Dotychczasowy bilans katastrofy, do jakiej doszło, gdy statek Costa Concordia uderzył w skałę przybliżywszy się za bardzo do wyspy, to 11 osób zabitych i 21 zaginionych. Szanse na odnalezienie żywych ludzi są określane jako minimalne. Ostatniego ocalałego znaleziono 15 stycznia, półtorej doby po wypadku. Od tamtej pory wydobyto już wyłącznie ciała ofiar. Żadnego rezultatu nie przyniosły czwartkowe poszukiwania. Nie wyklucza się, że w wyniku zapowiadanych na piątek fal przekraczających wysokość półtora metra oraz wiatru, przewrócony wrak może znów się poruszyć i przesunąć w kierunku pobliskiej głębiny, co stanowiłoby poważne zagrożenie dla płetwonurków. Dlatego zdaniem ekip, na razie dalsza operacja przeszukiwania częściowo zalanych pokładów stoi pod znakiem zapytania. Poważny niepokój budzi też rosnące zagrożenie zatrucia morza paliwem. Wciąż trwają dyskusje, jaką metodą wypompować je ze zbiorników wycieczkowca. - Wszystko wisi na włosku z powodu warunków pogodowych. Jesteśmy bardzo zaniepokojeni - przyznał włoski minister ochrony środowiska Corrado Clini. - Mamy bardzo mało czasu - dodał. - Jeśli statek poruszy się, dozna dalszych uszkodzeń albo pękną zbiorniki z paliwem; to byłoby duże ryzyko. Po tragedii Concordii włoskie ministerstwo ochrony środowiska opracowuje w trybie pilnym rozporządzenie zabraniające statkom podpływania do wysp. Najbardziej prawdopodobne jest wprowadzenie bariery ochronnej w promieniu 3 mil morskich od brzegu. Władze przyznały, że zbyt długo masowy i bardzo niebezpieczny zwyczaj zbliżania się do wysp był tolerowany. Dlatego, jak podkreśla prasa, łatwo przewidzieć, że śledztwo w sprawie katastrofy Concordii zamieni się także w postępowanie wyjaśniające tę skrajnie niebezpieczną "zabawę" oficerów statków wycieczkowych.