W niedzielne popołudnie znaleziono zwłoki dwóch starszych mężczyzn - Włocha i Hiszpana. Ostatnia z trzech żywych osób, które czekały na ratunek na pokładzie leżącego statku, została uratowana kilka godzin wcześniej. Istnieją obawy, że ciała ofiar mogą być na najniższych, całkowicie obecnie niedostępnych i zalanych poziomach. Z każdą chwilą poszukiwania mogą stać się trudniejsze, ponieważ w środę mają znacznie pogorszyć się warunki pogodowe w tym rejonie Morza Tyrreńskiego. Wzburzone fale mogą poruszyć wrak i przenieść go nawet na pobliską głębinę, w której prawie cały się zanurzy. Łącznie na pokładzie olbrzymiego statku wycieczkowego, który wyruszył w rejs po Morzu Śródziemnym, były 4232 osoby z 62 krajów. Na pokładzie było 12 Polaków - pasażerów i członków załogi. Wszyscy są cali i zdrowi, niektórzy powrócili już do swych domów. Sztab kryzysowy nie traci nadziei, że na liście zaginionych mogą być najtrudniejsi do odnalezienia cudzoziemcy, którzy na własną rękę opuścili miejsca, gdzie po ewakuacji udzielono im pierwszej pomocy. Tak stało się w przypadku dwojga turystów z Japonii, którzy po dotarciu na ląd wsiedli do autobusu, jadącego do Rzymu. Znaleźli tam miejsca w hotelu i dopiero potem zgłosili się do ambasady swego kraju. Ekipy ratownicze, pracujące w miejscu katastrofy odnalazły czarną skrzynkę, która pozwoli ustalić okoliczności uderzenia statku o podmorską skałę. Przede wszystkim wymaga wyjaśnienia, to dlaczego ogromny wielopiętrowy wycieczkowiec znalazł się zaledwie 150 metrów od brzegu wyspy Giglio, a więc w miejscu, w którym, jak się podkreśla, nigdy nie powinien być. Kolejną bulwersującą według mediów sprawą jest to, że alarm dla pasażerów i załogi został ogłoszony dopiero po godzinie od uderzenia o skałę, które spowodowało gigantyczną wyrwę w kadłubie. Niejasne jest, dlaczego kapitan, aresztowany na wniosek prokuratury, nie wysłał sygnału SOS. Co więcej, jak wynika z pierwszych ustaleń, to nie statek skontaktował się ze sztabem operacyjnym na lądzie, by poinformować o problemach, ale to personel tej centrali nawiązał z nim łączność. Według komentatorów wątpliwości co do winy za tragedię nie pozostawia wydane w niedzielę wieczorem oświadczenie armatora, który w jednoznaczny sposób wskazał na błędy kapitana; obrał kurs zbyt blisko brzegu, a w czasie akcji ratunkowej złamał procedury, to znaczy - choć nie przyznano tego w wydanej nocie - opuścił statek w chwili, gdy panował na nim ogromny chaos, zaś ludzie czekali na ewakuację.