Niektórzy mówią, że to staje się teraz "modne". Że słyszeli "od kogoś", "od znajomego", czytali w podrzędnej gazecie ogłoszenie... Uwaga. Że ktoś załatwi im "kartę". Przez azyl religijny. Muszą tylko powiedzieć, że są baptystami, albo świadkami Jehowy. I dadzą im kartę. Bo Ameryka BRONI prześladowanych. Daje im schronienie. JASNE.Ludzie, których spotkałam, z którymi rozmawiałam, bądź tylko o nich słyszałam, uwierzyli, że zieloną kartę da się załatwić. Każdemu znane są historie o znajomym znajomego, który w jakiś tajemniczych okolicznościach, prawie że w trybie natychmiastowym, stał się jej szczęśliwym posiadaczem. Więc może się jednak da? NIE, nie i jeszcze raz nie. Siedem smutnych opowieści Historie siedmiorga ludzi, których opiszę, są prawdziwe - ich podstawowe dane zostały zmienione. Słuchając ich, miałam wrażenie, że poprzez umiejętną grę psychologiczną, wykorzystanie słabości każdego imigranta, czyli słabą znajomość języka angielskiego, bądź brak podstawowej znajomości prawa amerykańskiego, a czasem brak zwykłej logiki - można zarobić miliony. Czułam złość, że ci ludzie dali się tak wykorzystać, a jednocześnie zastanawiało mnie, czy na ich miejscu nie zrobiłabym podobnie... Czy to ludzka słabość, czy podświadome przekonanie komunistycznych i postkomunistycznych pokoleń, że wszystko da się załatwić po znajomości i pod stołem, oczywiście za odpowiednią opłatą? - (...) Byłem głupi, głupia, przecież Polska, Ukraina, Litwa... są krajami wolnymi. Nikt nikogo nie szykanuje za wyznawaną religię...". A rzymsko-katolicka Polska nie jest wersją Krzyżaków drastycznie wybijających mniejeszości religijne... Więc jak to się stało, że większość z tych ludzi zostawiła u Davida Lynna dużą część swojego dorobku, a jeszcze większa zaciągnęła długi na tego "cudotwórcę" i jego obietnice o zielonej karcie. A on w zamian świadomie wydał na nich wyrok deportacji... Kamila 23-letnia Kamila, jak większość polskiej młodzieży przybyłej do USA w ciągu ostatnich kilku lat, była studentką ESL w jednej z prywatnych szkół w Skokie. Chciała, jak większość posiadaczy wizy F-1, kontynuować edukację na jednym z chicagowskich collegów jako international student. Podtrzymywałaby w ten sposób swój legalny status. W przyszłości planowała w jakiś sposób całkowicie zalegalizować pobyt. Dziewczynę przerastały jednak koszty nauki. Nie miała oszczędności, by wydać około $10,000 za rok w akredytowanej szkole. Bólem też był fakt, iż obywatela bądź posiadacza zielonej karty ta sama szkoła kosztowałaby około $3000, czyli trzy razy mniej. Za tę samą porcję wiedzy.W listopadzie zeszłego roku podczas przerwy koleżanka z zajęć zdradziła jej, że zna kogoś, kto załatwia zielone karty. Pewien prawnik z New Jersey - David Lynn - przeprowadzi sprawę za $9000. Koleżanka szybko wyjaśniła, że cały proces polega na udawaniu, że jest się baptystą bądź Świadkiem Jehowy, prześladowanym w ojczystym kraju, a "matka miłosierdzia"- Stany Zjednoczone - bez problemu otoczy ją azylem i da zieloną kartę... Zgodziła się. W niecałe trzy miesiące później wisiał nad nią wyrok deportacji, który był tylko kwestią czasu, jak twierdził jej nowonajęty prawnik. Dziewczyna straciła $15000, doliczając do tej sumy koszty nieprzewidzianych podróży do Nowego Jorku na rozprawy sądowe, będąc już w tzw. "removal processing", poszukiwanie prawnika, który będzie usiłował zyskać na czasie, przeniesienie sprawy do Chicago. Nie wspominając o morzu łez, bezsilności, wyrzutach i stresie z tym związanym. Już nie chodziła do szkoły. Straciła status przez obietnice Davida, który powiedział, że już nie ma potrzeby go przedłużać. Wiedział, co mówi. Jej status według automatycznej sekretarki Sądu Imigracyjnego NY był "pending". A wyrok i tak jest jeden - deportacja.