek Bartyzel, Arkadiusz Rybicki i Jan Samsonowicz. Tzw. młodopolakom, w 1979 roku, wydaje się, że formuła ruchów obywatelskich (KSS, KOR, ROPCiO) jest niewystarczająca. Jednocześnie utworzenie partii politycznej (KPN) oceniają jako przedwczesne. Złotym środkiem okazuje się formuła ruchu ideowo-formacyjnego określona w Deklaracji. Tak oto powstał Ruch Młodej Polski.
To ostatecznie popycha Majewskiego w stronę antykomunistycznych działań.
- Z "Bratniakiem" w ręku zapukałem do drzwi Aleksandra Halla. "Jestem zawodowym żołnierzem, ale wasza działalność interesuje mnie prywatnie. Proszę o dostarczanie tego pisma" - rzuciłem. On odparł, że ruch jest otwarty i nie widzi przeszkód. Tak się zaczęło. Miałem wtedy 33 lata. Po odejściu do cywila w 1979 roku z Ruchem Młodej Polski współpracowałem już oficjalnie.
W międzyczasie mężczyzna żeni się i zakłada rodzinę. Do tej pory żyje na uboczu. Myśli: "Jesteś czarny, więc lepiej się nie wychylaj i siedź cicho". Jednak nastroje w państwie i chęć wyrażenia własnych poglądów zwyciężają.
"Murzyn na zjeździe?!"
"Murzyn" (Tak go wtedy nazywali. Janusz mówi o tym bez wstydu, podkreślając, że teraz czasy się zmieniły - red.) zaczyna pracować jako zaopatrzeniowiec w Spółdzielni Rybackiej "Łosoś" w Ustce.
Potem, w sierpniu 1980 roku, jedzie do Stoczni Gdańskiej imienia Lenina.
- Ależ był bałagan. Pamiętam, że nie chciał tam iść żaden ksiądz. Namawialiśmy Jankowskiego, ale wymigał się kurią. Dopiero później odprawił mszę dla strajkujących robotników.
W tym momencie przerywam naszą rozmowę. Muszę zadać pytanie o oskarżenia związane z molestowaniem i wykorzystywaniem seksualnym małoletnich.
- Wierzyć nam się nie chciało, że robił to, co robił. Przecież gdy siedziałem w więzieniu podczas stanu wojennego, opiekował się moją rodziną, synem...
Po chwili milczenia wracamy do głównego wątku. Powrót z Gdańska obfituje w kolejne wydarzenia. Majewski zakłada NSZZ "Solidarność" w "Łososiu". Następnie zostaje delegatem na I Zjazd NSZZ "Solidarność" w gdańskiej Olivii. Tam wybierają go do "krajówki". Pracuje w Komisji Interwencji i Praworządności.
- W tle wciąż dźwięczało mi w głowie: "Murzyn nie będzie się nam wtrącać" albo "Murzyn na zjeździe?!". Czułem i czuję się stuprocentowym Polakiem, więc przełamałem tę barierę.
Spacerniak w Strzebielinku
Stan wojenny zastaje Janusza w Warszawie. Po 13 grudnia 1981 roku zamykają go jako jednego z pierwszych.
Wychodzi w marcu 1982. Podpisuje "lojalkę".
- Po tygodniu uczucia jedności internowanych zaczęły tworzyć się frakcje. Po niecałym miesiącu miałem dość, bo nie chciałem należeć jako ateista do chrześcijańskiej, ani do mocno lewicowej. Zawsze byłem gdzieś pośrodku. Może bardziej prolewicowy, ale też narodowy. W końcu koledzy z wywiadu mówią: - Janusz, ja będę mieć papiery, a ty wyjdziesz. Odparłem - Ok, ale przecież to lipa. Choćby dlatego nadałem sobie pseudonim "Wojtek".
Drugi areszt następuje krótko potem - podczas przygotowań do obchodów 3 Maja. Janusz działa wtedy w OKO, czyli Ogólnopolskim Komitecie Obywatelskim.
Dostaje trzy lata. Odsiaduje nieco ponad półtora roku - m.in. w Słupsku, Koszalinie, Szczecinku i Strzebielinku. Tam na spacerniaku widuje Lecha Kaczyńskiego.
- Nie bardzo wiedzieli, co ze mną zrobić przy tej interwencji. Przecież miałem lojalkę (śmiech). Siedziałem bez wyroku do marca 1982, a oni tylko przychodzili i namawiali, bym przestał działać. A wie pani, kto był moim więziennym "współlokatorem"? Sam Andrzej Milczanowski. Dużo się od niego nauczyłem.
Podczas odsiadki jego rodzinę odwiedzają niemal wyłącznie koledzy... z wojska.
- Zawsze broniłem ich wśród znajomych z "Solidarności". Nie wszyscy zawodowi żołnierze mieli wyprane mózgi. Wielu z nich myślało "normalnie". Zobaczmy choćby na to, ilu oficerów siedziało za odmowę wykonania rozkazu w stanie wojennym?
Amerykańska wolność
Po wyjściu zza krat podejmują z żoną decyzję. Wyjazd do USA.
- Ona musiała zwolnić się z pracy, synowi dokuczali, że siedzę w więzieniu. Jaruzelski proponował internowanym możliwość emigracji. Skorzystałem więc. Od zawsze interesowała mnie Ameryka. Choćby z racji koloru skóry.
Wybór pada na Chicago. Miasto daje Januszowi wolność, o jaką trudno w Polsce. Tam nikt nie zwraca na niego uwagi. To mu odpowiada. Początki nie są proste, tym bardziej, że nie zna języka. Myśli nawet o powrocie do ojczyzny. Chce żyć na pograniczu "czarnego" i "białego" świata.
- Nie do osiągnięcia. Kiedyś Afroamerykanka powiedziała: "Nie nadajesz się, być żyć z nami, w naszej społeczności. Oprócz koloru skóry nie mamy nic wspólnego".
Sytuacja normuje się po kilku latach. Majewski znajduje swoje miejsce. Osadza się w amerykańskich ramach. Chicago to od kilku dekad jego dom. Czy zamierza wrócić do Polski?
- Jeszcze w 2015 roku mógłbym to zrobić. Teraz jednak sytuacja w kraju nie sprzyja. W USA jest mi dobrze, choć pozostaję wierny zasadzie "never say never". Więc kto wie?