Splądrowane sklepy, podpalone budynki. Zamieszki na proteście policjantów

Oprac.: Aneta Wasilewska
Co najmniej 15 osób zginęło podczas zamieszek w Papui-Nowej Gwinei. Tłum podpalał budynki i plądrował sklepy, doszło do interwencji wojska. Zamieszki rozpoczęły się w środę, gdy setki policjantów i pracowników sektora publicznego wyszły na ulice, by protestować przeciwko obniżeniu pensji.

W mieście Port Moresby w środę na ulicę wyszli policjanci i pracownicy sektora publicznego, by protestować przeciw cięciom płac. W trakcie strajku doszło do zamieszek. Tłum zaczął plądrować sklepy, podpalać budynki i samochody. Na zdjęciach widać, jak ze sklepów wynoszone są produkty spożywcze, a także sprzęt AGD.

W odpowiedzi na zamieszki na ulice zostało skierowane wojsko. Protestujący usiłowali dostać się do gabinetu premiera. Jak podaje The Independent, w trakcie uszkodzone zostały drzwi do gabinetu.
Zamieszki na ulicach w Papui-Nowej Gwinei. "Bezprawie nie będzie tolerowane"
Premier James Marape, odnosząc się do wydarzeń, informował obywateli, że "bezprawie nie będzie tolerowane". - Łamanie prawa nie prowadzi do realizowania spraw - mówił. - Policja nie była wczoraj w pracy, a ludzie uciekali się do bezprawia, nie wszyscy ludzie, ale ci w niektórych częściach naszego miasta - dodał.
- Byliśmy świadkami bezprecedensowego poziomu sporu w naszym mieście, to coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca w historii naszego miasta, naszego kraju - ocenił gubernator Powes Parkop
Jak przekazał, w trakcie działań "niektórzy ludzie stracili życie". Niespokojnie było także w mieście Lae. Według The Independent liczba ofiar wynosi co najmniej 15 osób - osiem osób zginęło w Port Moresby, a siedem w mieście Lae.
Ambasada Stanów Zjednoczonych w Port Moresby przekazała, że w pobliżu jej siedziby doszło do strzelaniny. Po czym pracownicy zostali skierowani do schronienia się.


Papua-Nowa Gwinea. Policjanci wyszli na ulice
Policjanci rozpoczęli strajk w środę przed parlamentem, gdy odkryli, że ich wynagrodzenia zostały obniżone nawet o 50 proc. Według premiera ich pensje zostały obcięte o około 100 dolarów z powodu "usterki" komputera. Zdementował również doniesienia protestujących, że rząd zamierza podnosić podatki. - W mediach społecznościowych podchwycono te niesprawdzone informacje - mówił.
James Marape zapowiedział, że potrącone z pensji pieniądze zostaną przekazane pracownikom w następnej wypłacie.
Mieszkańcy Port Moresby zostali wezwani, by w związku z napięciem sytuacji w mieście w czwartek zostali w domach. Tego dnia wiele firm ma zostać zamkniętych. W stolicy ma nie pracować transport publiczny. Lokalna ambasada USA ostrzega również, że "względnie spokojna sytuacja może się w każdej chwili zmienić".
Źródła: BBC, The Independent, The Guardian
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!