W uroczystości uczestniczyli m.in. sam Mandela z żoną, premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown i burmistrz Londynu Ken Livingstone. Prawie trzymetrowa statua z brązu przedstawiająca Mandelę stanęła przed parlamentem, obok pomników brytyjskiego premiera Winstona Churchilla czy prezydenta USA Abrahama Lincolna. W czasie ceremonii premier Brown powiedział, że pomnik jest "latarnią nadziei" i znakiem, że "żadna niesprawiedliwość nie będzie trwać wiecznie". - Mandela nauczył świat, że możliwa jest sprawiedliwość bez zemsty - dodał burmistrz Livingstone. Sam bohater uroczystości skromnie powiedział, że pomnik symbolizuje wszystkich, którzy przeciwstawiali się uciskowi. Mandela zapowiedział też koncert, który odbędzie się z okazji jego 90. urodzin w czerwcu przyszłego roku w Londynie, aby wspomóc prowadzoną przez niego działalność charytatywną. 89-letni Mandela przesiedział prawie 30 lat w więzieniu w RPA za swój sprzeciw wobec apartheidu. Po wyjściu na wolność przewodniczył negocjacjom, które skończyły dekady rasistowskich rządów białych w Afryce Południowej, za co dostał pokojową nagrodę Nobla. W 1994 został wybrany na prezydenta kraju w pierwszych wolnych wyborach. Od czasu opuszczenia urzędu w 1999 roku Mandela aktywnie uczestniczy w walce z biedą, analfabetyzmem i AIDS w Afryce. We wtorek Mandela spotkał się prywatnie z premierem Wielkiej Brytanii. Gordon Brown nazwał go "największym i najodważniejszym liderem naszej generacji". - Moja żona i ja cieszymy się, że tu jesteśmy, bo - jak wiecie - to byli nasi władcy, ale obaliliśmy ich - żartował z kolei Mandela. Statua zdążyła już wzbudzić kontrowersje. Początkowo władze miasta nie mogły zdecydować się, gdzie ją umieścić. Krytykowano też walory artystyczne pomnika.