Policyjne oddziały prewencji wyposażone w tarcze, pałki i maski gazowe utworzyły przed parlamentem kordon bezpieczeństwa. <a href="https://wydarzenia.interia.pl/raport/zamieszki-na-wegrzech" class="more" style="color:#07336C" target="_blank">Raport specjalny: Zamieszki na Węgrzech</a> W czasie poprzednich dwóch nocy doszło w Budapeszcie do zamieszek, największych od powstania w 1956 roku. Ponad 200 osób zostało rannych, a ok. 150 zostało aresztowanych. Przed wieczorem napięcie w mieście wzbudził alarm bombowy w prywatnej stacji telewizyjnej HIR TV, która wstrzymała emisję programu. Budynek przeszukano, ale nic nie znaleziono. Minister sprawiedliwości Jozsef Petretei powiedział w węgierskim <a href="http://www.rmf.fm" target="_blank">radiu</a>, że władze zastanawiają się nad wprowadzeniem godziny policyjnej. Dodał, że rząd "podejmie stosowne działania", aby nie dopuścić do rozszerzenia się przemocy. Wcześniej premier Gyurcsany poinformował, że zwrócił się do szefa głównej partii opozycyjnej Fidesz <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-viktor-orban,gsbi,15" title="Viktora Orbana" target="_blank">Viktora Orbana</a>, aby z uwagi na obecną sytuację rozważył możliwość odwołania sobotniego wiecu w Budapeszcie. Przypomniał jednocześnie Orbanowi jego własne oświadczenie z 1999 roku, że tylko taki przywódca ma prawo wezwać ludzi do wyjścia na ulice, który jest w stanie ich stamtąd zawrócić. Sobotni wiec prawicy miał odbyć się w związku z wyborami samorządowymi, zaplanowanymi na 1 października. Zamieszki nastąpiły po opublikowaniu w mediach nagrania, w którym premier Gyurcsany przyznał, że rządzący pod jego przewodem socjaliści okłamywali społeczeństwo co do faktycznego stanu gospodarki i państwa, i wezwał do zaprzestania tych praktyk oraz wszczęcia niepopularnych reform.