Powolna nauka demokracji
Wybory na Ukrainie, wbrew oficjalnym komunikatom, dalekie były od demokratycznych ideałów. Pobito obserwatora, a innego próbowano przekupić, a nawet upić. Obiektywni obserwatorzy opowiadają o nieprawidłowościach.
Z 900 międzynarodowych obserwatorów tegorocznych wyborów parlamentarnych na Ukrainie ponad połowa to Polacy - mówi z dumą ambasador RP w Kijowie Jacek Kluczkowski. Oficjalnie przedstawiony przez nich obraz ukraińskiej demokracji wydaje się idylliczny: naruszeń wyborczych właściwie nie odnotowano. Jednak niektórzy zgłaszają odmienne zdanie. Zwłaszcza ci wysłani przez Instytut Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi. Obserwowali wybory w komisjach wyborczych w Fastowie pod Kijowem.
- Przyjechaliśmy na miejsce o ósmej, a już godzinę później ktoś do nas podszedł i zaproponował, żebyśmy wpadli coś przekąsić - opowiada Maciej Słęcki, jeden z monitorujących wybory. - Zaprosił nas na obiad, obiad się przeciągnął, więc zaraz była kolacja, stół suto zastawiony, wyborne trunki. Godzinę przed zamknięciem urn niewiele już widziałem, a zanim rozpoczęto liczenie głosów, wyraźnie dano mi do zrozumienia, że na mnie już czas - opowiada Słęcki. Na pożegnanie każdemu wręczono po reklamówce. Mylił się, kto sądził, że z materiałami wyborczymi: w środku były lisie skóry.
Ale Tomasz Badowski z Instytutu, jeden z koordynatorów monitoringu, zapewnia, że nie zgłaszano mu żadnych nieprawidłowości. Z jego informacji wynika, że w czasie całego wyjazdu wydarzył się tylko jeden przykry incydent. Chodzi o pobicie prezesa Instytutu Badań nad Stosunkami Międzynarodowymi Michała Sikorskiego, gdy próbował wejść do jednej z komisji wyborczych. O braku powodów do reklamacji wyników wyborów zapewniali też obserwatorzy z ramienia Parlamentu Europejskiego.
- My w latach 80. staliśmy w kolejkach po pomarańcze i cytryny, a Ukraińcy w XXI wieku do pierwszych wolnych wyborów - mówi eurodeputowany Jerzy Buzek, nawiązując do półtoragodzinnych kolejek, w jakich w większości lokali musieli stać wyborcy, nim wrzucili kartki do urn.
Grupa obserwatorów, z którą były premier RP przyjechał do Kijowa, w siedzibie największego przegranego tych wyborów partii Nasza Ukraina prezydenta Wiktora Juszczenki, potwierdziła, że "nie zaobserwowano żadnych naruszeń". Inaczej sprawę wyborów widzą w Partii Regionów Wiktora Janukowycza. Mimo że to zwycięska partia, jej liderzy mają spore zastrzeżenia co do uczciwości wyborów. - Niezależne organizacje uznały, a my chcemy to powtórzyć i nagłośnić, że ponad milion osób z prawem do głosowania nie mogło oddać głosu w tych wyborach, bo nie znalazło swoich nazwisk w spisach wyborczych - mówi Anna German, rzeczniczka prasowa partii. - To ludzie, którzy w większości oddaliby swoje głosy na Partię Regionów - twierdzi.
- Fałszerstwa, niedociągnięcia i tzw. zaniedbania wyborcze wypaczą wynik tych wyborów w stopniu znacznie większym niż wszystkie rzekome oszustwa, które doprowadziły do trzecich wyborów prezydenckich i zwycięstwa Juszczenki - przekonuje Taras Czornowił uważany za wiernego żołnierza Janukowycza.
Partia Blok Julii Tymoszenko (BJuTy), po wyborach drugie ugrupowanie na Ukrainie, a faktycznie czarny koń tych wyborów, nie była przygotowana na fetowanie sukcesu. Gdy ogłoszono wstępne wyniki, ludzie ze sztabu Pięknej Julii wysłali szybko ochroniarzy po kilka skrzynek wina. Tak wielka przewaga nad Juszczenkowską Naszą Ukrainą była tu zaskoczeniem.
- Ale myśmy wiedzieli, że to Julia będzie dziś królową balu - mówi z zadowoleniem Katia Pryszczepa, ukraińska dziennikarka z opiniotwórczego dziennika "Diło". Tymoszenko dotarła do swego sztabu dopiero w godzinę po podaniu w telewizji wyników exit-polls, weszła, a następnie skierowała się... do niewielkiej kanciapy, by poprawić makijaż. Kijowscy politolodzy po wizytach Tymoszenko u Putina pytają, kto jest bardziej prorosyjski: mówiąca po ukraińsku z wyraźnym rosyjskim akcentem Tymoszenko czy niemówiący po ukraińsku wcale Janukowycz. Wielu z nich ryzykuje tezę, że to Tymoszenko może być osobą, z którą lepiej i łatwiej będzie się współpracowało Kremlowi - w końcu dorobiła się na współpracy handlowej z Rosją, nie z Zachodem. Na razie uzasadnione jest podejrzenie, że księżniczka Majdanu planuje od Majdanu się odciąć. Mało kto w Kijowie ma wątpliwości, że jej celem jest prezydentura i to już wkrótce.
Politolodzy pytają, czy kolejne wybory doprowadziły do zwycięstwa demokracji. - Reformy długo się ciągną, ludzie są zmęczeni zmianami - mówi Lesia Jaworowska, reporterka z Nowej Telewizji. Ta stacja istniała podczas pomarańczowej rewolucji i wtedy Lesia też dla niej pracowała. Do południa była reporterką, po południu opozycjonistką. Czy kłamała? - Nie, ale nie mogliśmy też powiedzieć całej prawdy - przyznaje. Po południu robiła kanapki i razem z babcią szła na Majdan, aby protestować - dawała jedzenie protestującym bratu i ojcu.
Kiedy zwracam jej uwagę na paranoję takiej sytuacji, przyznaje mi rację. - Nie myślałam o tym, ale rzeczywiście to nie jest normalne.
Lesia sądzi, że wiele rzeczy na Ukrainie wciąż nie jest normalnych i że Ukraińcy muszą dopiero zacząć się uczyć demokracji. - Wszyscy: pomarańczowi, biali i niebiescy, bo wszyscy postępują źle; korumpują, kradną, kłamią, zastraszają - mówi. - I wcale nie jest przesądzone, że się tej demokracji szybko nauczymy.
Maciej Duszyński, Kijów