Rozmowy w Niemczech, ataki na Kandahar
Afgański Sojusz Północny jest gotowy przekazać władzę - oświadczył dzisiaj minister spraw zagranicznych Sojuszu Abdullah Abdullah. Dodał, że Sojusz zgadza się, iż jego lider, były prezydent Burhanuddin Rabbani, niekoniecznie musi stać na czele rządu tymczasowego. Podczas rozmów w Petersbergu pod Bonn dyskutowana była kwestia składu rządu przejściowego i Rady. - Propozycja większego składu (ze 150 osobami) Rady została zmieniona na mniejszą Radę z 20 członkami. Zaakceptował to przedstawiciel ONZ i Kabulu. Nie słabną ataki amerykańskie na ostatnią twierdzę talibów - Kandahar. Amerykańskie bombowce atakowały dzisiaj od rana miasto. Liczacy ponad tysiąc żołnierzy kontyngent amerykańskich sił stacjonuje w bazie na pustyni w odległości 110 km od Kandaharu, nie włączając się bezpośrednio do walk. Rzecznik talibów twierdzi, że Kandahar pozostaje całkowicie pod ich kontrolą.
Zdaniem Abdullaha, uczestnicy rozmów w Petersbergu w Niemczech o przyszłej administracji Afganistanu są bardzo blisko porozumienia. Minister powiedział także, że Sojusz Północny zajmuje elastyczne stanowisko w sprawie rozmiarów afgańskich sił bezpieczeństwa. Dodał, że nie wierzy, jakoby Osama bin Laden ukrywał się w bazie Tora Bora.
Abdullah powiedział, że Sojusz będzie elastyczny w sprawie międzynarodowych sił pokojowych w Afganistanie. Jego zdaniem, siły te muszą mieć mandat Organizacji Narodów Zjednoczonych, a czas ich pobytu w Afganistanie musi być ograniczony.
Wczoraj podczas rozmów o przyszłej administracji Afganistanu w Petersbergu w Niemczech Sojusz Północny sprzeciwił się propozycji ustanowienia międzynarodowych sił pokojowych w Afganistanie o liczebności większej niż 200 żołnierzy, co było jedną z przyczyn impasu w rozmowach.
Wcześniej przewodniczący delegacji Sojuszu Północnego Junus Kanuni zagroził, że nie będzie prowadził rozmów z byłym prezydentem Afganistanu Burhanuddinem Rabbanim. Rabbani stwierdził wczoraj, że delegację Sojuszu Północnego chciano zmusić do zgody na wejście międzynarodowych sił pokojowych do kraju. Według Rabbaniego, o składzie tymczasowych władz powinni zadecydować na miejscu sami Afgańczycy, a nie negocjatorzy w Niemczech.
Jeszcze wczoraj po południu mówiono, że rozmowy mają się ku końcowi. Tymczasem wieczorem Sojusz Północny uderzył pięścią w stół grożąc, że rozmowy zostaną przerwane, a delegacja wróci do domu.
Punktem spornym okazał się skład nowej administracji. Sojusz Północny nie chciał przedstawić swojej listy z propozycjami. Delegacja zażądała przerwania obrad na 10 dni. Nie zgodziły się na to inne delegacje oraz ONZ. Narody Zjednoczone wywierają presję, by rozmowy zakończyły się jak najszybciej, a wszystko zostało załatwione w Bonn. ONZ ma nadal nadzieję, że rozmowy zakończą się w ten weekend.
ONZ: Porozumienie w Peterbergu najwcześniej jutro
Porozumienie na konferencji w Petersbergu w Niemczech w sprawie przyszłości Afganistanu nie zostanie osiągnięte wcześniej niż jutro - podała AFP, powołując się na informację Organizacji Narodów Zjednoczonych. ONZ planowała, że porozumienie zostanie wypracowane jeszcze dzisiaj.
- Rozmowy na temat przyszłości Afganistanu w Petersbergu w Niemczech prawdopodobnie zakończą się porozumieniem dzisiaj w nocy - zapowiadał wczoeśniej przewodniczący jednej z delegacji afgańskiej, Hamed Gailani. Dodał, że porozumienie zostanie zaprezentowane jutro.
Gailani reprezentujący tzw. grupę peszawarską uważa, że w rozmowach osiągnięto postęp, mimo sporów wewnątrz Sojuszu Północnego - największej delegacji, która miała problemy z wyznaczeniem kandydatów do przejściowej administracji Afganistanu. - Dzisiaj powinniśmy coś postanowić, by mieć jutro coś do powiedzenia światu - powiedział.
Wyjaśnił, że jeżeli Sojusz Północny nie przedstawi listy kandydatów, pozostałe delegacje stworzą własne listy osobistości, których nikt nie będzie mógł odrzucić i których Kabul nie będzie musiał zatwierdzać.
Tymczasem w Afganistanie opozycji i siłom amerykańskim wciąż nie udało się zdobyć Kandaharu - ostatniego bastionu Talibów na południu Afganistanu. Według byłego ambasadora Talibów w Pakistanie, Abdula Salama Zaeefa, talibowie znajdujący się w Kandaharze wybiorą raczej śmierć niż poniżenie, którym - zdaniem Zaeefa - byłoby poddanie Kandaharu.
Pasztuńscy bojownicy zajęli część lotniska w Kandaharze
Bojownicy pasztuńscy przejęli część lotniska w Kandaharze od talibów i ich sojuszników z Al-Kaidy - poinformował dzisiaj wieczorem ich rzecznik.
- Wojska Gul Aghy i Gud Fida Mohammada wkroczyły na lotnisko i obecnie trwają tam walki - powiedział Chalid Pasztoon, rzecznik Gul Aghy, agencji Reuters.
- W walce między talibami i naszymi siłami uczestniczą bojownicy Al-Kaidy i wojsko arabskie - powiedział Pasztoon, dodając, że walki, poprzedzone silnymi nalotami amerykańskich bombowców, rozpoczęły się zaraz po 16. (po 12. czasu warszawskiego).
Siły bojowników plemiennych kontrolują część lotniska w Kandaharze, sąsiadującą z główną drogą, podczas gdy talibowie i bojownicy Al-Kaidy utrzymują się w innej jego części, sąsiadującej z pustynią - poinformował Pasztoon.
Gul Agha i Gud Fida Mohammad to dowódcy pasztuńscy, próbujący wyprzeć talibów i siły siatki Osamy bin Ladena Al-Kaidy z Kandaharu - ostatniej twierdzy fundamentalistów w Afganistanie.
W bazie w pobliżu Kandaharu - ostatniej twierdzy talibów - stacjonują setki amerykańskich żołnierzy. Postawieni są w stan najwyższej gotowości. Na razie nic jednak nie zapowiada, by talibowie mieli wkrótce uciec z Kandaharu lub poddać się. Według generała Petera Pace'a, wiceszefa połączonego Kolegium Szefów Sztabów US Army, nie wiadomo, ilu bojowników Al-Kaidy i talibów jest w mieście. Generał dodaje, że niektórzy przywódcy Pasztunów próbowali przekonać talibów do poddania Kandaharu. Jednak, jak podkreśla amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld, Waszyngton nie zgodzi się na umowę gwarantującą amnestię członkom Al-Kaidy i przywódcom talibów - w tym mulle Mohamedowi Omarowi.
- Nie chcemy, by dostali się do innych krajów, gdzie mogliby przygotowywać kolejne zamachy terrorystyczne - tłumaczy Rumsfeld. Szef Pentagonu powtarza swoje wcześniejsze ostrzeżenie, że wojna w Afganistanie weszła teraz w bardziej niebezpieczną fazę mimo zajęcia większości terytorium kraju przez wojska Sojuszu Północnego i innych ugrupowań opozycyjnych. Powodem tego jest - jak wyjaśnił Rumsfeld- zatarcie się wyraźnej linii frontu, gdyż nawet na terenach teoretycznie opanowanych przez koalicję antyterrorystyczną istnieją liczne punkty oporu talibów, którzy wycofali się w góry, zmieszali z ludnością cywilną i są nadal uzbrojeni.
Walkę o Kandahar komplikują też podziały etniczne. W zdobywaniu miast na północy uczestniczyli głównie Tadżykowie, Uzbekowie i szyiccy Muzułmanie. Z kolei o Kandahar walczą przede wszystkim Pasztuni, którzy chcą, by pozostałe grupy etniczne "trzymały się z daleka" od tego miasta.
Wczoraj Biały Dom potwierdził, że USA są obecnie przeciwne rozmieszczeniu w Afganistanie międzynarodowych sił pokojowych, które miałyby pomóc w dystrybucji pomocy humanitarnej dla Afgańczyków. Rzecznik prezydenta Busha, Ari Fleischer, argumentował, że sytuacja jest jeszcze zbyt niebezpieczna, a Rumsfeld, pytany o tę sprawę, powiedział, że "lepiej zapewnić stabilizację siłami miejscowymi".
Według "Washington Post", administracja Busha obawia się, że międzynarodowe siły pokojowe krępowałyby swobodę manewru operacji wojsk USA w Afganistanie.
RMF/PAP